Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Piłka nożna > Archiwum > 2009/2010 > Podkarpacie > Wiadomości PN Podkarpacie
Jacek Szczepaniak wierzy w utrzymanie Stali Sandeco Rzeszów2009-11-22 13:04:00

Stal Sandeco Rzeszów jesienią wywalczyła jedynie 14 punktów i wiosną czeka ją ciężka walka o uniknięcie degradacji. W rozmowie z portalem sportowetempo.pl prezes sekcji piłki nożnej Jacek Szczepaniak mówi o przyczynach złych wyników, bramkarzach, trenerach oraz transferach.


Rozmowa z Jackiem Szczepaniakiem, prezesem piłkarskiej sekcji Stali Sandeco Rzeszów

- Piłkarska jesień dobiegła końca i nadszedł czas na pierwsze podsumowania. Zapewne nie tak wyobrażaliście sobie rundę jesienną?
- Zdecydowanie nie tak to miało wyglądać. To wszystko zaskoczyło nas in minus. Sama gra może nie wyglądała tak źle, ale wyniki były dalekie od oczekiwań. Spodziewaliśmy się większej zdobyczy punktowej.

- Da się jakoś logicznie wytłumaczyć fakt, że Stal na pierwszą i jak się okazało jedyną wygraną na własnym boisku czekała do ostatniego meczu rundy jesiennej?
- Logika jest taka, że byliśmy za słabi. Taki jest z tego wniosek. Owszem przytrafiały nam się głupie bramki, ale nie można wszystkiego tłumaczyć tym, że za każdym razem coś się stało nieoczekiwanego. Faktem jest, że mieliśmy trochę pecha, a wszystko zaczęło się od meczu z Jeziorakiem i później z każdym meczem ciśnienie w zespole było coraz większe. Rosła presja i zawsze czegoś brakowało. Z drugiej jednak strony oprócz słabego meczu z Concordią nie graliśmy u siebie wcale źle. Zresztą na wyjazdach było podobnie. Praktycznie po każdym meczu trenerzy rywali mówili, że jak tak gramy to w następnym meczu musimy wygrać. Nawet po ostatnim spotkaniu z Jeziorakiem gospodarze mówili, że byliśmy pierwszym zespołem, który zagrał tam tak ofensywnie. Co z tego? Ja wolałbym, żeby mówili, że graliśmy słabo, wybijaliśmy piłki po autach i kopaliśmy się po czołach, ale żebyśmy punktowali.

- Najczęściej powtarzanym słowem w Rzeszowie stało się słowo "fatum". Czy można w ten sposób tłumaczyć słabe wyniki?
- Trzeba wziąć pod uwagę jedną rzecz. Jakieś fatum na pewno nad naszym zespołem było. Tu już nawet nie chodzi o tracone bramki w ostatnich sekundach, ale o całą masę kontuzji. Przecież przez większość jesieni brakowało w drużynie 5-6 podstawowych zawodników. Odkąd jestem prezesem w Stali, to czegoś podobnego nie pamiętam. Mimo, że teoretycznie mieliśmy szeroką kadrę, to takie ubytki ciężko było uzupełnić. Powodowało to też mniejszą rywalizację o skład i jak wszystko się ponakładało na siebie, to w efekcie były gorsze wyniki.

- Z tej jesieni można wyciągnąć w ogóle jakieś pozytywy?
- Już abstrahując od wyników, to część meczów zagraliśmy jednak na niezłym poziomie. Jesień ta dała nam również lepsze rozeznanie, co do siły naszego zespołu. Okazało się, że wielu naszych młodzieżowców, którzy mieli o sobie duże mniemanie zostało sprowadzonych na ziemię. Jedynie nie można mieć zastrzeżeń do Grada, ale on znowu też był w grupie, która ciągle zmagała się z urazami. Bardzo dobrze zagrał jednak w Stróżach i Brzesku. Jest to postać, która moim zdaniem najszybciej się przebije. Oczywiście na innych naszych wychowanków wciąż liczymy i ich nie skreślamy.

- Sporym zawodem była na pewno dyspozycja Wojciecha Reimana...
- Jego to nawet nie traktuję już jako młodzieżowca. Na ten sezon Wojtek był przymierzany na lidera zespołu, na osobę, która będzie prowadzić grę. Paweł Kloc miał już tylko wchodzić powiedzmy na kwadrans i przytrzymać piłkę, pomóc swoim doświadczeniem. To miała być naturalna kolej rzeczy, że Wojtek wyprze Pawła i będzie jego następcą. Niestety w grze tego nie potwierdził i mówiąc szczerze uważam to za naszą największą bolączkę. Wyszło na to, że środek, który miał być naszym atutem okazał się trochę za słaby. Wojtek nam wypadł, okazało się, że Sunday nie nadaje się do niczego i zostaliśmy w zasadzie tylko z Pawłem Klocem, który i tak miał bardzo dobrą rundę. Chyba nawet lepszą od tej z III ligi. Liczę, że na wiosnę Wojtek będzie w odpowiedniej dyspozycji. Jego głównym problemem jest mentalność, bo umiejętności to on ma i to spore. Musi jednak zacząć na boisku walczyć.

- Właśnie postawę Pawła Kloca, a także Krzysztofa Majdy można chyba zaliczyć do wspominanych wcześniej pozytywów?
- Nie wiem czym to było spowodowane, ale faktycznie najlepszych było dwóch naszych najstarszych zawodników. To też daje do myślenia i może być dla nas niepokojące.

- Nie było trochę tak, że zachłystnęliście się tym awansem i trochę został przespany okres transferowy?
- Odkąd jestem w klubie naszym nadrzędnym celem jest brak zadłużenia. Kto wie, czy na tym nie wygramy. Nie robimy zwariowanych transferów i szalonych ruchów. Oczywiście można było zatrudnić kilku zawodników po 5 tysięcy i być dzisiaj powiedzmy na 7 miejscu, ale mieć teraz problem skąd wziąć na nich pieniądze. Mamy jednak inną strategię i bierzemy tych piłkarzy, na których nas stać. Widzę co się dzieje w tej lidze i w tej chwili sześć zespołów ma poważne problemy z egzystencją. My chcemy tego uniknąć i dzięki temu jesteśmy postrzegani jako klub, który jest wypłacalny i wiarygodny. Wracając do letnich transferów. Sporo ludzi mówi, że tego to ściągnął Szczepaniak, a tamtego Lech. Są to brednie. Na prawdę za transfery u nas odpowiadają trenerzy i to oni przedstawiają nam listę zawodników, których chcieliby ściągnąć. Przed tym sezonem trener Palik powiedział, że chce pięciu zawodników. Na jego liście byli Tomasz Margol, Łukasz Szczoczarz, Artur Chałas, Serges Kiema, Paweł Mroczka i Sławomir Jagła. W połowie te życzenia udało nam się spełnić. Co do Margola to on chciał u nas grać i Bełchatów też nie miał nic przeciwko, ale Margol chciał być wypożyczony, a klub dawał mu kartę na rękę i nie doszli do porozumienia. Tylko dlatego do nas nie trafił. Z Jagłą już się nawet porozumieliśmy, ale pojechał na weekend do domu i się nie odezwał. Pewnie zaproponowali mu w Brzesku takie same warunki i wolał zostać u siebie. Szczoczarz natomiast był poza naszym zasięgiem finansowym. W trakcie rundy ściągnęliśmy jeszcze Ibrahima Sundaya, ale on klubu szczególnie nie obciążył, bo utrzymywał go indywidualny sponsor. Nie ulega jednak wątpliwości, że była to pomyłka.

- Nie myśli Pan czasem, że za późno zdecydowaliście się na zmianę trenera?
- Teraz można sobie gdybać. Są oczywiście osoby, które twierdzą, że za późno, ale są również takie, których zdaniem powinien był pracować do końca roku. Ja myślę, że pewnie można było z dwie kolejki wcześniej spróbować tej zmiany, bo co by nie mówić to Andrzej Szymański trochę pozmieniał i zaczęło to wyglądać lepiej. Wprowadził na środek obrony Chukwuemekę i ten grał na prawdę dobrze. Automatycznie Tomasik przesunięty na prawą obronę spisywał się zdecydowanie lepiej, a muszę przyznać, że byliśmy bliscy szukania kogoś na jego pozycję. Tymi czterema meczami przekonał nas jednak do siebie i pokazał, że potrafi grać.

- Po objęciu drużyny przez Andrzeja Szymańskiego Stal wygrała dwa mecze, co dawało nadzieję na lepszą przyszłość. Na koniec jednak dwukrotnie przegrała i ponownie sytuacja w tabeli zrobiła się nieciekawa...
- Sytuacja oczywiście nie jest wesoła, ale trzeba wciąć po uwagę, że w 14 meczach zdobyliśmy osiem punktów, a później z trenerem Szymańskim na ławce sześć w 4 spotkaniach. Na pewno trener będzie musiał popracować z zespołem nad kondycją, bo jeśli byliśmy w stanie w meczach prowadzić do 80 minuty, to znaczy, że mogliśmy te mecze wygrać.

- Kłopotem i to sporym okazała się obsada bramki. Dawno już się nie zdarzyło, żeby w jednej rundzie broniło aż trzech bramkarzy. Do tego każdy z nich ma coś na sumieniu...
- I to coś głupiego. Po wielu spotkaniach w Rzeszowie bramkarze rywali byli bohaterami. Nasi bramkarze natomiast, nie licząc Wróbla w meczu z Concordią, który obronił karnego i Asnina w Łowiczu, gdzie spisał się bardzo dobrze, meczów nam nie wybraniali. Niektórzy bramkarze "robią" dla swoich klubów po 7-10 punktów. U nas tak niestety nie było.

- Runda się skończyła, ale tylko dla piłkarzy. Dla władz sekcji zaczyna się okres wytężonej pracy. Nie ulega wątpliwości, że musicie pozyskać kilku zawodników i to muszą być prawdziwe wzmocnienia, a nie tylko uzupełnienia...
- Chcemy przede wszystkim, żeby to byli dobrzy zawodnicy. Ciężko jest jednak ściągnąć piłkarza, który zmieści się w naszym przedziale finansowym i będzie sporym wzmocnieniem. Zrobimy jednak wszystko, aby tak się stało. Problem polega też na tym, że muszą to być wolni zawodnicy i potwierdzą swoje możliwości na boisku. Będziemy szukać piłkarzy na każdą pozycję, a do tego trzeba też pamiętać, że na wiosnę do drużyny wrócą Solecki i Cieślik, co na pewno nas wzmocni. W pełni wyleczą się również Gryboś oraz Kiema. Postaramy się stworzyć zespół, który skutecznie powalczy o utrzymanie. Ja głęboko wierzę, że Stal nie spadnie.

- Pożegnacie się z niektórymi piłkarzami? Jesienią najwięcej zastrzeżeń było do gry Emmanuela Udoudo...
- Na pewno mogę powiedzieć, że w klubie nie ma już Sundaya. Co do pozostałych zawodników, to decyzja będzie należała do trenera. Udoudo dostał zgodę na treningi w Górniku Zabrze, ale nie pytałem jeszcze jak mu poszło. Pojawiają się również zapytania o Wojtka Reimana, a o innych nic mi nie wiadomo. Nie zanosi się więc na osłabienia drużyny i trzon zespołu na pewno zostanie zachowany. Na siłę nikogo zatrzymywać nie będziemy, ale jakoś o naszych piłkarzy inni się nie biją.

- Wiosną zespół poprowadzi Andrzej Szymański, czy będziecie szukać nowego trenera?
- Władze sekcji jeszcze mają się spotkać w tej sprawie, ale osobiście jestem zadowolony z jego pracy i myślę, że Andrzej Szymański poprowadzi Stal w rundzie wiosennej. W tych czterech meczach zagraliśmy nieźle i powinien dostać szansę.


szczepaniak1.jpg


WIADOMOŚCI

2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty