Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Piłka nożna > Archiwum > Małopolska 2010/2011 > Seniorzy > VI liga (Kraków)
Ryszard Sosnowski: Wychowawca piłkarskich pokoleń2010-11-29 14:23:00

Kto jeszcze pamięta o takim klubie jak Prądnicki? No, niektórzy pamiętają... Również to, że w 1967 roku wraz z Krowodrzą KS Prądnicki przekształcił się w Clepardię, bo takie rozwiązanie odpowiadało ówczesnym władzom politycznym. Clepardia od ponad czterech dekad dobrze pełni swą powinność. Teraz jednak spotykamy się z osobą, która doskonale zdaje sobie sprawę, że aby było dzisiaj i jutro to wcześniej musiało być wczoraj.


Ryszard Sosnowski, rocznik 1927. Urodził się w Sosnowcu, ale od dziecka wzrastał na Prądniku. Tym malowniczym zakątku Krakowa, gdzie życie toczyło się własnym torem. Tak prawdę powiedziawszy, decyzję o przenosinach podjął za całą rodzinę ojciec. Był mistrzem narzędziowym i zarabiał jak na przedwojenne stawki doskonale. Co tydzień przynosił do domu 100 zł, to były doskonałe pieniądze. Syn był taki jak jego rówieśnicy. Uczył się i uwielbiał grać w piłkę. Czy od razu w Prądnickim?

- No nie, w tamtych czasach trudno było o sformalizowany stosunek do futbolu. W zdecydowanej większości były tak zwane dzikie drużyny, które grały z sobą do upadłego. To były szczęśliwe lata, wyzbyte trosk, a tym bardziej strachu. On zajrzał w oczy, gdy miałem 12 lat. 1 września, wojna, pełna tragedia. Później czas terroru, a jednocześnie nadzieja, że trzeba przeżyć ten hitlerowski koszmar. Futbol, choć przecież uprawiany, był dodatkiem do meczu o zdecydowanie wyższą stawkę. Powiew wolności odczuł każdy. Z tym, że później skojarzenia już nie były jednoznaczne z radością. Bo tę wolność coś krępowało z zewnątrz. Cóż robić?

Zaraz po wojnie Ryszard Sosnowski wpisał się do Prądnickiego. - Stwierdzam to z całą stanowczością, że trzeba było mówić o zupełnie nowym klubie. Wprawdzie stykam się z wersją, że Prądnicki został założony jeszcze w 1930 roku, ale takie stawianie sprawy zupełnie mija się z prawdą. W okresie międzywojnia z pewnością istniał KS Prądnik, co do tego nie ma wątpliwości. Z taką całą pewnością trzeba wykluczyć istnienie Prądnickiego. Wiem z autopsji, że powstał on zaraz po II wojnie. Oczywiście poszedłem w tamtym kierunku, nie mogło być inaczej. Warto pamiętać, że z kolei z pobliskiej Krowodrzy wywodzili się tak znakomici piłkarze jak Władysław Gędłek i Czesław Rajtar, którzy wkrótce zabłysnęli w wielkiej Cracovii.

Wkrótce jednak o Ryszarda Sosnowskiego upomniała się ludowa ojczyzna, na dwa lata zapraszając do wojska. Trafił do Wawelu, to był bardzo mocny klub. Jeden z najsilniejszych w Krakowie. - Prawdziwa ofensywa na stadionie przy ulicy Bronowickiej dopiero się szykowała. Nastąpiła już po moim powrocie do „cywila”. Ale również wtedy zazdrościłem Wawelowi, że działały w nim takie postaci jak Władysław Giergiel czy Artur Walter. Nie mówiąc już o całej plejadzie znakomitych piłkarzy, którzy wywalczyli wicemistrzostwo Polski i byli reprezentantami kraju. Ale mnie już w Wawelu nie było, wróciłem do nowej rzeczywistości piłkarskiej. Spadły z afisza tradycyjne nazwy klubowe, które zostały zastąpione przez nazwy zrzeszeń. Na to nakładała się akcja łączeniowa, Prądnicki został zmuszony do mariażu z Prądniczanką. Komu było potrzebne takie dziwactwo? Branie pod but tradycji, które każdy klub słusznie chciał zachować dla siebie? Nieco później znalazłem się w Bieżanowiance, która też zdążyła zmienić swą nazwę. Trenerem był słynny bramkarz Garbarni, Henryk Jakóbik, to była wielka persona. Ale myśl o reaktywowaniu prawdziwego Prądnickiego wciąż zaprzątywała głowę - wspomina nasz rozmówca.

Późną jesienią 1954 doszło do ważnego spotkania dwóch kolegów. Ryszard Sosnowski spotkał Józefa Popiołka, też zawodnika Prądnickiego. - W latach 1951-1953 zaledwie 3-4 naszych zawodników brało udział w zajęciach i meczach pod szyldem Prądniczanki. Większość opornych piłkarzy Prądnickiego Klubu Sportowego skupiła się na tzw. „dzikich drużynach”, w których grano w piłkę na wolnych placach i błoniach Prądnika nad potokiem Sudoł. Jedno z tych skupisk młodzieży mieściło się przy ulicy Prądnickiej, nieopodal Fabryki Opakowań Blaszanych „Artigraph”. Były tam dwa miejsca do gry w piłkę. Jedno obok podstacji elektrycznej na terenie dzisiejszej kotłowni osiedlowej, a drugie w tzw. lasku. Pomiędzy drzewami była odpowiednia polana do gry w piłkę nożną. Spotykała się tam młodzież z terenu „konmotacji” i osiedla „Prądnicka”. „Konmotacja” to parterowe murowane mieszkania, które przed wojną służyły jako chlewnie dla potrzeb szpitala przy ul. Prądnickiej. I tam często przychodziliśmy podziwiać tych młodych chłopaków biegających za piłką.

Ryszard Sosnowski często udzielał chłopakom wskazówek jak rozgrywać piłkę, był znakomitym instruktorem. Młodzież bardzo go ceniła i słuchała jego rad. Wtedy padły słowa: - Co by było, gdybyśmy spróbowali reaktywować Prądnicki Klub Sportowy? Podaliśmy sobie ręce, które uściskiem potwierdziły, że rozpoczyna się nowy okres w przywrócenia klubu do życia - napisał Józef Popiołek o tym ważnym spotkaniu. O początku długiej drogi, w której pokonywaniu wielu zakrętów znaczącą rolę odegrał Marian Tobik. Kiedyś zawodnik Prądnickiego, gdzie wrócił już w roli wielce zasłużonego trenera. Ale to temat już na całkiem inną okazję. Tak samo zresztą jak wydatna pomoc ludzi związanych z „Artigraphem” przy reaktywowaniu Prądnickiego.

U boku Mariana Tobika Ryszard Sosnowski zaczął prowadzić zajęcia z młodzieżą klubową. Pracował dwutorowo, a głównym miejscem zatrudnienia był „Artigraph”, gdzie do osiągnięcia wieku emerytalnego był znakomitym ślusarzem narzędziowym. Kiedy czasy się zmieniły i już można było nawiązać współpracę technologiczną z Anglikami, pana Ryszarda wysłano dwukrotnie służbowo na Wyspy. Złożył tam wiązanki kwiatów pod pomnikiem polskich lotników biorących udział w „Bitwie o Anglię”. Nauczony od dziecka rzetelności, z ogromnym zaangażowaniem szkolił przez wiele lat młodzież Prądnickiego, a później Clepardii. Był w tym gronie świetny stoper Cracovii, Wiesław Dybczak, a także reprezentant kraju, późniejszy „Wiślak” Piotr Skrobowski. - Miałem wielką satysfakcję, gdy przed kamerami telewizyjnymi Piotrek pamiętał, że to ja byłem jego wychowawcą. Ale życie lubi sprawiać różne niespodzianki. Ogromnie przeżyłem dramat też bardzo utalentowanego Zbigniewa Topy. Zbyszek zapowiadał się znakomicie, na miarę dużej kariery. Zauważyłem jednak, że z jego zdrowiem co jest nie tak. Po badaniach lekarskich zalecono przerwę w uprawianiu futbolu, ale Zbyszek zlekceważył tę przestrogę. W klubie oczywiście nie grał, ale na ulicy, z chłopakami jak najbardziej kopał w piłkę. I dostał wylew, całe szczęście, że nie skończyło się jeszcze gorzej... - przypomina sobie to jakże smutne zdarzenie pan Ryszard.

Całe życie związany z futbolem jako zawodnik, trener i wychowawca od dawna nie uczęszcza na mecze piłkarskie. Zupełnie nie odpowiada mu otoczka spotkań i atmosfera panująca na widowni, choć czasem na murawie również. Nie te obyczaje... A przecież powinno chodzić o radość z uprawiania sportu i o uśmiech. Również taki, jaki pojawił się na twarzach dzieciaków z Prądnickiego i Clepardii, kiedy po treningu mogli zjeść bułkę i napić się szklanki ciepłego mleka. - Załatwienie tej niby banalnej sprawy wbrew pozorom poczytuję sobie za ważny sukces. Bo na tym również polega sens pracy trenera...

JERZY CIERPIATKA
„Futbol Małopolski”


pradnicki.jpg


WIADOMOŚCI

2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty