Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Mistrzostwa Świata > Wiadomości MŚ 2010
AFRYKA Z KRAKOWA (11): Dwie twarze Yakubu2010-06-23 15:28:00 Jerzy Cierpiatka

Lars Lagerbäck nie okazał się mężem opatrznościowym reprezentacji Nigerii, która znów nie zrobiła kariery w finałach MŚ.


Szwedzki szkoleniowiec rzucił na rynek wyraźnie gorszą wersję samochodu, który w dawnych czasach znacznie szybciej przemierzał mundialowe autostrady. Bezwzględnie największe możliwości posiadała ekipa, która potężnie nastraszyła Włochów i wyłącznie na własne życzenie ostatecznie przegrała pasjonujący mecz w MŚ ’94. Ale dwa lata później i też na amerykańskiej ziemi o klasie Nigeryjczyków boleśnie przekonali się Brazylijczycy oraz Argentyńczycy, którym złote medale olimpiady w Atlancie kolejno przeszły obok nosa.

Dzisiejsze oblicze Nigerii jest znacznie brzydsze niż tamto. Ma to związek z gorszym pokoleniem piłkarzy, choć mimo dwóch porażek z Argentyną i Grecją szanse na wyjście z grupy wcale nie były przekreślone. Swoje zadanie bez wątpienia spełnił Kalu Uche, kiedyś czarujący kibiców Wisły rajdami na prawej flance. Rozumiana w dobrym kontekście chytrość Uche dała o sobie znać przy pierwszym golu podczas wczorajszego meczu z Koreą Południową. To był atak znienacka i o jasno określonych intencjach. Uprzedzić defensora rywali, a następnie optymalnie posłać piłkę do siatki...

Gdyby już po przerwie tropem Uche potrafili podążyć Yakubu Aiyegbeni i Obafemi Martins - Urugwaj miałby zupełnie innego przeciwnika w 1/8 finału. Odwracając chronologię zdarzeń, zacznę od Martinsa. Otóż raz jeszcze objawiło się przy jego sytuacji z gatunku „sam na sam” szeroko pojęte bałaganiarstwo, które od lat nie pozwala Martinsowi przekroczyć bariery dzielącej piłkarza niezłego od gracza dużej klasy. Martins wielekroć bywa chaotyczny w chwilach, kiedy akurat trzeba być pedantem. Wczoraj podjął Obafemi niepotrzebne ryzyko splasowania piłki przy samym słupku koreańskiej bramki, chociaż wcale nie było takiej potrzeby. Trzeba było po prostu trafić, albo dokładnie zagrać do biegnącego równolegle partnera. Martins jednak wybrał trzeci wariant i piłka minęła cel ze złej strony słupka. A świetna okazja na uzyskanie awansu przeminęła z wiatrem.

Przypadek Yakubu ma podwójny kontekst, choć center nigeryjskiego ataku ostatecznie przegrał naprawdę dużą sprawę. Bo też nie może być żadnego usprawiedliwienia dla koszmarnego zmarnowania okazji, która urodziła się raptem trzy kroki od otwartej na oścież bramki przeciwników. Z równie śmiesznej odległości spudłował kiedyś Robert Gadocha, akurat w słynnym olimpijskim finale z Węgrami. „Józka” z ulicy Bzowej jednak dało się wtedy rozgrzeszyć, ponieważ na grząskiej murawie stanął przed zadaniem skontrowania piłki, co wbrew pozorom wcale nie jest łatwą sztuką. Ale Yakubu? On wie najlepiej, że wczorajszym spatałaszeniem dziecinnie prostej sytuacji trafił na stałe do historii mundialowych upadków.

Dosłownie kilkadziesiąt sekund później Yakubu jednak zaimponował. W chwili, gdy psychika Nigeryjczyka powinna być absolutnie zdruzgotana, Yakubu zrobił coś, czego na jego miejscu nie podjąłbym się nigdy w życiu. Zgłoszenie się do wykonania rzutu karnego było aktem ogromnej odwagi. Zachowaniem fantastycznym i w jakże pozytywnych kategoriach określających piłkarza, który chwilę wcześniej dostał obuchem w głowę. W tym pięknym podejściu Yakubu do sprawy mieścił się cały sens sportu. Przegrałeś - trudno, to się zdarza. Ale bądź na tyle silny, aby się podnieść... I zaryzykuj całą swą reputację, skoro przecież nie każdy karny - również podczas obecnego mundialu - zostaje egzekwowany skutecznie... Kapelusze z głów, akurat temu współwinowajcy nigeryjskiej niedoli należy się olbrzymi szacunek.

Nad Francuzami, nigdy wcześniej nie skompromitowanych jak teraz, już nie chce mi się pastwić. Z tego koszmaru powinni natychmiast wyciągnąć właściwe wnioski. Jeden z nich zahacza o pozaprotokolarne rozmowy i winien stanowić przestrogę dla futbolowych notabli z najwyższej półki. Tej klęski natury sportowo-obyczajowej wcale nie musiało być, gdyby przed dwoma laty i zaraz po fatalnym starcie w EURO 2008 nie wtrącił swoich trzech groszy Michel Platini. On nie chciał wtedy rozstania Francuskiej Federacji Piłkarskiej z Raymondem Domenechem, co pewnie miało znaczenie przy podjęciu decyzji o zachowaniu posady przez selekcjonera. Tym bardziej teraz należy życzyć Platiniemu, aby zajął się wyłącznie swoimi sprawami.

Natomiast bez wątpienia dobrze się stało, że wyniku ważnego meczu Urugwaju z Meksykiem nie rozstrzygnięto przy piwie. Spotkanie miało normalny przebieg, a podejrzeniami opartymi na snuciu teorii spiskowej można sobie podetrzeć tyłek. Co wszak nie daje stuprocentowej pewności, iż obie drużyny nie trzymały w zanadrzu wariantu awaryjnego. Użytego dopiero wówczas, gdyby rozmiary zwycięstwa RPA nad Francją (lub odwrotnie) nie zaczęły przybierać niepokojąco wysokich rozmiarów. Lekcji trzymania ręki na pulsie wydarzeń udzieliły kiedyś reprezentacje Danii i Szwecji, którym awansowych gwarancji kosztem wyeliminowania Italii udzielał podział punktów. A to, wprawdzie w ostatniej chwili, nastąpiło.

Powtórzenia tamtego scenariusza w Rustenburgu mimo wszystko nie wykluczam, choć namacalnych dowodów na istnienie wyjścia awaryjnego dla Urusów i Meksykanów na szczęście nigdy nie znajdziemy.


Jerzy Cierpiatka



więcej wiadomości >>>
2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty