Facebook
kontakt
logo
Strona główna > IO > Vancouver 2010 > Wiadomości Vancouver 2010
VANCOUVER Z KRAKOWA (1)2010-02-13 21:45:00 Jerzy Cierpiatka

Helweci mają Ammanna, Polacy mają Małysza!


Wyraziłem przed kilku dniami nadzieję, że z powodu igrzysk w Vancouver nie zajrzy mi głód w oczy. Wprawdzie w pierwszym dniu olimpijskiej rywalizacji apetyt nie został całkowicie zaspokojony, bo nie mógł, ale pewne jest, że dzięki Adamowi Małyszowi to nie będą pod względem medalowym głodne igrzyska. I za to od razu serdeczne Bóg zapłać. A skalę dzisiejszego sukcesu łatwiej sobie uświadomić, że Vancouver to po Cortinie d’Ampezzo, Squaw Valley, Sapporo, Salt Lake City i Turynie dopiero szósta zimowa arena, z której Polacy nie wracają z pustymi rękami. Bagatela, poczynając od Chamonix na dwadzieścia jeden startów... 

Małysz powalczył dziś w stylu, jakim imponuje przez całą dekadę. Z ogromną wiarą w siebie, z pokazanym w drugiej serii nerwem fightera, który chce sięgnąć po wszystko. Ta cecha, charakterystyczna wyłącznie dla sportowców klasy absolutnie światowej, objawiła się w momencie idealnym. W chwili zagrożenia ze strony rywali nieustannie podnoszących poprzeczkę wymagań. Kapitalnie i bez jakichkolwiek kompleksów objawił się publiczności młodziutki Słoweniec Peter Prevc, przypominając o swym rodaku sprzed wielu lat, Primożu Uladze. W żadnym wypadku nie chciał pasować słynny Fin Janne Ahonen. Ogromnie zaimponował Gregor Schlierenzauer, plasowany w gronie największych faworytów Austriak poszedł w decydującym skoku na całość.  

Chcąc co najmniej zachować medalową pozycję wywalczoną w pierwszej serii musiał Adam wznieść się na wyżyny. Skoczył na tyle daleko i pięknie, aby osiągając zeskok na 105. metrze mieć pewność, iż znajdzie się na podium. Wielka radość. I taki sam szacunek dla mistrza, którego nie tylko w tym sezonie grubo przedwcześnie spisano na straty...

Ostatecznie znalazł się Adam Małysz na drugim miejscu. Przed Schlierenzauerem, któremu pierwszy skok nie wyszedł, lecz Gregor nikomu nie płakał w rękaw z tego powodu. Zaś za Simonem Ammannem, którego wyczyn należy potraktować w nadzwyczajnych kategoriach. Już po inauguracyjnej serii wydawało się mocno prawdopodobne, że ten niesłychanie sympatyczny Szwajcar zrealizuje połowę planu pod tytułem „Vancouver=Salt Lake City”. Za postawieniem takiego horoskopu przemawiało kilka czynników. Wyraźnie najdalsza odległość, nienaganny styl skoku i jeszcze jedna okoliczność. Ta ujawniona przed ośmiu laty, kiedy Ammann pokazał całemu światu, że ma nerwy mocne jak postronki. W związku z powyższym przybicie przez Simona pieczęci na „złocie” w Whistler Olympic Park nie zaskakiwało zbytnio. 

Za to budzi autentyczny podziw, że w ostatnim skoku konkursu Ammann podjął ogromne ryzyko, choć niby nie musiał tego robić. Zamiast wariantu bezpiecznego Simon kapitalnie zagrał o pełną pulę. Nawet gdyby Ammann przegrał, upieram się, że właśnie o takie postawy w sporcie szczególnie chodzi.


Jerzy Cierpiatka



więcej wiadomości >>>
2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty