Facebook
kontakt
logo
Strona główna > STREFA BLOGU
JERZY CIERPIATKA o swoim flircie z aptekarzami
autor
Jerzy Cierpiatka (ur. 1953 w Krakowie) - dziennikarz sportowy. Reporter i felietonista „Tempa”, „Gazety Krakowskiej”, „Dziennika Polskiego”, „Przekroju”, wieloletni współpracownik katowickiego wydawnictwa „GiA”. Autor bądź współautor wielu książek, m. in. trzech monografii Małopolskiego Związku Piłki Nożnej, „Boży doping”, „90 lat Białej Gwiazdy”, „85 lat RKS Garbarnia”, „Od Urugwaju do Rosji” (historia mundiali), „Jak to było naprawdę” (prawdziwe opowieści sportowe), „Olimpizm polski”, „Poczet związkowych legend”.
Wcześniejsze wpisy:

Z DOMIESZKĄ RETRO (29)

„Neverkusen”: coś, co przestało dręczyć Leverkusen

Świat się chyba kończy, skoro pierwszy raz od 153 lat Anglia wreszcie doczeka się derbów Manchesteru w finale FA Cup. Ten sensacyjny ruch uprzedziły Niemcy, na razie tylko na bundesligowym gruncie. Mistrzem kraju w grze pod tytułem „Fußball” został Bayer Leverkusen, w co wciąż nie mogą uwierzyć tłumy niedowiarków. Zaliczam się do tego grona, jeszcze niedawno mógłbym iść w zaparte, że tytułu dla Bayeru nie doczekam się nigdy. Bo jak długo można czekać?


Flirt z „aptekarzami” zaczął się dawno temu od czekania na coś zupełnie innego. Że w pokątnie - bo dzięki antenie na Czechy - odbieranej transmisji z Leverkusen na Krzemionki wróci wizja i fonia. Trwał rewanż w finale Pucharu UEFA, Espanyol Barcelona bronił trzybramkowej zaliczki nad Bayerem. Akurat z Andrzejem Buncolem (pseudo „Krupnik”) i Markiem Leśniakiem w kadrze. Ale tej przewagi Espanyol nie obronił, zaistniała konieczność dogrywki. A później serii rzutów karnych, bo wynik 3-0 nie uległ zmianie.


Zależało mi cholernie na czasie, równo z poznaniem epilogu miałem przekazać relację do „Tempa”. Gdy do piłki zlokalizowanej na 11. metrze podchodził pierwszy egzekutor, obraz nagle zniknął. Jakby ktoś odciął prąd. Można nawet powiedzieć, że odciął dosłownie… Mieliśmy rok 1988, rygory stanu wojennego wciąż obowiązywały w ośrodkach telewizyjnych. Aby przebywać w budynku, zwłaszcza o cokolwiek późnej porze, trzeba było mieć specjalną przepustkę. Była wypisana do północy, ani minuty dłużej. Faceta z portierni w ogóle nie interesowało, że mecz nie dobiegł końca. Kwit został wystawiony do 24, więc równo o tej godzinie ten ktoś wyłączył sygnał. I bujajcie się… Łącznie z „Tempem”… Nie zdradzę Państwu tajemnic kuchni. Z gazetowej relacji wynikało, że obejrzałem całość, od „A” do „Z”. Powiem zatem delikatnie, że nie całkiem było to zgodne z prawdą…


Bayer 04 powinienem od tej chwili przeklinać, ale poszło w zupełnie odwrotną stronę. Polubiłem ten klub, zwłaszcza w chwilach, gdy prezentował doskonały futbol. Tak było kilka lat później, relacjonowałem wtedy druzgocące dla „Gieksy” skutki pucharowego zderzenia z Bayerem. To była potęga… Z ekscentrycznym zawadiaką na trenerskiej ławce, czyli palącym jak smok Dragoslavem Stepanovićem. Z kapitalnie ogarniającym cały plan gry Berndem Schusterem. Ze śmiertelnie groźnym w obrębie „16” Ulfem Kirstenem, któremu towarzyszył w ataku inny relikt z NRD, Andreas Thom. I kapitalnym technicznie, szalenie efektownie grającym, acz niedocenianym Hansem-Peterem Lehnhoffem.


Na Bukowej zrobił Bayer z „Gieksy” miazgę, w rewanżu zamknął sprawę w niespełna dwa kwadranse (4-1, 4-0). Nawet wszechmocny prezes Katowic Marian Dziurowicz musiał rozłożyć ręce, że się nie da. A przecież uważano Dziurowicza za faceta, który wszystko może… Ale, wbrew mym oczekiwaniom i nadziejom, Bayer 04 też nie mógł wszystkiego. W półfinale zderzył się z Parmą i był bez szans, równowaga sił istniała wyłącznie na papierze i w mej chorej wyobraźni.


Lecz to jeszcze nie była właściwa pora, aby niekoniecznie złośliwcy zmieniali siedzibę Bayeru z Leverkusen na „Neverkusen”. Że poza wspomnianym już Pucharem UEFA i jednorazowym triumfem w Pucharze Niemiec „aptekarze” będą skazani na wieczne odprawianie litanii opartej na słowie „nigdy”. W roku 2000 wystarczyło zremisować w Unterhaching, aby Christoph Daum i jego drużyna wreszcie doczekali się tytułu. Zamiast tego był „samobój” akurat tak wyśmienitego piłkarza jak Michael Ballack, porażka 0-2 z prowincjonalnym SpVgg i główna premia sezonu powędrowała, jak zwykle zresztą, do Monachium.


Ale prawdziwe piekło sam sobie zgotował Bayer dwa lata później. W lidze tuż przed metą roztrwonił niby bezpieczną przewagę nad Borussią Dortmund. W finale Pucharze DFB przegrał z Schalke Gelsenkirchen. W decydującym meczu Ligi Mistrzów nie dał rady Realowi Madryt, przesądził sprawę piorunujący wolej Zinedine Zidane’a. A jakby nieszczęść było mało, aż pięciu graczy Bayeru brało udział w mundialu, którego finał Niemcy przegrały z Brazylią. Nie da się ukryć, słowo „nigdy” stało wtedy w Leverkusen na wyjątkowo twardym gruncie…


Kto dałby feniga (choć do Niemiec weszło euro), że ten przeklęty układ zerwie teraz Xabi Alonso? Tymczasem dokonują się na naszych oczach sprawy nadzwyczajne. W kontekście naznaczonej piętnem niemożności historii Bayeru rzeczy wręcz nieprawdopodobne. Bo Bayer wciąż gra efektownie, momentami pięknie, ale z drużyny „wiecznie drugiej” potrafił wedrzeć się na sam top. I to w kapitalnym stylu. Zremisował z Bayernem na wyjeździe, u siebie odprawił go z trzybramkowym bagażem. Świętował wywalczenie tytułu na pięć kolejek przed końcem, z kolosalną przewagą punktową. (Teraz wynosi 14 punktów nad Bayernem…).


Od początku sezonu, licząc wszystkie rozgrywki krajowe i międzynarodowe, nie przegrał ż a d n e g o z 45 meczów. Z czego wygrał 38 spotkań. Wielekroć wychodził z opresji w ostatniej chwili, z Karabachem czy West Ham United (Liga Europy), albo w Bundeslidze, co przedwczoraj przerodziło się w szaloną radość, gdy o czasie 90+8 Josip Stanisić uratował remis w Dortmundzie.


Punkt mniej czy więcej, jakie to może mieć znaczenie dla mistrza? Otóż ma, dla Xabiego i jego ludzi nawet ogromne. Przecież z każdym krokiem jest coraz bliżej, aby przez okrągły sezon b y ć n i e p o k o n a n y m. Można na wieki trafić do historii, a jeśli akurat zrobi to klub, który w najważniejszych momentach zawodził…


Xabi Alonso zerwał z „Neverkusen” etykietę, że się nie da. Czy Bayer, którego dewizą jest perfekcyjne, jak najbardziej twórcze, utrzymywanie się przy piłce i gdzie eksplodował ogromny talent Floriana Wirtza, zdoła utrzymać tę rewelacyjną serię? Aż boję się rozwijać ten wątek. Najczęściej po takich słowach temat przestaje być aktualny.


A tego przecież nie chcę, absolutnie…


JERZY CIERPIATKA


PS.

Na koniec coś po protekcji, czyli z krakowskiej perspektywy. Otóż już mało kto pamięta, bo było to dawno, że miał swój epizod w Bayerze bardzo utalentowany Mirosław Spiżak. Syn popularnego napastnika Cracovii, Andrzeja. Wywodzący się ze szkółki dr Stanisława Chemicza Mirek już jako 17-latek znalazł się w Niemczech. wykazywał się w Uerdingen dużą bramkostrzelnością. Ten atut przykuł uwagę działaczy Bayeru Leverkusen. Trafił do szerokiej kadry seniorów, ale zrobienie następnego kroku już nie wchodziło w rachubę. Christoph Daum, postać wybitna pod względem warsztatu trenerskiego, za to o cokolwiek słabym kręgosłupie moralnym, nie dał szansy Mirkowi. Słusznie? Spiżak miał prawo czuć się zawiedzionym takim rozwojem sytuacji, jednak ogarniając sprawę w realnych kategoriach był świadom szalonej konkurencji panującej wówczas (i nie tylko wtedy…) w Bayerze. Jens Nowotny, Carsten Ramelow, Ulf Kirsten, Michael Ballack, Oliver Neuville, Brazylijczycy Ze Roberto, Emerson, to ledwie część listy prawdziwych asów… W głowie się kręci… Pozostały jedynie udane występy w turniejach halowych i gra w rezerwach. Z Leverkusen, za 200 tys. DM, trafił Mirek do SpVgg Unterhaching. Rozegrał 23 mecze w 1. Bundeslidze, pięciokrotnie trafił do siatki. Jeden z tych goli przesądził o sensacyjnym zwycięstwie nad Bayernem. Między słupkami jego bramki stał nie kto inny, jak Oliver Kahn…

2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty