Facebook
kontakt
logo
Strona główna > IO > Vancouver 2010 > Hokej na lodzie > Wiadomości Hokej na lodzie
VANCOUVER Z KRAKOWA (4)2010-02-17 08:43:00 Jerzy Cierpiatka

Z kijem na niedźwiedzia


Turyński dramat Lindsey Jacobellis zapadł głęboko w pamięci. Niemal mając złoty medal w kieszeni Amerykanka przeszarżowała tuż przed metą, tracąc zdecydowaną  przewagę nad Szwajcarką Tanją Frieden. Czy to ryzyko było potrzebne? Z pewnością nie było, ale jak zaznaczyła Jacobellis snowboardowa deska to fajny przedmiot do zabawy. Rok później Lindsey znów się wywróciła na końcu przejazdu, tym razem podczas Winter X Games.

Te dwa upadki wcale nie mogły zmienić głębokiego przekonania, że Jacobellis to absolutnie megagwiazda snowboardu. I zarazem prawdziwa kolekcjonerka wartościowych trofeów. Z jednym wyjątkiem, tym najważniejszym. Do pełni szczęścia brakowało Lindsey pojawienia się na najwyższym stopniu olimpijskiego podium. Start w Cypress Mountain otwierał taką szansę, już pod nieobecność Frieden, która spasowała trzy tygodnie przed otwarciem igrzysk. Już pewnie wiecie, co się stało... Jacobellis znów znalazła się pod kreską, tym razem nie z powodu wykonania ryzykownej ewolucji, tylko wypadnięcia z trasy. Jeśli można w tej parszywej sytuacji znaleźć cokolwiek pocieszającego dla Lindsey, to tylko, że teraz odpadła w półfinale. Na oswojenie się z myślą, iż sen o złocie znów nie spełni się, miała Jacobellis w Vancouver trochę więcej czasu, niż w Turynie. 

Lindsey i tak jednak śmiało może pisać pracę doktorską na temat znaczenia fatum w sporcie. Najlepiej wraz ze swym rodakiem, strzelcem Matthew Emmonsem, który też na olimpiadach niby musiał wygrać. Ale raz w ostatnim strzale trafił do tarczy sąsiada, zaś w Pekinie zmarnotrawił przewagę, która wydawała się bezpieczna nawet dla adepta dyscypliny...

Trwa turniej hokejowy, do którego oglądania niektóre stacje telewizyjne przygotowywały widzów poprzez przypomnienie cudu w Lake Placid. Istotnie, zdarzenie sprzed trzydziestu lat absolutnie wymykało się spod kontroli. Lodowa wojna pomiędzy Stanami Zjednoczonymi i Związkiem Radzieckim miała absolutnego faworyta. Kadra Wiktora Tichonowa zmierzyła się z kadetami Herba Brooksa kilka dni przed igrzyskami i zdeklasowała ich w Madison Square Garden aż 10-3. Z jednej strony as na asie: Walery Charłamow, Władimir Krutow, Aleksander Malcew, Aleksiej Kasatonow... Z drugiej studenci, widownia mogła się tylko modlić, aby Bóg błogosławił Amerykę. Żeby jednak oddać niesamowitą atmosferę tamtej konfrontacji wypadałoby napisać, że strategami wojny bardziej od Tichonowa i Brooksa byli wtedy Leonid Breżniew i Ronald Reagan. Bo Sowieci oprócz Lake Placid gościli wówczas w Afganistanie, a to Reaganowi było bardzo nie w smak.

„Cud na lodzie” jednak nastąpił. Żelazny faworyt stanął w obliczu porażki dziesięć minut przed końcową syreną, gdy Mike Eruzione zaskoczył Władimira Myszkina. Po odliczaniu sekund przez reportera stacji ABC, któremu towarzyszył słynny kanadyjski bramkarz, Ken Dryden, Amerykanie szokująco wygrali 4-3. W Vancouver czas biegnie inaczej, dłuży się dla Rosjan okrutnie. A raczej Rosjanek, które właśnie zostały znokautowane przez Amerykanki. Ale o wyniku 0-13 zapomnimy szybko. W przeciwieństwie do czasów, gdy za pomocą hokejowego kija upolowano wielkiego niedźwiedzia.


Jerzy Cierpiatka


2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty