Facebook
kontakt
logo
Strona główna > STREFA BLOGU
RYSZARD NIEMIEC o bokserskim dziwowisku w Rzeszowie
autor
Ryszard Niemiec (ur. 1939), dziennikarz, reporter, felietonista, działacz sportowy. Koszykarz m. in. Cracovii, Sparty Nowa Huta, Resovii. Były redaktor naczelny "Dziennika Polskiego", "Tempa", "Gazety Krakowskiej". Laureat Złotego Pióra (1979, 1985). Członek Zarządu Polskiego Związku Piłki Nożnej. Od 1993 prezes Małopolskiego Związku Piłki Nożnej.
Wcześniejsze wpisy:

LEKCJA GIMNASTYKI (182)

Wielka profanacja

Trzeba mieć nie po kolei w głowie, a przede wszystkim nie mieć sumienia, żeby wybrać miasto Rzeszów nad Wisłokiem na miejsce zorganizowania imprezy bokserskiej, w której farsa ściga się z jawnym oszustwem! Występy większości tak zwanych zawodowych pięściarzy, w ramach gali „Wojak Boxing Night”, zlokalizowano tam dlatego, że hala sportowa na Podpromiu mieści prawie 5-tysięczną widownię, co oznacza, że na tylu właśnie naiwnych można liczyć, iż zapłacą sutą kasiorę za wejściówki.


Jest faktem, że Rzeszów to miasto z nie byle jakimi tradycjami pięściarskimi. Jeszcze przed wojną silne sekcje działały w Resovii, PZL-ocie, czyli powojennej Stali, a także w żydowskiej Bar Kochbie. Na terenie zachodniej Polski w 1944 roku trwała jeszcze okupacja hitlerowska, kiedy w rzeszowscy bokserzy jechali transportowym samochodem na holzgas do Lublina na spotkanie z reprezentacją tamtego miasta… Aż do pierwszej połowy lat 80-tych stalowcy dostarczali dyscyplinie znakomitych pięściarzy-reprezentantów i mistrzów Polski (Rzeźnikiewicz, Kokoszka, Brydak, Janowski, Osztab, Osetkowski…). Dyscyplina „wychowała” wytrawną, znakomicie zorientowaną w arkanach sztuki pięściarskiej publiczność. Jej resztki wygwizdały  straszliwą kompromitację sportową, jaka miała miejsce w sobotnio-niedzielną noc, za przyczyną drastycznego rozdarcia pomiędzy zapowiadanym przez organizatorów poziomem sportowym walk, a tym, co ludzie zobaczyli na ringu.


Wśród oszukanych naiwniaków pierwszą ofiarą humbugu okazał się prezydent Rzeszowa Tadeusz Ferenc, którego wypchnięto na ring przed walką Szpilki i któremu zaaplikowano sztafaż patriotyczny w postaci hymnów polskiego i ukraińskiego, kuso ubranych panienek z drzewcami narodowych flag. Wrażenie totalnego kiczu mnożył wygląd samego zawodnika, ubranego w uniform stylizowany na okrycie pensjonariusza zakładów karnych, z twarzą zakrytą chustą gangsterską z godłem narodowym w postaci Białego Orła! Zdumiewający w tym całym dziwowisku jest brak poczucia smaku u Ferenca, człowieka wielce inteligentnego i doświadczonego bywalca w przestrzeni publicznej…


Kolorystycznej mozaiki między linami dopełniała pomarańczowa fryzura niegdysiejszej gwiazdy show biznesu - piosenkarza Wiśniewskiego z „Ich troje”…  Pojedynek Szpilki poprzedzały świadomie organizowane reklamiarskie utwory medialne, a wśród nich najbardziej kłamliwa pochodziła z ust trenera Fiodora Łapina. "Choć Artur jest młody, to chcemy, żeby sprawdził się w konfrontacji z mocnymi rywalami, a nie tylko „nabijał” rekord nokautami ze  słabeuszami. Bidenko to chyba najmocniejszy przeciwnik dla „Szpili” z jakim dotąd się zmierzył” - oznajmił Łapin, a to, co się działo na ringu zadało kłam jego świadomej dezinformacji. Taras Bidenko z Ukrainy do Rzeszowa chyba przyszedł na nogach, by zaoszczędzić na kosztach podróży. Nie stać go też było na bokserskie obuwie, ale spodziewał się, że jest szansa wystąpić w ringu w trampkach. Istnieje też uzasadnione podejrzenie, że gościu przybył bez jakiegokolwiek sprzętu wskazującego na chęć stoczenia walki. Już w drodze z szatni na ring, sprawiał wrażenie straceńca, nie przejawiającego nie tylko ochoty do walki, ale i do życia. Przez 3 minuty był w pełnym odwrocie, ale po oberwaniu paru niegroźnych lewych cepów Szpilki, zaczął symulować kontuzję stawu kolanowego i w tym momencie z hukiem pękł balon, nadmuchany bezczelną konfabulacją organizatorów!


Potem następowała denerwująca akcja, mająca na celu przykrycie fatalnego finału tego wielkiego obciachu. Szpilka w swoim knajackim stylu zwrócił się do publiczności z przeprosinami za sprawiony zawód, przy okazji prosząc o modlitwę za brata(?), co w zestawieniu z solidarnościowym pozdrowieniem do więzienia dla boksera „Cygana”, na jakie pozwolił sobie Paweł Kołodziej po swojej walce, uczyniło jego prośbę o odmawianie koronki okrutnym dysonansem natury moralnej. Przy okazji rumieniec wstydu wypełzł mi na oblicze, jako że w człowieku z mikrofonem, który umożliwił obu bokserom hucpiarskie wypowiedzi, rozpoznałem Pawła Wójcika (Polsat), mego powinowatego i syna niezwykle wrażliwego ojca, kolegi z dzieciństwa śp. Romka W. Wspomnianemu Kołodziejowi wynaleziono wyranżerowanego do cna weterana boksu podobno z Jamajki, zawodowca, specjalizującego się w rzemiośle piekarniczym. Mógł on zagrozić naszemu zawodnikowi tylko wtedy, gdyby wziął do ringu stalowy, bo drewnianym by nic nie zdziałał, pogrzebacz… Nie zadał przez 8 rund ani jednego silniejszego ciosu, a jedyne co potrafił to nieustanne balansowanie ciałem, to w lewo, to w prawo, co wcale nie świadczy o finezyjnej koordynacji ruchów, a raczej o początkach choroby Parkinsona!


Rzecz jasna, moje opinie na temat „Wojak Boxing Night” zrodziły się na kanwie oglądania telewizyjnej transmisji w Polsacie. Jej najbardziej pozytywną stroną pozostaje warsztat komentatorski red. Andrzeja Kostyry, któremu pomagał trener Gmitruk… Bijąca z każdego zdania redaktora empatia do protagonistów imprezy zdołała czynić z niektórych surowych osiłków ringowych, nadających się raczej do walk na festynie w Straszydlu pod Rzeszowem, co najmniej następców braci Kliczków. Nie jest winą Kostyry, że niedowiarkowie na widowni gwizdami obwieszczali swoje zdanie odrębne…


Ryszard Niemiec

2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty