Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Piłka nożna > Archiwum > 2009/2010 > Podkarpacie > Seniorzy > II liga (wschód)
TOMASZ WIETECHA: Mówię co myślę2010-02-16 16:00:00 Miłosz Bieniaszewski

Tomasz Wietecha początek tego roku zapamięta na dłużej. W Stali Stalowa Wola, której jest wychowankiem, dostał zakaz trenowania, a w efekcie rozwiązał kontrakt. Trafił więc do drugoligowej Stali Sandeco Rzeszów, gdzie ma grać przynajmniej przez najbliższe pół roku. W rozmowie z portalem sportowetempo.pl opowiada m.in. o rozstaniu ze "stalówką", relacjach z kibicami oraz dlaczego nie wylądował w ekstraklasie.


- Jest już Pan piłkarzem Stali Rzeszów?
- Oficjalnie jeszcze nie, ale rozpocząłem tu przygotowania i można powiedzieć, że na pewno będę grał w Stali.

- Na ile zwiąże się Pan umową?
- Na razie na pół roku, a po sezonie zobaczymy co dalej.

- Najprościej będzie zapytać dlaczego właśnie Stal? Nie jest to w końcu klub, który należy do najbogatszych...
- Mam dwójkę małych dzieci i zależało mi, żeby grać blisko domu. Duże znaczenie miał również fakt, że prezes Szczepaniak szybko się do mnie odezwał. Stal wyciągnęła do mnie rękę, pojechałem na obóz i właśnie w Rzeszowie zacząłem się przygotowywać do sezonu. Wcześniej straciłem część okresu przygotowawczego, bo miałem dziwny zakaz w Stalowej Woli od dyrektora Schlage. Nie mogłem więc nic robić, a trenować samemu to nie to samo.

- Kiedy rozstawał się Pan ze Stalą Stalowa Wola mówił, że ma oferty również I ligi. Dlaczego nic z tego nie wyszło?
- Musiałbym grać daleko od domu i przenieść się tam razem z rodziną, a nie było też za bardzo czasu, aby to wszystko zorganizować. To moje zwolnienie działo się bardzo szybko i zaskakująco.

- Jak to faktycznie z tym rozstaniem było? Zrobiono z Pana kozła ofiarnego?
- Byłem kapitanem drużyny i jak pojawiał się jakiś problem to ja z tym szedłem do dyrektora. Mam taki charakter, że mówię to co myślę, a jeśli ktoś jest wobec mnie niegrzeczny, to ja odpłacam tym samym. Dyrektor często tłumaczył się, że nie ma pieniędzy, bo kibice przechodzą przez siatkę, a było to bzdurą. Przykładowo na mecze przychodziło po 6 tysięcy ludzi, a według niego po 4, czy 3 tysiące. To mi nie pasowało i mówiłem o tym otwarcie, a dyrektor pewnie tego nie lubił. Stąd mój zakaz trenowania, a w efekcie rozwiązanie kontraktu. Dużo by o tym opowiadać. Mam nawet sprawę w prokuraturze i wezwanie na przesłuchanie na policję, bo byłem trzy dni na zwolnieniu lekarskim, a dyrektorowi coś się w tym nie podobało.

- Boli Pana fakt, że klub, którego był Pan w pewnym sensie ikoną w ten sposób się z Panem rozstał?
- Z tymi ikonami to nie ma co przesadzać. Już kiedyś powiedziałem, że ikoną to był mój świętej pamięci tata, czy Mieczysław Ożóg. To byli ludzie, którzy coś dobrego robili dla tego klubu, ale się o nich zapomina. A teraz koszykarz, który odchodzi dostaje puchar, czy coś podobnego, a zagrał jakieś dwadzieścia spotkań. Tak chyba być nie powinno.

- Co się stało ze Stalą w rundzie jesiennej. Aż tak odczuliście odejście trenera Władysława Łacha?
- Już wcześniej mieliśmy fajną paczkę, ale co sezon drużyna była zmieniania. W czerwcu okazało się, że zespół znów jest budowany od nowa i tym razem to się nie udało. Za trenera Łacha grało jeszcze kilku dobrych zawodników z Krakowa, którzy odeszli razem z nim. To również wpłynęło na naszą grę jesienią.

- Sporo mówiło się również o tym, że trener Przemysław Cecherz, który zastąpił Władysława Łacha był dla Was za dobry i nie miał posłuchu w szatni. Jest w tym coś z prawdy?
- Teraz każdy sobie dopowiada różne historie. Ja jako zawodnik mogę powiedzieć, że to co powiedział trener to wykonywałem w stu procentach. Trener Cecherz też może coś zawinił, ale nikt nie jest bez winy. Każdy powinien uderzyć się w pierś i ja zaczynam od siebie. Wiem, co mogłem zrobić lepiej.

- Trochę brakowało wam również szczęścia...
- Takich spotkań było kilka. Nie musieliśmy przegrać w Świnoujściu, u siebie z Widzewem, a z Dolcanem punkty w zasadzie nam zabrano. Szkoda, że tak się to wszystko poskładało, ale mam nadzieję, że jeszcze uda się to chłopakom wyprostować.

- W zasadzie jedynym miłym momentem z jesieni była gra w Pucharze Polski, a w szczególności wyeliminowanie Lecha Poznań...
- Może chociaż w ten sposób udało się naszym kibicom osłodzić słabe wyniki w lidze. Ograliśmy klasowy zespół, jakim jest Lech i liczyliśmy, że po tym zacznie nam iść lepiej, ale przyszedł mecz z Górnikiem Zabrze i wszystko było po staremu. Wychodzi więc na to, że faktycznie był to jedyny pozytywny moment z rundy jesiennej.

- Jak Pan patrzy co się dzieje w Stalowej Woli, to kręci się łezka w oku?
- Wiem, że dyrektor Schlage się już spakował, zabrał ze sobą kilka pudeł i go w klubie nie ma, co dla Stali jest na pewno dobre. Po jego odejściu trochę sytuacja się ustabilizowała i uspokoiła. Teraz z panem Kaczmarskim się całkiem inaczej rozmawia i udało nam się szybko dojść do porozumienia. Zależało mi na czasie, abym mógł trenować. Pojawił się nawet temat mojego powrotu, ale już byłem w zasadzie dogadany ze Stalą Rzeszów. Stal Stalowa Wola sobie beze mnie poradzi, a może nawet kiedyś jeszcze wrócę do tego klubu. Na pewno gdyby ktoś mi powiedział kilka miesięcy temu, że będę grał w Stali Rzeszów, to za bardzo bym w to nie uwierzył.

- Istnieje taka obawa, że gdyby Stal Stalowa Wola spadła w tym sezonie, to może oznaczać koniec poważniejszej piłki w tym mieście na dłuższy czas?
- Mam nadzieję, że nie. Szkoda by było tego wszystkiego, bo ciężko nam to przyszło. Liczę że ci piłkarze, którzy zostali powalczą o utrzymanie. Są teraz na ostatnim miejscu z Motorem Lublin, ale jak wygrają trzy pierwsze mecze, to sytuacja będzie wyglądała zupełnie inaczej. Zawsze trzeba wierzyć do końca i ja bym jeszcze ich nie przekreślał. W Stalowej Woli wytworzył się fajny klimat wokół piłki, na mecze chodzi sporo ludzi i jest tam dla kogo grać. Oby to wszystko nie przepadło.

- Od kilku lat w zasadzie co pół roku mówiło się, że ma Pan propozycje z innych klubów, nawet z ekstraklasy. Nie żałuje Pan, że wtedy nie odszedł?
- W obecnej sytuacji mógłbym oczywiście powiedzieć, że żałuję, ale tak nie jest. Zostałem w Stalowej Woli i udało nam się osiągnąć sporo, jak dla mnie dużych rzeczy. Ciekawostką jest, że do Odry Wodzisław chciał mnie ściągnąć trener Janusz Białek, który teraz nie zawinił w mojej sytuacji, ale też nie postawił się za mną. Zostawił dyrektorowi wolną rękę, a ten z tego skorzystał. Tych ofert konkretnych za dużo też nie było, a do tego dochodziły sprawy rodzinne. Urodziło mi się dwoje dzieci, zmarł mój tata i jakoś nie miałem ochoty odchodzić. Tak się to wszystko potoczyło, ale nie żałuję, że zostałem w Stalowej Woli.

- Przechodząc do Stali Rzeszów wpada Pan trochę z deszczu pod rynnę. W Stalowej Woli walczyłby Pan o utrzymanie, w Rzeszowie cel jest taki sam...
- Ja się już do tego przyzwyczaiłem, bo w Stalowej Woli praktycznie co sezon broniliśmy się przed spadkiem. W Rzeszowie jest bardzo fajna ekipa. Jestem mile zaskoczony ilością zawodników i to dobrych. Myślę, że damy radę, bo nawet z tego co wiem, to miejsce zajmowane przez Stal nie oddaje potencjału tego zespołu. W końcu jesienią sporo meczów przegrali w końcówce i różnicą jednej bramki.

- Kibice w Rzeszowie wiążą z Pana przyjściem spore nadzieje...
- To, czy jestem wzmocnieniem drużyny, to się okaże za pół roku. Mam nadzieję, że pomogę i dołożę swoją cegiełkę do utrzymania w II lidze.

- O miejsce w bramce czeka Pana rywalizacja z Dmitrijem Asninem i Grzegorzem Nalepą...
- Nie ma nic za darmo. Nikt mi nie da miejsca w składzie tylko dlatego, że przychodzę ze Stalowej Woli z I ligi. To nic nie znaczy. Jestem w nowej drużynie i muszę walczyć o pierwszą jedenastkę. Dla mnie rywalizacja to rzecz normalna.

- W Rzeszowie spotyka Pan kilku dobrych znajomych...
- Z Wojtkiem Fabianowskim jeżdżę razem na treningi, a może dołączy do nas jeszcze Janusz Iwanicki. Z nimi znam się jeszcze ze Stali Stalowa Wola. Z boiska znam się również m.in. z Pawłem Klocem, który kilka bramek mi strzelił w III lidze, a czasem pewnie i ja pokrzyżowałem mu szyki. W szatni jest bardzo fajna atmosfera i z aklimatyzacją problemów żadnych nie miałem.

- Ma Pan blisko 32 lata, a dla bramkarza do bardzo dobry wiek. Liczy Pan, że jeszcze zagra w ekstraklasie?
- Na razie zrobiłem może lekki krok w tył, ale oczywiście chciałbym kiedyś zagrać w najwyższej klasie rozgrywkowej. W końcu Bodzio Wyparło bronił w Pogoni Leżajsk, a później wystrzelił i przez wiele lat bronił w ŁKS-ie. Jeżeli będę się dobrze spisywał, to wszystko jest jeszcze możliwe.

- Dokładnie w dniu Pana urodzin 6 marca Stal ma zagrać u siebie pierwszy mecz wiosny ze Startem Otwock. O prezent chyba nie trzeba w takim razie pytać?
- Patrząc na to, co dzieje się za oknem, to może być ciężko zagrać w tym terminie. Fajnie by było, bo do tego dochodzą światła, a wtedy jest całkiem inna atmosfera. Zobaczymy jednak, co z tego wyjdzie. Urodzin nie przesunę, a kolejka może zostać przeniesiona na inny termin.

- Obie Stale, ta z Rzeszowa i ze Stalowej Woli utrzymają się?
- Na pewno moim byłym kolegom tego życzę, bo z wieloma z nich się przyjaźnię. Zasługują na to również kibice. W Rzeszowie zrobię natomiast wszystko, aby się udało, bo to pozwoli później walczyć Stali o coś więcej. W obu tych miastach taka I liga powinna być. W Stalowej Woli dużo ludzi chodzi na piłkę, a z tego co pamiętam to na Stal Rzeszów również ich sporo przychodziło. Wiadomo jakie kibice tych klubów mają relacje między sobą, ale co mnie cieszy to, że nie spotkałem się z żadnymi negatywnymi reakcjami. Znam sporo kibiców ze Stalowej Woli, którzy mnie wspierali. Może teraz zyskam nowe sympatie w Rzeszowie.


Miłosz Bieniaszewski
00wietecha.jpg


WIADOMOŚCI

2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty