Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Sporty zimowe
Kowalczyk: Z Bjoergen mówimy sobie cześć2010-11-08 10:11:00

W wywiadzie udzielonym "Gazecie Krakowskiej" Justyna Kowalczyk opowiada o przygotowaniach do zbliżającego się sezonu, występach w filmach reklamowych, astmie Marit Bjoergen i gdzie przechowuje złoty medal olimpijski.


Justyna wywiad
Justyna Kowalczyk cieszy się ogromną popularnością. Fot. Jacek Kwiatkowski

 

- W poprzednim sezonie zgarnęła Pani wszystko, co się dało, z trzema medalami olimpijskimi - każdy w innym kolorze - na czele. Naprawdę chce się Pani znów szarpać, zamiast zrobić sobie przerwę?

- Czasem mam wrażenie, że wszyscy na tę moją przerwę czekają poza mną (śmiech). Bieganie to mój zawód, wykonuję go najlepiej jak potrafię i nie widzę powodu, żeby iść na roczny urlop. Czy wy sobie też w pracy robicie długie przerwy? Poza tym mam jeszcze na trasach coś do zrobienia, trochę tych medali i pucharów jeszcze na mnie czeka.

- Organizm się nie buntuje?
- Cały okres przygotowawczy solidnie przepracowałam i nie miałam problemów. Pojawiały się tylko drobne przeciążenia, ale to normalne. Wygląda więc na to, że mój organizm tych treningów i startów sam potrzebuje.

- Najbliższy sezon to znów będzie dominacja Justyny Kowalczyk?
- Myślę, że jest dziesięć, może dwanaście dziewczyn, które będą się liczyć w Pucharze Świata. Na pewno jestem w tym gronie.

- Jakie więc cele sobie Pani stawia?
- Chcę jak najlepiej przygotować się do każdego startu w Pucharze Świata. A co z tego wyjdzie, zobaczymy.

- Podobno tym razem przepracowała Pani przygotowania o pięć procent intensywniej niż poprzednio?

- Też gdzieś o tym słyszałam,ale to nie jest do końca tak. Teraz już nie podlicza się kilometrów pokonanych na treningach czy kilogramów wyciśniętych na siłowni. Pięć procent więcej dotyczy chyba tylko samego biegania na nartach, które stanowi jednak niewielki procent całych przygotowań.

- Kilometry pokonuje Pani też w samochodzie: przygotowania zaczęliście w Austrii, teraz jesteście w Finlandii.
- Do tych podróży trzeba się przyzwyczaić, zresztą nie są przypadkowe. W Austrii byliśmy na lodowcu, wysoko nad poziomem morza. Tam biega się długo, ale nie da się biegać szybko. W Finlandii jest już normalna zawartość tlenu w powietrzu, więc pracujemy nad szybkością. Czeka Pani na pierwszy start? Na pewno jestem ciekawa jak to będzie. Z Justyną Kowalczyk już jest tak, że pierwsze starty są średnie – wątpię, żeby w tym roku coś się zmieniło. Jak będę piętnasta to będzie dobrze i uznam to za sukces.

- Wielu kibiców w Polsce i w Norwegii ostrzy już sobie zęby na Pani walkę z Marit Bjoergen podczas mistrzostw świata w Oslo.
- Domyślam się, że chodzi o kwestię jej astmy, o której już wiele razy mówiłam publicznie?

- Czyli przyznaje Pani, że szykuje się sportowa wojna?
- Nie przyznaję. Kiedyś rzeczywiście tak powiedziałam, ktoś to napisał, ale nie zaznaczył, że mówiąc te słowa szczerze się śmiałam.

- Nie jedzie więc Pani do fortecy wroga?
- Jadę do kolebki biegów narciarskich i tylko to jest dla mnie ważne. Tam zawsze świetnie się startuje, jest znakomity doping, kibice znają się na sporcie i potrafią docenić nasz wysiłek. Zapowiada się wielkie święto, w którym chcę wziąć udział.

- I pokonać Bjoergen?
- Panowie znowu swoje. Ujmijmy to tak: na pewno powalczę o złoty medal.

- Może Pani jeszcze powie, że ją lubi?

- A panowie lubią wszystkich znajomych z pracy? W tym przypadku jest tak samo, powiedzmy, że trzymamy dystans. Zresztą w kontekście Norweżek w naszym środowisku to właściwie reguła. Mówimy sobie cześć, gratuluję i do zobaczenia. To wszystko.

- A końca walki z astmatyczkami Pani nie ogłosi?
- Ja nie mam środków, by ją prowadzić. Po prostu zwróciłam uwagę na problem. I jak już wielokrotnie mówiłam, cieszę się, że ja jestem zdrowa i że mogę być zdrowa także dzięki temu, że ktoś kiedyś nie podsunął mi podobnego pomysłu, by zażywać leki przeciw astmie.

- Bjoergen już ogłosiła, że nie wystartuje w Tour de Ski. Pani też ma podobne plany?
- Odpuszczę sprinty w Duesseldorfie i w Libercu – resztę, jeśli nie przyplączą się jakieś problemy zdrowotne, zaliczę. Tour de Ski też.

- Krótko mówiąc, znowu będzie się Pani wspinać pod górę, którą normalnie zjeżdżają alpejczycy?
- Dla światowej federacji, podobnie jak w innych dyscyplinach, liczy się oglądalność telewizyjna, a tego typu ekstremalne starty dobrze w okienku wyglądają. Można tego nie lubić, ale trzeba zaakceptować.

- Do Pani ekipy dołączył fizjoterapeuta, to jedyna zmiana?
- Mamy też nową, estońską firmę, która nas ubiera. I cała ekipa jest zadowolona z jej produktów, jesteśmy dobrze ubrani, mam na myśli kwestię uprawiania sportu, i do sezonu startujemy logistycznie z bardzo dobrej pozycji.

- Znalazła Pani jakieś specjalne miejsce na ten wymarzony olimpijski złoty medal z Vancouver?
- Pilnowaniem tego złota zajmują się moja mama i tata, oni wiedzą, gdzie ten medal jest (śmiech).

- Co się zmieniło w Pani życiu po zdobyciu mistrzostwa olimpijskiego?
- Dużo, nawet bardzo dużo, ale dałam radę to ogarnąć (śmiech).

- Prywatnie też?
- Porozmawiajmy jednak o sporcie. Bo to on wszystko zmienia. Muszę przyznać, że swój bieg po złoto w Vancouver oglądałam już kilka razy i mam sporą satysfakcję.

- A o udziale w filmach reklamowych możemy rozmawiać?
- Reżyserował je autor „Testosteronu” i „Lejdis”.

- Czuje się już Pani aktorką?
- Na szczęście nie musiałam być aktorką, sens tych filmów był taki, że mam być sobą, czyli Justyną Kowalczyk. A to mi dobrze  wychodzi.

- Nie korci Panią wejście w show-biznes i media?
- Musiałabym rzucić narty. Jelena Isinbajewa powiedziała kiedyś, że tyczka to zazdrosny partner. Z nartami jest tak samo. Z mediami się oswoiłam, ale nieraz
jestem zadowolona, że tyle czasu spędzam za granicą na obozach, a tam dziennikarze nie przyjeżdżają.

- Jest Pani jedyną zdobywczynią Pucharu Świata, która nigdy w tym cyklu nie wystartowała we własnym kraju...
- Wiem o tym i żałuję, ale co mam zrobić. Była podobno szansa, żeby jeden z etapów Tour de Ski w przyszłym roku odbył się w Polsce, ale już w kwietniu na kongresie FIS, na którym zresztą byłam, stało się jasne, że to się na razie nie uda. Argumentem na nie było za duże zadanie logistyczne. A ja chciałabym wystartować w Polsce, nawet gdyby ten etap miał mieć pięć kilometrów ciągle pod górę.

- Był też kiedyś pomysł, by zorganizować miejski sprint wokół Rynku w Krakowie?

- To już raczej nieaktualne. Po pierwsze, FIS też chyba wyraźnie odchodzi od tego typu zawodów, a po drugie, uważam, że jako kraj powinniśmy się skupić
na jednej propozycji, na przykład tego etapu TdS.

- Powiedziała Pani kiedyś, że gdyby chciała uprawiać sport drużynowy to grałaby w kosza, ale biegi to sport indywidualny. A sztafety?
- Przecież w nich startuję i daję z siebie wszystko. Jeśli w tym sezonie Paulina Maciuszek czy wracająca do zdrowia po wypadku Sylwia Jaśkowiec będą w wysokiej formie to może na mistrzostwach pojawimy się w dwuosobowej sztafecie, w sprincie albo w zwykłej. To jednak zależy głównie od nich.

- A myśli już Pani o igrzyskach w Soczi?
- Nawet sobie policzyłam, że będę miała wtedy 31 lat. To będzie dobry okres, żeby zastanowić się nad przyszłością. Do tego czasu będę biegać i – mam nadzieję – wygrywać.

Z Justyną Kowalczyk, mistrzynią olimpijską i świata, dwukrotną zdobywczynią Pucharu Świata, rozmawiali

Przemysław Franczak i Rafał Musioł ("Gazeta Krakowska")




kowalczyk justyna 32.jpg



więcej wiadomości >>>
2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty