Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Mistrzostwa Świata > Wiadomości MŚ 2010
Afryka z Krakowa (12): Łzy szczęścia Landona Donovana2010-06-24 13:40:00 Jerzy Cierpiatka

Faworyci czasem miewają to do siebie, że w jednym momencie biorą głęboki oddech ulgi. W odstępie kilku godzin dotyczyło to wczoraj Anglików i Niemców. W nagrodę będą mogli w niedzielę stanąć na udeptanej ziemi Bloemfontein.


Fabio Capello i jego piłkarze mieli bardzo konkretne powody do przewracania się z boku na bok w trakcie bezsennych nocy. Beznadziejna gra przeciwko Algierii spowodowała bicie na alarm, choć czasu pozostającego do meczu prawdy przeciwko Słoweńcom tym razem nie odmierzał Big Ben. Skopiowanie wcześniejszego „występu” niechybnie urodziłoby fatalny skutek. Pytaniem dnia było więc, czy Capello wykrzesze z podwładnych elementarne zasoby wigoru. Już wiadomo, że to uczynił.

Wbrew pozorom, Anglicy wcale nie osiągnęli wczoraj olśniewającego poziomu. Wciąż grają cokolwiek na wstecznym biegu, z wyraźnym poszukiwaniem świeżości. Ale też, traktując spotkanie z Algierczykami jako punkt odniesienia, wczoraj było niepomiernie lepiej. Frank Lampard wreszcie przypomniał sobie, że potrafi rzucać kapitalne podania. Zrobił to po przerwie i nie jest jego winą, że Wayne Rooney tej stuprocentowej okazji nie wykorzystał. Rooney wciąż tkwi w wyraźnym deficycie bramkowym, co tym bardziej otwartą czyni kwestię pod tytułem „When?”. Hm, doskonale pamiętam przebieg Espana ’82 i trudne chwile Paolo Rossiego w meczach grupowych z Polską, Peru i Kamerunem. Kiedy jednak Rossi odblokował się, Italia nie mogła nadążyć z odbiorem darów spływających z niebios. Czy Bóg obdarzy teraz podobną łaską Rooneya? Nie da się wykluczyć takiej ewentualności.

Absolutnie nie chcą tego Niemcy, którzy sami byli w niezłych tarapatach. Mecz ekipy Joachima Löwa z Ghaną był bardzo emocjonujący i wcale nie musiał skończyć się tak, jak się skończył. Z tej wymiany ciosów wyszedł zwycięsko Mesut Özil, który lewą nogą operuje wcale nie gorzej od Lukasa Podolskiego. Uderzenie w górny róg bramki Richarda Kingsona było piorunujące i precyzyjne. Kto tak pięknie strzelał właśnie lewą nogą przed laty? Sylwetkę Wolfganga Overatha już przypomniałem niedawno. Teraz warto rozszerzyć wątek reprezentacyjnych graczy z 1. FC Köln o dziś przebywającego na inwalidzkiej rencie Heinza Flohe. Choć per saldo ustępował on klasą Overathowi, to też umiał razić z dalekiego dystansu. W niedzielę Anglicy powalczą z Niemcami. I posypią się skry, ten temat zresztą już kilkakrotnie przerabiano w innych epokach futbolu.

Znalezienia się na aucie dwóch nacji z dawnej Jugosławii nie żałuję ani trochę. Słowenia zagroziła Anglii w zasadzie tylko w jednej sytuacji podzielonej na trzy sekwencje. Nie licząc tego zdarzenia, atuty dzierżyli rywale. Z kolei Serbia po bez wątpienia udanym występie przeciwko Niemcom sama wyrzuciła się na margines. Wczoraj  wyraźnie zabrakło podopiecznym Radomira Antića niezbędnej determinacji oraz koncentracji. Ten drugi czynnik był niezbędny, aby mnożące się okazje pod bramką Marka Schwarzera jeszcze przed pauzą zamienić na gole. Później zaś potwierdziło się, że sprowadzenie Australijczyków do roli kelnerów po klęsce z Niemcami było grubo przedwczesne i nieuprawnione.

Z końcowego bilansu jasno wynika, iż drużyna Pima Verbeeka zapłaciła słoną cenę za nokaut poniesiony z niemieckiej ręki. Ponadto nie bez znaczenia była przymusowa nieobecność Tima Cahilla w boju z Ghaną. Gracz Evertonu wrócił wczoraj do gry i od razu pokazał jak klasowym jest napastnikiem. Bez jednomeczowej absencji Cahilla konto Australii mogło być wystarczająco pokaźne, aby za kilka dni mogło dojść do spotkania USA - Australia w 1/8 finału.

Wcale nie pod względem estetycznym, ale w odniesieniu do czasu akcji gol strzelony przez  Landona Donovana w ostatnich sekundach meczu z Algierią zahaczał o magię parkietów NBA. Wciąż tkwię pod urokiem fantastycznych scen, jakie rozgrywały się w decydującym meczu finałowym Los Angeles Lakers z Boston Celtics. Tam każda sekunda odgrywała znaczenie i wczoraj było identycznie. Gdyby drużyna Boba Bradleya znalazła się za burtą, pewnikiem zostałby wniesiony przez któregoś z amerykańskich prawników pozew przeciwko FIFA o rażące naruszenie dóbr klienta. Podczas spotkania ze Słowenia Amerykanom bezpodstawnie anulowano gola, którego strzelił Edu. Wczoraj w sytuacji poszkodowanego znalazł się Clint Dempsey, którego też niesłusznie ukarano za rzekome naruszenie przepisów. Te dwa złe wyroki sędziowskie mogły uczynić US Boys skazańcami parszywego losu.

To na szczęście nie nastąpiło, na oczach zasiadającego na trybunach Billa Clintona Donovan pewnie trafił do algierskiej siatki. W jakimś sensie był to gol z dedykacją dla byłego prezydenta. Zrobiło się niemal równie sympatycznie, jak przy odśpiewaniu przez Marylin Monroe „Happy Birthday” na urodzinowym przyjęciu Johna Fitzgeralda Kennedy’ego. Donovan wprawdzie sam niczego nie zaśpiewał, za to przed kamerami niemieckiej telewizji szczerze popłakał się ze szczęścia. Nie dziwię się wcale, skoro w zgodzie z amerykańską mentalnością wygrał coś niezmiernie istotnego. Narodową sprawę.


Jerzy Cierpiatka



więcej wiadomości >>>
2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty