Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Hokej > Wiadomości hokej
MŚ w hokeju: Jeszcze Polska nie... odpadła!2016-04-28 18:35:00

Wielu ludziom zdawało się, że jedyną okazją do skoków ciśnienia w minionych dwóch dniach będzie piłkarska Liga Mistrzów, ale prawdopodobnie nikt nie spodziewał się, że pod względem emocji przyćmią ją mecze polskiej reprezentacji hokejowej. Nasza kadra rozbiła najpierw we wtorek, podczas katowickich MŚ, faworyzowaną Słowenię 4:1, a dzień później zwyciężyła 1:0 Austrię…


Przed turniejem mówiło się o bojowym nastroju, który szybko znikł. 1:3 z Włochami dało się jeszcze wyjaśnić, ale przy porażce 1:4 z Koreą Południową pozostawało tylko przecieranie oczu ze zdumienia. Podopieczni Jacka Płachty nie mieli absolutnie nic na swoje wytłumaczenie. No, chyba, że podparcie się tezą, iż naturalizacja w polskim hokeju miałaby sens. Wszak naszych zawodników rozjechali grający w barwach Korei panowie Matthew Dalton i Michael Swift, co pewnie będzie zaczątkiem do kolejnej burzliwej dyskusji na ten temat po zakończeniu turnieju. W takiej sytuacji aż chce się tylko przypomnieć, że Wojtek Wolski (Mietałurg Magnitogorsk, w przeszłości NHL) mimo posiadania naszego paszportu nie mógł grać dla reprezentacji. Warunek? Minimum dwa lata występów w krajowej lidze hokejowej.


Żeby jednak nie skupiać się tylko na kwestiach zawodników z nowymi paszportami – Polacy sami pomogli rywalom odnieść gładkie zwycięstwo. Błędy Łopuskiego i Borzęckiego szybko ugasiły entuzjazm. Gdyby nie przebudzenie ze Słowenią, sytuacja byłaby patowa. Znika argument o kiepskim przygotowaniu fizycznym (bo jak w takim razie jeden dzień przerwy w meczach tak odmienił styl gry?), a tylko nasila się wrażenie, że to stabilność w głównej mierze zależy od liderów zespołu (Kolusz, Łopuski, Dziubiński i przede wszystkim Chmielewski). Bo wcześniej – w pierwszych dwóch meczach – pierwszy atak oddał tylko 6 strzałów, a drugi 22.


Jeszcze przed turniejem, kiedy nie towarzyszyła presja, kadra wyglądała na świeżą. Wtorkowy występ, przede wszystkim Tomasza Malasińskiego, daje oddech. Napastnik rozgrywający setny mecz w kadrze uczcił go imponującym hat-trickiem, choć wcześniej Polacy w dwóch meczach strzelili dwie bramki. Czyli tyle ile do tego momentu stracili Słoweńcy, sprawiający wcześniej wrażenie najsolidniejszego zespołu imprezy.


Pierwsza tercja nie wskazywała na to, że będzie łatwo, ale wynik 1:1 też tym razem nie przysparzał wielkiego bólu głowy. Zwłaszcza, że rywale nie grali tak szybko, dobrze kombinacyjnie i pressingiem jak w spotkaniach z Japonią (7:1) i Włochami (3:1). W drugiej części spotkania Polacy zapanowali przede wszystkim nad agresją. Na ławkę kar nie wędrował Bagiński, którego obecność w kadrze wcześniej wywoływała wiele znaków zapytania. Ze względu na dopiero na 43. pozycję na liście strzelców w lidze i 36 lat. Napastnik zaliczył w dodatku ze Słoweńcami faul podobny do tego, za który przed trzema laty dostał trzy mecze zawieszenia od PZHL (za faul na Justinie Chwedoruku, po którym ten zakończył karierę). Na szczęście negatywny wybryk kolegi po fachu szybko przyćmił Malasiński.


Po meczu z Włochami prezes PZHL Dawid Chwałka twierdził, że "pokażemy na co nas stać". Sformułowanie było lekkim falstartem, jeżeli spojrzeć na późniejszą bolesną porażką z Koreą, ale wreszcie - przebudzenie nastąpiło i czołówka grupy zdaje się znowu nie odjeżdżać tak szybko. Zgodnie z tezą bramkarza Przemysława Odrobnego – "nie ma się co poddawać". 


To chyba motto, które powinno naszym rodakom towarzyszyć już do końca rozgrywek, bo ogranie Austrii wprawia w osłupienie. 1:0 z liderem (gol Grzegorza Pasiuta), z głównym kandydatem do awansu, rozpala bardzo delikatne światełko w tunelu. Oczywiście, można mówić, że ostatni rywal „Biało-czerwonych” jak dotąd nie porywał - bardzo szczęśliwie pokonując na "dzień dobry" Koreę Południową po karnych (3:2), a potem rozprawiając się z bezradną Japonią 3:1. Podobna bezradność ponownie może dopaść ekipę z „Kraju kwitnącej wiśni”, jeżeli zawodnicy trenera Płachty utrzymają dobrą dyspozycję. Zdaniem bukmacherów, w tym firmy Fortuna pełniącej rolę oficjalnego partnera turnieju, Polacy rozprawią się z Japończykami. Kurs na nasz triumf wynosi 1.5, a na rywala wysokie 4.24.


Do awansu musi być jednak spełnionych kilka warunków niezależnych od naszych rodaków. W starciu Słowenii z Austrią jedna z drużyn musi wygrać w regulaminowym czasie. Włosi muszą natomiast pokonać Koreę Południową. Według firmy Fortuna – trudno w tej ostatniej parze o faworyta. Kurs na Italię to 2.2, zaś na Azjatów 2.39.


Turniej pokazuje jednak, że może z nim się zdarzyć wszystko. Zwłaszcza, jeśli ponownie przyjrzymy się Koreańczykom, którzy nagle wyrośli na najlepszą azjatycką reprezentację. Jeszcze 25 lat temu w pierwszej w historii rywalizacji z Japonią przegrali aż 0:25. Na obecnym turnieju pokonali ją 3:0, a wcześniej zwyciężyli gospodarzy czyli Polskę. Podopieczni Jima Peaka w oczach ekspertów mają realne szanse na uplasowanie się na drugiej pozycji. Gospodarze Igrzysk Olimpijskich w PyeongChang w 2018 roku przegrali jednak ze Słowenią aż 1:5. Turniej szaleństw nie zwalnia tempa, więc wszystko jeszcze raz może się wywrócić do góry nogami. No, prawie, bo Japonia wygląda tak blado, jakby już była gotowa grać w niższej dywizji…


www.arskomgroup.pl





więcej wiadomości >>>
2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty