Facebook
kontakt
logo
Strona główna > IO > Vancouver 2010 > Wiadomości Vancouver 2010
Adam Małysz: Swoje Vancouver wygrałem2010-02-28 20:38:00

- Co prawda nie mam złota, ale mam dwa srebra, a przegrałem z prawdziwym supermanem. Nie wyszło, bo był tam człowiek, który grał w zupełnie innej lidze. Nie do pokonania. I co najważniejsze, nie odpuściłem. Walka o medale była na serio, z całych sił - podsumowuje olimpijską przygodę ADAM MAŁYSZ.

Czytaj wywiad z polskim mistrzem skoków


Po sobotnim konkursie Pucharu Kontynentalnego na skoczni HS 134 w Wiśle-Malince zorganizowana została konferencja prasowa, którą zdominowały pytania do podwójnego srebrnego medalisty Igrzysk Olimpijskich w Vancouver - Adama Małysza.

Dlaczego Pan wystartował w zawodach niższej rangi?

Adam Małysz: - No cóż, nie miałem wyboru, bo mój start ogłoszono, zanim się na niego zgodziłem, więc nie mogłem zawieść kibiców (śmiech). Ale dla takiej publiczności warto skakać. Zresztą była to bardzo miła forma przywitania mnie po igrzyskach. Start uzależniałem od pogody. A że się poprawiła, warunki były fajne, a skocznia dobrze przygotowana to ani trochę nie żałuję, to była dobra decyzja. Poza tym cieszę się, że pomogłem drużynie (dzięki zwycięstwu Małysza limit zawodników na PK w następnym periodzie wynosi aż 7 - przyp. red.).

Czy udało się odpocząć?


- Ciężko było. Prawdziwe urwanie głowy. Wywiady, spotkania, rozmowy. Choć muszę przyznać, że w piątek udało mi się wyrwać do Bielska do kina. Więcej troszkę relaksu było. Oglądaliśmy "Randkę w ciemno".

Ludzie Pana nie zaczepiali?


Adam Małysz: Nie, było nas na sali może z 10 osób. Żeby nie robić antyreklamy filmowi, dodam, ze pora była jak na kino dość wczesna (śmiech).

Teraz kolejne starty, a treningi?

- Tylko na sucho, w domu. Trochę siły, dziś ten start, by nie wypaść z rytmu i od poniedziałku treningi kondycyjne, na podtrzymanie. Zasłużyłem sobie na trochę wolnego. Rzadko kiedy mam wolne niedziele, w końcu za tydzień kolejne zawody w Skandynawii.

To jak się teraz skacze po tych medalach olimpijskich?

- Dla takiej publiczności z ochotą. Takich kibiców niejeden kraj by nam pozazdrościł, bo nie wszędzie tyle ludzi przychodzi na Puchar Świata co u nas na Kontynentalny. I dla nich przede wszystkim wystartowałem. Skakało się fajnie i na pewno tej decyzji nie żałuję.

Jak Pan się czuje ratując honor polskich sportowców na igrzyskach?


- Ale ja wcale nie uważam, że ratowałem honor polskich sportowców! Nie ja sam zdobywałem medale, których zresztą przywieźliśmy najwięcej w historii! Każdy kto jedzie na olimpiadę bardzo się stara i daje z siebie wszystko. Słyszałem ostatnio jak nasz kulomiot, pan Majewski mówił w radio po występie naszej łyżwiarki figurowej, że na olimpiadzie nie powinno już być wycieczkowiczów. Ja jestem przekonany, że to chyba jakaś nieścisłość wypowiedzi, bo na pewno nikt tam nie jedzie na wycieczkę, tylko walczyć. Ja też byłem na igrzyskach w Nagano pod wielką presją i typowany na faworyta, bo rok wcześniej wygrałem na tej samej skoczni. I choć całą zimę skakałem słabo, to cały czas mi to przypominano. Wiedziałem, że będzie bardzo ciężko, ale bardzo się starałem. Zająłem fatalne miejsca, ale byłem zadowolony, że nie brakło mi chociaż siły walki. I często tak jest, że im bardziej się starasz, tym gorzej wychodzi. Szczególnie w skokach. Wiem, że i co do naszej drużyny oczekiwania były większe. Ale chyba nikt nie sądzi, że myśmy specjalnie źle skakali? Jestem pewien, że każdy z nas dał siebie wszystko. Moi koledzy nie byli w optymalnej formie. Jak jesteś w formie, to nawet jak skok trochę zepsujesz, to jesteś w stanie osiągnąć dobry wynik. A jak bez formy - to chęci mogą być wielkie, ale wyników nie będzie. A ta olimpiada jest - przypominam, najlepsza w historii polskich sportów zimowych.

Wróćmy jeszcze do Pana powrotu z olimpiady, nie bał się Pan tego całego szumu, zgiełku, fetowania?

- No trochę się bałem, bo już w samolocie słyszałem że jakaś scena i nie wiadomo ile to potrwa, ale na szczęście podróż była spokojna i nie byłem za bardzo zmęczony. Na samym początku rozbawił mnie Szymon Majewski, który wpadł na scenę z tymi kiełbasami, więc humor mi się na starcie poprawił. Potem tez było bardzo sympatycznie. Ja naprawdę nie lubię hucznych powitań i ceremonii, staram się koncentrować na sporcie. Takie zamieszanie kosztuje dużo sił i nerwów.

Akcja "Moje Vancouver" zakończona, ale w tym sezonie jest jeszcze cóż do wygrania?


- Bardzo się cieszę, że taka akcja została zorganizowana. Ja swoje Vancouver wygrałem. Co prawda nie mam złota, ale mam dwa srebra, a przegrałem z prawdziwym supermanem. Nie wyszło, bo był tam człowiek, który grał w zupełnie innej lidze. Nie do pokonania. I co najważniejsze, nie odpuściłem. Walka o medale była na serio, z całych sił.

Puści się Pan w pogoń za Ammanem? Puchar Świata jest już chyba przesądzony, ale może da się z nim jednak raz lub dwa wygrać?

- Na pewno spróbuję. Zresztą nie tylko ja. Myślę, że w Lahti zdarzy się coś niesamowitego: większość zawodników pojawi się z zapięciami podobnymi do zapięć Ammanna. Każdy chciałby skakać tak jak on. Jestem zresztą przekonany, że te zapięcia coś mu tam dały, ale do tego trzeba jeszcze dobrze skakać. Same zapięcia to za mało. Jemu wszystko idealnie spasowało.

A Pan będzie jednym z tych zawodników?

- Na razie to ja to od was usłyszałem (śmiech). Może Hannu coś tam ma, ale ja o tym nic jeszcze nie wiem. To nie jest zresztą takie proste. Austriacy zrobili w zeszłym roku badania, z których wynika, że te wiązania dają dużą powierzchnię nośną, ale opór nart wobec powietrza tak wzrasta, że na skoczniach mamucich narty bardzo źle się już prowadzą. Na skoczniach mamucich, mogłoby to się skończyć groźnymi upadkami, bo można by stracić nad nimi kontrolę. Jeśli Austriacy z tego zrezygnowali, to coś musiało być na rzeczy, musiały być jakieś powody.

Ale w Lahti to nie będzie mamut.

- I dlatego jestem przekonany, że w Lahti niejeden tego spróbuje.

- U prezydenta stół był suto zastawiony a Pan wciąż w okresie startowym, dieta obowiązuje. Co Pan jadł?

- Byłem tak zajęty rozmową z Panem prezydentem, że nawet nie jestem pewien, co jadłem. Na pewno jadłem oscypka, jakieś jajko, ominąłem kołacza, ale wypiłem dwie kawy.

- Podobno dostałeś przed wylotem wyjątkowy prezent od swojej żony.

- Tak, to prawda, Iza dała mi różaniec poświęcony osobiście przez papieża Jana Pawła II. Właściwie to ja go dostałem jakiś czas temu od któregoś biskupa. W mojej wierze nie uznajemy różańców, więc to był raczej prezent dla niej. Ale przed wyjazdem żona dała mi go na szczęście. Dostałem też parę innych rzeczy - znajomi dawali mi też czterolistne koniczynki, jednogroszówki i tym podobne. Nie jestem przesądną osoba, ani tych rzeczy ani różańca nie traktuje jak talizmanów. To były dla mnie raczej takie rzeczy, które mi przypominały, że są ludzie, którzy we mnie wierzą, dobrze mi życzą, i ta wiara mi pomaga. Różańca jeszcze żonie nie oddałem.

- Czy przed mistrzostwami świata w lotach w Planicy trening jakoś się zmieni?


- Nie, trening się nie zmienia, wszystko jest tak, jak było już dawno temu ustalone.


Czuje się Pan mocny przed tymi mistrzostwami? Jest Pan w stanie walczyć też na mamucie?

- Mam nadzieję, że tak. Zresztą że nie tylko ja, ale i koledzy z drużyny. Mamut to trochę coś innego. Czasem się wydaje, że jacyś zawodnicy nie mają predyspozycji do lotów, a okazuje się, że potrafią daleko zalecieć. Czuję się bardzo dobrze fizycznie, a to dobry znak.

ASInfo


malyszadam.jpg



więcej wiadomości >>>
2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty