Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Piłka nożna > Euro 2012
EURO z Krakowa Jerzego Cierpiatki (17): Oczywista oczywistość2012-06-28 18:56:00

Nad parszywym losem polskiej piłki wciąż radzą tęgie głowy. Od czterech lat myślą wnikliwie, a w głębokiej trosce o jakość nawet podparli się niewątpliwym intelektem selekcjonera Smudy. Sprawą o zasadniczym znaczeniu jest oczywiście „kto?”


Po jakże fatalnym doświadczeniu z Beenhakkerem uznano pryncypialnie, że trzeba postawić na polski towar. Jak za Gierka, że Polak potrafi. No i Smuda potrafił... Czyli poniósł klęskę, choć nikomu z decydentów nie chce to słowo przejść przez gardło. Zamiast normalnego nazwania sprawy po imieniu karmi się naród bajkami o wykonaniu przez Smudę dobrej roboty. O zostawieniu następcy na stołku wartościowej drużyny, która powalczy o awans do MŚ w Brazylii. Coś tu cuchnie, i to na kilometr. Cuchnie fałszem, a nawet kłamstwem. Bo jak do cholery jest, że drużynę mamy jak się patrzy, selekcjoner nie ma sobie nic do zarzucenia, jego pracodawcy też są wysoce zadowoleni z podwładnego, tylko nie ma wyniku? Jakim cudem, panowie?!

Smuda już wie, czego zabrakło. Otóż rzekomo zabrakło szczęścia i skuteczności. A ja sobie myślę, że zabrakło elementarnej wiedzy. Czy tylko Smudzie? Wolne żarty... Wystarczy zwrócić uwagę na przelotne chwile, kiedy władze mają cokolwiek do powiedzenia na selekcjonerskie tematy. Gadanina trwa tylko wtedy, kiedy kogoś trzeba odwołać, aby pobłogosławić kolejną wielką nadzieję białych. Smudy niewątpliwie chciał lud, ale dokładnie tego samego chciał Zarząd PZPN. Później zapadła głucha cisza, Smuda robił wyłącznie to, co uznał za stosowne. Bez kontroli, bez dopełniania obowiązku regularnego sprawozdawania kolejnych etapów przygotowań. Co to jednak interesowało Wysoki Zarząd... I przy okazji Wysoki Wydział Wyszkolenia... Bo jeśli było inaczej, niech dostarczą dowodów reagowania na bardzo niepokojący rozwój sytuacji. Powinni to zrobić zanim jeszcze zostanie spłodzony tzw. raport Smudy. Można w ciemno założyć, że wątki o braku fartu i źle nastawionych celownikach zostaną wyeksponowane do granic absurdu. O ile raport Smudy w ogóle powstanie i ujrzy światło dzienne.

Na razie koniecznie trzeba wybrać Polaka. Pisałem już o bzdurze programowo tkwiącej w kurczowym trzymaniu się kryterium narodowościowego. Kandydat przede wszystkim powinien nadawać się do pełnienia tej funkcji. To wprawdzie nie daje żadnej gwarancji na sukces, bo nikt na świecie takowej gwarancji nie udzieli. Na pewno jednak nie wolno stawiać na nowych Smudów, bo wówczas klęska będzie bankowa. Co mamy teraz? Ano słychać starą śpiewkę w ustach tych samych śpiewaków. Wystarczy, aby jeden z nich zaintonował, a już rozlega się chór. Nie mając idealnego słuchu, dziarsko śpiewają bez nut. Zresztą nie umieją ich czytać, ani nawet nie zadali sobie żadnego trudu. Pieśń jest wzniosła, patriotyczna i pod tytułem „Nie rzucim ziemi...”.

Chodzi o kanon, że teraz też musi być Polak, skoro reprezentacja odnosiła największe sukcesy pod wodzą polskich trenerów. W kontekście EURO też? Na pewno? Przecież Beenhakkera różni od Smudy, że pierwszy w historii „narodowej” awans do finałów Leo wywalczył, a nie dostał w podarku. Trzeba było zagrać świetny mecz z Czechami i rewelacyjny z Portugalią. Dostarczył nam Smuda takiej satysfakcji? Choćby odrobiny takiej satysfakcji?

Co zaś do tych największych sukcesów Górskich i Piechniczków... Tak, były to sukcesy ogromne i nikt nie ma prawa tego kwestionować. (Gmocha, Wójcika czy Engela powinna obowiązywać zupełnie inna skala). Kiedy jednak rozpowszechnia się szczególnie teraz wersję, że tylko naszych szkoleniowców było na to stać - bałamutność takiego rozumowania jest przerażająca. Bo to, proszę Państwa, języka wodza Jarosława. Czyli oczywista oczywistość. Wszak pod warunkiem, że zna się historię polskiego futbolu.

W zasadzie powinienem zacząć i poprzestać na zdaniu, że Beenhakker był jedynym selekcjonerem zagranicznym biało-czerwonych. Ponieważ jednak życie składa się z incydentalnych zdarzeń, pal licho. Rozszerzę wątek nawet o obcych trenerów, którzy z funkcją selekcjonera mieli mało, albo nic wspólnego. Jeszcze przed wojną króciutko i wcale nie w roli wiodącej  pojawiali się Węgrzy Pozsonyi i Biro oraz Niemiec Otto. Po wojnie znów nastała moda na Węgrów. Szeder-Seidl miał na koncie współudział w jednym spotkaniu, Kiraly aż w trzech, Hajdu tylko w jednym. Aha, zapomniałbym dodać, że misja Szeder-Seidla trwała niepełna osiem tygodni. To zdecydowanie krócej od 15 miesięcy, jakie spędził w naszym kraju francuski trener olimpijczyków na Rzym, Prouff. Też tylko ktoś z boku.

Wynika z tego niezbicie, że skromną jak na 90 lat listę sukcesów musieli tworzyć Polacy.  Inaczej być nie mogło. Zatem łaskawie proszę, aby przynajmniej w tej sprawie nie wciskać nam kitu. A tak przy okazji, osobiście nie lekceważyłbym zbawiennego wpływu zagranicznej myśli trenerskiej na kolosalny postęp dokonany w polskich klubach na przełomie lat 60. i 70. Górskiemu naprawdę było zdecydowanie łatwiej, skoro miał do dyspozycji świetnych zawodników Górnika, Legii, Ruchu. W Zabrzu nigdy nie powinno zapomnieć się o Kalocsayu. Warszawa miała powody być wdzięczna Vejvodzie. Niestety wygląda na to, że Chorzów mało pamięta o Vicanie.


JERZY CIERPIATKA





więcej wiadomości >>>
2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty