Facebook
kontakt
logo
Strona główna > STREFA BLOGU
JERZY CIERPIATKA o piłkarzu nieobliczalnym, szybszym niż tajfun
autor
Jerzy Cierpiatka (ur. 1953 w Krakowie) - dziennikarz sportowy. Reporter i felietonista „Tempa”, „Gazety Krakowskiej”, „Dziennika Polskiego”, „Przekroju”, wieloletni współpracownik katowickiego wydawnictwa „GiA”. Autor bądź współautor wielu książek, m. in. trzech monografii Małopolskiego Związku Piłki Nożnej, „Boży doping”, „90 lat Białej Gwiazdy”, „85 lat RKS Garbarnia”, „Od Urugwaju do Rosji” (historia mundiali), „Jak to było naprawdę” (prawdziwe opowieści sportowe), „Olimpizm polski”, „Poczet związkowych legend”.
Wcześniejsze wpisy:

Z DOMIESZKĄ RETRO (48)

Kylian Mbappé. Znów być sobą...

Spoglądam sobie na mocno zaśniedziały patyną czasu portret Didiego i utwierdzam się w przekonaniu, że akurat w Madrycie nawet najwięksi futbolowego świata nie mogą być pewni dnia, ani godziny. Patrzę na Didiego, a myślę o Kylianie Mbappé. Bo jego też dotyczy ten sam problem, choć już w znacznie mniejszej skali niż jeszcze przed kilku miesiącami. Niemniej proces odzyskiwania pozycji wcześniej zajętej przez Kyliana w Paryżu wciąż trwa.


Didi, metrykalnie Valdir Pereira, poważnie zaistniał w centrum uwagi w okolicznościach cokolwiek bulwersujących. Gdy po ćwierćfinale mundialu '54 rozgorzała w Bernie słynna bijatyka z udziałem nóg i rąk. Węgrzy chcieli fetować zwycięstwo 4-2 nad Brazylią, ta absolutnie nie chciała tego wyroku przyjąć do wiadomości. Didi brał udział w karczemnej awanturze, ale pozytywne skojarzenia z jego karierą zdecydowanie brały górę. Powodów do chwały było wręcz multum. 


Strategicznie poprzedzał o trzy dekady Socratesa, postać też niewątpliwie wielką, choć niestety pozbawioną w 1982 roku mundialowej korony. Didi był głównym kreatorem niezapomnianych występów Brazylii podczas MŚ '58 w Szwecji i już znacznie mniej efektowych, choć i tak skutecznych popisów w trakcie MŚ '62 w Chile. Grali inaczej. Didiego na przykład raczej nie było stać na niesamowitą lekkość cechującą pomysły i zagrania Socratesa. Punkt styczny natomiast polegał na zdolności koncentrowania głównych centrów dowodzenia wokół obu postaci. To Didi w największym stopniu odpowiadał za dystrybucję podań pod rządami Vicente Feoli oraz później Aymore Moreiry. Socrates mógł to samo robić w niezapomnianej jedenastce Tele Santany z Espana '82. Obu, Didiego i Socratesa, bez wątpienia trzeba zaliczyć do kręgu najczystszej próby artystów futbolu.


Po mundialu w Szwecji, gdzie kosztem Francuzów strzelił jednego z najpiękniejszych goli całej imprezy, Didi postanowił zmienić pracodawcę z brazylijskiego Botafogo na wielki, wówczas bezkonkurencyjny na Starym Kontynencie, wielki Real. Już wtedy, w latach 50., kurs na transfery superasów był twardo trzymany przez prezydenta Santiago Bernabeu. Alfredo di Stefano, Jose Emilio Santamaria, Ferenc Puskas, Raymond Kopa... Ostatni z wymienionych, już jako filar Realu, też zauroczył spektatorów mundialu w Szwecji. Jednocześnie, nie miał Kopa żadnych problemów zaadaptowania się na ekskluzywnych salonach Madrytu. 


Wydawało się, że z Didim, piłkarzem co najmniej tego samego formatu co Kopa, musi być podobnie. Ale nie było... Didi notorycznie grzał ławę, decyzja o rozstaniu z Realem dojrzewała z miesiąca na miesiąc. Wreszcie klamka zapadła, wrócił w znanym sobie kierunku, do ojczyzny. Zmiany powrotnej na Botafogo, nigdy nie żałował. Choćby z tego powodu, że znów mógł rzucać genialne passingi do Garrinchy. By „Mane" kiwał jak opętany...


Błyskawicznej karierze Kyliana Mbappé poświęcił kiedyś nader interesujący esej red. Marek Latasiewicz, gdy z niestety już nieżyjącym Mirosławem Nowakiem i ze mną przygotowywał kilkuset stronicowy album poświęcony historii mundiali. Nie tylko dla Latasiewicza był Mbappé po mundialu w Rosji szybszy od Usaina Bolta, zaś dobry jak Pele. Przypomniano fakt, że „najwięksi we francuskim futbolu to piłkarze z „obcym" rodowodem. „Kopa" wszak miał korzenie polskie, w żyłach Michela Platiniego płynęła włoska krew, a Zinedine'a Zidane'a algierska. Wszyscy, choć Kopa nie zawsze, grali z numerem „10", podobnie jak Kylian, którego ojciec urodził się w Kamerunie"...


Analogie do Pelego narzucały się same:


„Bramka w finale z Chorwacją sprawiła, że tylko Pele był młodszym zdobywcą gola w spotkaniu decydującym o mistrzostwie świata. Zresztą porównania z Brazylijczykiem nie sprowadzają się tylko do zestawień statystycznych. Kunszt francuskiego piłkarza w operowaniu piłką i radość z gry przypominają starszym sympatykom futbolu narodziny geniusza, jaki świat zobaczył na mundialu w 1958 roku. Nawet fizycznie obaj są nieco do siebie podobni. Mbappé ma jednakże, oprócz wspaniałego wyszkolenia, siły i dynamiki, jedną niepowtarzalną zaletę. Nikt przed nim nie potrafił przemieszczać się po boisku z prędkością 38 km/h. A taką zmierzono Francuzowi w meczu z Argentyną, kiedy mijając rywali jak slalomowe tyczki, pokonał z piłką 70 metrów w czasie 8,4 sekundy!".  


Były też wątki czasem ważniejsze od sportu:


„Młodzieniec poza boiskiem zadziwia dojrzałością i wrazliwością. To on zainicjował w mistrzowskiej ekipie przekazanie premii za zdobycie Pucharu Świata na cele charytatywne. Oddał bez wahania 400 tys. euro, a za nim poszli pozostali piłkarze. To fakt, jego zarobki w PSG sięgają 18 mln euro rocznie, więc mógł sobie na taki gest pozwolić".


Albo:


„Natomiast w marcu 2017 roku, po śmierci Raymonda „Kopy" Kopaszewskiego – pierwszego francuskiego laureata „Złotej Piłki", najlepszego zawodnika mistrzostw świata w 1958 roku – zaskoczył wpisem w mediach społecznościowych, cytując Jeana d'Ormessona: „Jest coś znacznie silniejszego niż śmierć. To obecność tych, których nie ma, w pamięci tych, którzy żyją". Po czym dodał: „Niech Pan spoczywa w pokoju, Mr Kopa".


Niedawno nasz album został uaktualniony o rozdział poświęcony mundialowi w Katarze. Znów z Mbappé w centrum uwagi, choć taki a nie inny epilog fascynującego finału pomiędzy Argentyną i Francją z natury rzeczy zmuszał do oddania Lionelowi Messiemu pierwszeństwa na drodze. Obaj sprawili, choć niewątpliwie z pomocą otoczenia, że na scenie katarskiego teatru rozegrał się jeden z najbardziej fascynujących spektakli w całej historii futbolu.


Teraz niestety jesteśmy wrzawą towarzyszącą Mbappé trochę zmęczeni. Pokerowe zagrywki na linii PSG - Real dłużyły się w nieskończoność, co mniej cierpliwi tracili wiarę w ostateczny koniec negocjacji. Jednocześnie podnosiło to poprzeczkę oczekiwań wobec Kyliana, z natury rzeczy i tak już ustawioną na niebotycznym poziomie. W takiej sytuacji do żądań, aby Mbappé w każdym meczu strzelał hat trick dla Realu wcale nie wiedzie aż tak daleka droga... I odwrotnie, wcale liczne grono adwokatów Mbappé konsekwentnie odrzucając zwykłe wątpliwości i po prostu uzasadnione zastrzeżenia nie da sobie wytłumaczyć, że programowe otwieranie nad Kylianem parasola ochronnego niekoniecznie musi spowodować, iż deszcz przestanie padać. 


Po mojemu Mbappé jest na razie w Madrycie niestety inny niż w Paryżu. Tam, w PSG i reprezentacji „tricolores", był tajfunem, którego częstokroć nie dało się powstrzymać. W Realu do tej pory nie odzyskał bodaj najważniejszego atutu, oprócz szybkości. Chodzi mi o zbliżoną do ideału nieprzewidywalność zagrań, na etapie pomysłu i w fazie wykonania. Za takim fenomenalnie nieobliczalnym Kylianem wciąż tęsknię, a niepokojów natury futurologicznej nie jest w stanie odpędzić argument, że Mbappé statystyki bronią.


Otóż obronią go dopiero wtedy, gdy w przeciwieństwie do Didiego, Michaela Owena czy Edena Hazarda, a wzorem Kopy, znów będzie sobą.


JERZY CIERPIATKA 

2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty