Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Piłka nożna > Archiwum > Małopolska 2011/2012 > Seniorzy > II liga (wschód)
Marek Siedlarz, wiceprezes Garbarni: O rodzinie, klubie i przyszłości2012-03-20 12:27:00

Marek Siedlarz, wiceprezes Garbarni, jest absolwentem Akademii Ekonomicznej w Krakowie. Przez 30 lat zatrudniony był w spółkach Sobiesława Zasady, w ostatniej dekadzie jako dyrektor, a następnie wiceprezes zarządu ds. ekonomicznych.


- Panie Prezesie, czy mógłby Pan przybliżyć własną osobę i swoje związki z Garbarnią?
- Początek moich związków z Garbarnią datuje się na rok 1979, kiedy przyjechałem na studia do Krakowa. Byłem wtedy zawodnikiem Sandecji Nowy Sącz i szukałem pod Wawelem klubu, w którym mógłbym kontynuować własną przygodę z piłką. Tak trafiłem do Garbarni.
Z Sandecją związany byłem od najmłodszych lat, a największy sukces osiągnąłem będąc kapitanem drużyny, która na mistrzostwach Polski juniorów w 1978 roku zajęła czwarte miejsce.
Po rozpoczęciu studiów na krakowskiej Akademii Ekonomicznej przez półtora roku byłem zawodnikiem Garbarni. Były to studia dzienne, na których się skoncentrowałem, a po ich ukończeniu w 1982 roku rozpocząłem pracę zawodową.
W późniejszym czasie, kiedy okazało się, że synowie Mateusz i Marcin w wieku 6-7 lat także mają zamiłowanie do piłki, to oczywiście pierwsze kroki skierowałem z nimi do Garbarni. Ich piłkarskie losy różnie się potoczyły, bo obaj dość szybko trafili do Hutnika, ja natomiast – przy okazji przychodzenia z chłopcami na treningi - zostałem namówiony przez dawnych kolegów z boiska do gry w zespole oldbojów Garbarni, w którym oni już występowali.
W drużynie tej grałem przez dłuższy czas i bardzo mile wspominam ten okres. Na boisku udało nam się zdobywać tytuły mistrza Krakowa, atmosfera w zespole była sympatyczna i zawsze można było mile spędzić czas, nie tracąc kontaktu ze sportem.
Jedyną nieprzyjemną historią, jaka mi się wtedy przydarzyła, była kontuzja odniesiona podczas jednego z meczów oldbojów, kiedy skręciłem kolano i zerwałem więzadła krzyżowe. Wtedy też musiałem się wycofać z udziału w tych rozgrywkach.

- Jest Pan ojcem dwóch zawodników, którzy z Garbarnią wywalczyli awans do II ligi. Mateusz wyjechał kilka miesięcy temu do Norwegii, Marcin to jeden z wiodących piłkarzy drugoligowego zespołu. Czy miał Pan duży wpływ na przebieg ich piłkarskiej drogi?
- Myślę, że tak, choć generalnie nie dotyczy to tylko mojego przypadku. Uważam, że rodzice mają największy wpływ na to, co ich dzieci do pewnego wieku robią. Było tak również także w naszej rodzinie, że synowie, mając pewne predyspozycje – a bez tego jak wiadomo nawet najlepsze intencje rodziców nie pomogą – podjęli piłkarskie treningi. W naszym domu piłka była w ogródku, od kiedy tylko zaczęli chodzić i zaczęło się to w ten sposób.
Tak samo było z córką Magdaleną, która obecnie jest studentką IV roku matematyki stosowanej na Akademii Górniczo–Hutniczej. Również jej zainteresowania wynikają po części z zainteresowań rodziców, w wypadku Magdy – bardziej z zainteresowań mojej żony.
Natomiast jeśli chodzi o synów, to z pewnością ich równoległe do pewnego czasu uprawianie piłki nożnej i kung-fu wynikało z moich zainteresowań. W czasach studenckich także zajmowałem się tą dyscypliną, z racji jej popularności. Były to bowiem czasy, kiedy bardzo popularne były w Polsce filmy z Bruce'm Lee.
Mając kontakt także z tą dyscypliną i uważając ją za dobrą dla młodego człowieka, zaprowadziłem chłopców na treningi i piłkarskie, i kung–fu. Okazało się, że radzą sobie w obu tych dziedzinach dobrze i trudno byłoby to przerywać.
Zresztą z kung-fu sytuacja była paradoksalna, synowie zdobyli prawie wszystko, co mogli w swojej kategorii wiekowej zdobyć. To kilkanaście tytułów mistrzów Polski, dwa razy Puchar Niemiec dla Mateusza, mistrzostwo Europy Marcina w Anglii, mistrzostwo świata Mateusza w Budapeszcie, gdzie obaj zmierzyli się w finale, co dla mnie jako ojca było niezwykłym przeżyciem.
Przyszedł jednak taki moment, że trzeba było dokonać wyboru pomiędzy tymi dyscyplinami, poza tym na wspomnianych mistrzostwach świata w Budapeszcie zobaczyłem, jak to staje się niebezpieczne po przejściu do grup seniorskich, że to niestety przestaje już być zabawą, a zaczyna być walką o życie.
W drodze powrotnej z tych właśnie mistrzostw zapytałem synów, czy gdyby mieli zrezygnować z jednej z dyscyplin, to co by to było. Obydwaj odpowiedzieli, że kung-fu, w związku z tym piłka została wybrana przez nich w naturalny sposób i obaj uprawiają ją do dziś.

- Wyjazd Mateusza do Norwegii został przyjęty z żalem przez kibiców na Rydlówce. „Mati” zaskarbił sobie fanów charakterem i sercem do gry. Kiedy jesienią przyszedł się pożegnać, to łezka w oku się zakręciła.
- Mateusz taki ma charakter, że w grze daje z siebie wszystko i tak jakby już nic nie zostawia. Bardzo się utożsamia z drużyną, w której gra. Czy wynik jest korzystny, czy nie, to wszyscy widzą po nim pełne zaangażowanie. Tak było i w Garbarni, tak było też w Przeboju Wolbrom, gdzie grał przez dwa sezony w II lidze i także był ulubieńcem kibiców.
Jego decyzja o wyjeździe była zaskakująca także dla rodziny, ale wynikała z kilku zasadniczych pobudek. Mateusz doszedł do wniosku, że perspektywa ułożenia sobie życia w oparciu o dochody z piłki na drugoligowym krajowym poziomie nie jest dla niego wystarczająca. Jego kolega jeszcze z czasów szkolnych, który pracuje w Norwegii, przedstawił mu propozycję pracy. Decyzja musiała zostać podjęta szybko, a warunki tej oferty były na tyle kuszące, że Mateusz takową podjął. Zrobił to praktycznie w jeden dzień.
Z perspektywy czasu oceniam ją jako trafną, bo widzę także po Mateuszu, ze jest on z takiego obrotu sprawy zadowolony. Raz: jest w pełni samodzielny; sam podjął decyzję, sam pracuje, sam ponosi wszystkie związane z tym konsekwencje, także korzyści.
A dwa: piłka wcale nie poszła broń Boże w odstawkę, zresztą w jego przypadku jest to praktycznie niemożliwe, on dokąd się będzie mógł ruszać, to będzie za piłką biegał. Mateusz trenuje w trzecioligowej drużynie w Bergen. Zajęcia w klubie odbywają się popołudniami, w związku z czym pozwoliło mu to na pogodzenie treningów z pracą.
W Norwegii, ze względu na panujący klimat, sezon piłkarski zaczyna się później niż w innych krajach europejskich, w związku z czym na razie Mateusz nie występuje na boisku w meczach. Mam nadzieję, że uda mu się tak wszystko poukładać, aby mógł kontynuować przygodę z piłką.

- Przejdźmy teraz do spraw klubowych. Kibiców nurtuje zasadnicze pytanie, gdzie zagramy wiosną w roli gospodarza? Czy może Pan już dziś powiedzieć, że będzie to stadion Wawelu?
- Mogę powiedzieć, że robimy wszystko, aby był to stadion Wawelu i włodarze tego stadionu też robią wszystko, aby to był ten stadion. Również ze strony ZIS-u (Zarząd Infrastruktury Sportowej), który tym stadionem zawiaduje, jest pełne zaangażowanie.
Są pewne obiektywne procedury, które wymagają czasu. Na przykład, aby ZIS mógł wykonać na tym obiekcie określone inwestycje, musi je przeprowadzić w trybie zamówień publicznych. Dla bezpieczeństwa, aby nie dopuścić do sytuacji, w której stadion ten nie byłby gotowy do odbioru przez przedstawicieli PZPN przed pierwszym meczem, zdecydowaliśmy się jednak ten mecz przesunąć. Mamy na to zgodę zarówno rywala, jak i PZPN-u.
Wszystko po to, aby mieć więcej czasu na pewne prace i pewność, że zostaną one ukończone. Pierwsza komisja wyliczyła nam 51 punktów, które należy zmienić, poprawić lub wykonać całkowicie od nowa, na przykład monitoring. Podzieliliśmy te prace, część wykonuje ZIS ze strony Miasta, część Wawel, część my i sądzę, że już następne spotkanie w roli gospodarza zagramy na stadionie Wawelu w wyznaczonym terminie.

- Druga liga to bardzo duże wyzwanie dla klubu, zwłaszcza nie mającego własnego obiektu spełniającego wymogi licencyjne. Nie żałuje Pan tego awansu, przecież w III lidze moglibyśmy grać na Rydlówce, a pracy dla działaczy siłą rzeczy byłoby mniej?
- To drugie kryterium, że dla działaczy pracy jakby mniej, w ogóle nie było brane pod uwagę!
Dla mnie „grać”, a „grać w II lidze” to jest zasadnicza różnica. Myślę, że dla takiego klubu jak Garbarnia bardzo ważne było, aby od strony sportowej wydostać się z tego poziomu mało postrzeganego, czy też postrzeganego niepoważnie, na poziom rozgrywek centralnych.
To było ważne zwłaszcza dla Garbarni. Osobiście nie miałem wątpliwości co do wyboru tej drogi, uważałem i uważam, że jest to właściwa droga dla klubu.
Oczywiście były inne zdania, były pewne wątpliwości, byli malkontenci, którzy – co też trzeba zrozumieć - mieli swoje racje, swoje obawy i woleli zostać na tym poziomie, który był. I ze względu na koszty, i ze względu na organizację, także ze względu na konieczność zmiany całej infrastruktury.
Ale uważam, że to był słuszny krok, należało go wykonać, bo to już najwyższy czas, aby przypomnieć tym kibicom, którzy jeszcze taki klub jak Garbarnia pamiętają, że on istnieje. Za chwilę mogłoby się okazać, że już jest za późno, że już nikt nie pamięta tej Garbarni z rozgrywek na centralnym szczeblu piłkarskim. Bronię tej decyzji i będę jej bronił, a teraz robimy wszystko w kierunku potwierdzenia jej trafności.

- Czy kiedy patrzył Pan na znikomą liczbę widzów na meczach rozgrywanych w Nowej Hucie, miał Pan momenty zwątpienia, że może jednak nie było warto się aż tak starać? I czy liczy Pan na poprawę tego stanu rzeczy ze względu na „powrót” Garbarni do centrum Krakowa?
- No cóż, na pewno byłem zawiedziony tym, że tak mało osób tam przychodziło. Wydawało mi się, że ten powrót Garbarni na poziom rozgrywek centralnych wzbudzi większe zainteresowanie.
Ale mam też jakieś wytłumaczenie takiego stanu rzeczy. Taki typowy kibic Garbarni to jest kibic lokalny, związany z Ludwinowem. Jest on na pewno w określonym już wieku i dla takiego człowieka konieczność wyjazdu na drugi koniec miasta stanowi już jakieś większe wyzwanie.
Tłumaczę sobie tym ten fakt. Mam nadzieję, że z racji tego, że teraz będziemy w Krakowie, na stadionie Wawelu, gdzie jest bliżej i że każdemu się to już kojarzy, że to Kraków, a nie Nowa Huta – że będzie pod względem frekwencji lepiej. Nie będzie to to samo, co mogłoby być na Ludwinowie, gdybyśmy mieli stadion o określonych parametrach i spełniający określone wymagania licencyjne. Zdaję sobie z tego sprawę, jednak co tu dużo mówić: jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma.

- Nurtująca środowisko kibiców z Ludwinowa jest sprawa tak zwanej wuzetki, czyli warunków zagospodarowania terenu. Przez kilkanaście lat brak rozwiązania w tej materii stanowi podstawowy problem blokujący rozwój Garbarni. Czy mógłby Pan przedstawić obecny kształt rzeczywistości klubu w tym zakresie? Zarząd tej kadencji swoimi staraniami przybliżył Klub do rozwiązania tej sprawy.
- Tak, to prawda, tak się stało. Ale nie jest to tylko sprawa wuzetki. Często słyszę błędne stwierdzenia, które kompletnie nie odpowiadają rzeczywistości. Tak, że warto to przybliżyć, oczywiście z grubsza, bo trudno tutaj mówić o wszystkich szczegółach.
Proszę pamiętać o tym, ze Garbarnia po 15 latach od wyburzenia ludwinowskiego stadionu dostała 9 hektarów gruntu jako rekompensatę. Zapewnienia ówczesnych władz, że na tych 9 hektarach powstanie nowoczesny obiekt sportowy z halami i boiskami, były obietnicami bez pokrycia. My je tu w klubie mamy, one już bardzo pożółkły, bo są to wycinki artykułów prasowych z tamtych lat.
W związku z tym Garbarnia zagospodarowała teren, na którym wcześniej było wysypisko gruzu, własnymi siłami, w czynie społecznym. Ponieważ nigdy nie było - wcześniej obiecanych -  środków przeznaczonych na budowę stadionu, to co udało się zrobić we własnym zakresie już w momencie oddania do użytku nie spełniało określonych wymogów. Już na tamten czas, a co dopiero mówić o obecnym!
Czyli: w zamian za bardzo funkcjonalny jak na ówczesne czasy stadion piłkarski otrzymaliśmy grunt bez środków finansowych na jego zagospodarowanie. Nieruchomość, i tu jest clou sprawy, nie jest własnością Garbarni sensu stricte, jest to wieczyste użytkowanie. Co się z tym wiąże? Wiąże się z tym fakt, że trzeba za ten grunt płacić do Miasta corocznie określoną kwotę. W naszym przypadku posiadanie tego gruntu kosztuje nas łącznie 100 tysięcy złotych rocznie opłat do Miasta.
Dodatkowe ograniczenie jest takie, że ten grunt został przekazany na określony cel, czyli na prowadzenie działalności sportowej. Toteż zainteresowani jakąkolwiek wspólną inwestycją, czy też zakupem tego gruntu, muszą się dowiedzieć o istniejących formalnych ograniczeniach.
Za ten grunt przyszły nabywca w dalszym ciągu będzie zobowiązany uiszczać opłatę za wieczyste użytkowanie. Aby na nim coś wybudować, to należy przekształcić jego przeznaczenie, a za to z kolei trzeba zapłacić 25 procent wartości tego gruntu. Dopiero po wpłaceniu tej kwoty do miejskiej kasy, ktoś - czy to będzie Garbarnia, czy ktoś inny – może uzyskać pozwolenie na zrealizowanie inwestycji komercyjnej, produkcyjnej, handlowej, mieszkaniowej czy jakiejkolwiek innej.
A rzeczą, która już kompletnie zablokowała całość działań inwestycyjnych w ostatnich latach był złożony do wojewody małopolskiego w imieniu pani Judith Abrahamer (przez jedną z kancelarii adwokackich) wniosek o unieważnienie aktu wywłaszczenia jej przodka. Rzekoma spadkobierczyni domagała się zwrotu tego gruntu (obecnie gruntu Garbarni) z powodu wywłaszczenia jej przodka z rzekomym naruszeniem prawa.
Czym to skutkowało? Otóż skutkowało to tym, że w księdze wieczystej została wpisana adnotacja o toczącym się przed wojewodą postępowaniu i była ona corocznie wpisywana ponownie.
Z taką informacją można zapomnieć o jakimkolwiek zainteresowaniu podjęciem rozmów na temat tego terenu, może ono mieć jedynie charakter ciekawości, kiedy się to postępowanie zakończy i jaka jest bieżąca sytuacja. Ale nie można wtedy mówić o jakichkolwiek planach związanych z tą nieruchomością.
To nas kosztowało trzy lata procedowania i przedstawiania przed wojewodą różnego rodzaju dokumentów. Efekt był taki, że dopiero w styczniu 2011 roku wojewoda prawomocną decyzją odrzucił wspomniany wniosek. Niemniej trzy lata zostały w jakiś sposób zabrane, zmarnowane.
Sytuacja na dziś jest taka, że Garbarnia w pełni ma prawo do dysponowania tym gruntem. Jest to prawo ograniczone tym, o czym  mówiłem wcześniej, czyli że jest to wieczyste użytkowanie i trzeba, jeśli się myśli o przyszłych inwestycjach, ten grunt przekształcić. Ale przynajmniej nie ma już takiej sytuacji, że toczy się wobec tego terenu postępowanie roszczeniowe. Mamy nadzieję, że taka sytuacja już się nie powtórzy i jest to już koniec tego typu problemów.
W związku z tym od 2011 roku mogliśmy już w pełni próbować szukać możliwości wykorzystania tego gruntu dla klubu, jak też pozyskania z tego gruntu środków finansowych po to, aby  zrealizować inwestycję. Natomiast lata, w których nie można było nic zrobić, generowały koszty, które dziś Garbarnia ma na własnych barkach. Najważniejsze jednak, że klub przetrwał.
Oczywiście w tej chwili RKS ma wynikające z tego tytułu zobowiązania, bowiem w tym czasie żył – nazwijmy to – „na kredyt”. Dziś jednak możemy powiedzieć, że sytuacja rodzi bardzo duże nadzieje na przyszłość. Dysponując już pełnią praw do terenu, zarząd podjął starania o znalezienie inwestora.
Takie starania zaowocowały podpisaniem umowy partnerskiej z jednym z inwestorów, która daje bardzo realne szanse na to, aby po spełnieniu pewnych warunków lezących po stronie Garbarni można było dokonać sprzedaży części nieruchomości, a pozostałą część przeznaczyć na wspólne przedsięwzięcie. Środki pozyskane z tego tytułu pozwoliłyby na po pierwsze, odcięcie tego balastu długów, który za nami idzie; po drugie zabezpieczenie egzystencji klubu co najmniej na tym poziomie, na którym jesteśmy obecnie; po trzecie wreszcie na pozyskanie środków na rozpoczęcie inwestycji polegającej na budowie nowego, kameralnego obiektu sportowego. Takiego, który by odpowiadał i potrzebom Garbarni, historii naszego klubu i naszej tradycji, a spełniał oczekiwania nas wszystkich.
Takie są plany na najbliższą przyszłość.

- Zbliża się termin Walnego Zgromadzenia Członków Klubu, który ma wybrać zarząd na kolejną kadencję. Czy według Pana oceny warto postawić na kontynuację pracy, którą już wykonaliście? Czy na tym etapie zmiana kierownictwa klubu mogłaby mieć negatywny wpływ na rozwój rozpoczętych już działań?
- Myślę, że na pewno należałoby kontynuować drogę, która już jest obrana, ponieważ jest plan i jest strategia działania. Zmiany w kierownictwie klubu mogłyby skutkować innymi pomysłami, próbami innych rozwiązań.
Takie zmiany nie ułatwiłyby realizacji nakreślonej strategii i wypełnienia tych warunków, które są niezbędne do zrealizowania, aby istniejąca umowa partnerska zaczęła w pełni funkcjonować. Te warunki są możliwe do spełnienia, niemniej każda zmiana stanowiska mogłaby będące już w toku sprawy bądź opóźnić, bądź zatrzymać.
W mojej ocenie taka kontynuacja jest niezbędna. I to przy jak najmniejszym zakresie zmian.

- Garbarnia to nie tylko zespół seniorów, to także piłka młodzieżowa. Drużyny juniorów starszych i młodszych, trampkarzy oraz młodzików występują w Małopolskiej Lidze, czyli najwyższej klasie rozgrywkowej w tych kategoriach wiekowych. Obecny zarząd nie jest obojętny na losy tych zespołów, o czym sam mogłem się przekonać niedawno przy okazji halowego turnieju juniorów. Jaką klub ma wizję dotyczącą piłki młodzieżowej?
- Myślę, że jest to w naszych działaniach widoczne - a sam Pan powiedział, że się o tym przekonał – że przywiązujemy do tego wielką wagę i staramy się zabezpieczać te interesy dla piłki młodzieżowej, dlatego że piłka młodzieżowa stanowi podstawę naszej egzystencji. To, że jest tak dużo drużyn i młodzieży w klubie, to zasługa całego sztabu trenerów pracujących z młodzieżą. Korzystając z okazji, chciałbym im bardzo serdecznie i bardzo gorąco podziękować za pracę, którą wykonują.
My nie mamy czym tej młodzieży tu ściągnąć, gdyż tutaj się nie świecą jupitery, nie ma zielonych sztucznych nawierzchni, nie ma tutaj specjalnych warunków infrastruktury, zaplecza itd., a mimo to my tę młodzież ciągle mamy. I tutaj ponowne wyrazy uznania dla trenerów za taki stan rzeczy.
Na pewno w dalszym ciągu sprawom piłki młodzieżowej będziemy poświęcać dużo uwagi, wystarczy zauważyć, że niektórzy zawodnicy, którzy niedawno byli juniorami w klubie mają miejsce w drużynie seniorskiej, grają. W obecnym sezonie kolejni juniorzy dołączyli do pierwszego zespołu. Ta strategia będzie na pewno kontynuowana, a też proste warunki egzystencji klubu nas do tego nakłaniają. Gdybyśmy chcieli bazować wyłącznie na zawodnikach obcych, to na to trzeba być bardzo bogatym. Już nie mówię o transferach, ale same opłaty rejestracyjne za zawodnika w Związku to są kwoty idące w tysiące złotych. W przypadku korzystania z własnych zawodników chociażby już ten jeden problem przestaje istnieć.

- Gdzie Pan widzi Garbarnię za najbliższych pięć, dziesięć lat? Czy jest szansa na to, aby na Rydlówce powstał nowoczesny obiekt na miarę I ligi, czy też grozi nam bolesny powrót z na głębokie zaplecze polskiej piłki?
- Myślę, ze skuteczna realizacja przyjętego planu i działania zmierzające w tym kierunku zapewnią Garbarni środki na budowę kameralnego obiektu sportowego. I wszystko w działaniach tego zarządu było i jest podporządkowane właśnie temu celowi. W tej chwili tak naprawdę nie ma innej alternatywy, aby nasz klub funkcjonował bez pozyskiwania środków z własnego majątku.
Otóż jeśli się nam uda zrealizować tę inwestycję, to byłyby tam również powierzchnie komercyjne, a w zasadzie głównie – oprócz stadionu - powierzchnie komercyjne. Właśnie po to, aby przychody uzyskane z wynajmu, dzierżawy czy sprzedaży tych powierzchni zasilały budżet klubu, bo tylko z tych środków moglibyśmy się utrzymywać na poziomie, choćby nawet drugoligowym.
Natomiast w planach i naszych zamierzeniach jest na pewno powrót na poziom troszkę wyższy niż obecnej drugiej ligi, choć patrzymy na to, że tak powiem, bardzo spokojnie. Jednak poziom tej pierwszej ligi wydaje się być celem i właściwym, i realnym dla Garbarni na najbliższe lata, pod warunkiem zrealizowania tej inwestycji, a wcześniej pozyskania środków -  z tej transakcji, o której wspomniałem wcześniej - właśnie na realizację tej inwestycji.
W ogóle nie dopuszczam myśli o powrocie na zaplecze polskiej piłki, ponieważ byliśmy tam przez dwadzieścia kilka lat i niczym dobrym to się nie skończyło. Koszty egzystencji klubu są równie wysokie, natomiast nie ma tej drugiej strony, czyli możliwości pozyskiwania środków finansowych na działalność klubu. Mam nadzieję, że uda nam się to zrealizować niebawem i że w przedziale czasowym około 5 lat przeniesiemy się na ten poziom wyżej.

- Czego trzeba zatem życzyć obecnemu zarządowi, a zarazem Garbarni, aby sprawy klubu potoczyły się we właściwym kierunku?
- Na pewno dalszego, skutecznego, przemyślanego, rozważnego i zaplanowanego działania nowego zarządu. Na pewno przydałoby się trochę większe wsparcie, nawet zainteresowanie losami klubu ze strony byłych sympatyków, zawodników czy kibiców. Ważne byłoby poczucie, że to co się tutaj zamierza zrobić i planuje, ma jakieś zapotrzebowanie, że ma sens, że ktoś tego oczekuje. Bowiem robienie czegoś bez takiego poczucia jest dość trudne.
Na pewno życzymy sobie utrzymania się zespołu w II lidze. Osobiście uważam, ze jest to absolutnie w zasięgu naszych możliwości i że potencjał tej drużyny jest taki, ze powinna ten cel spokojnie osiągnąć. Myślę też, że w miarę naszej dalszej pracy będzie tylko lepiej.

- Czego Pan oczekuje po drugoligowych występach Garbarni na wiosnę? Czy zarząd postawił przed drużyną i trenerem konkretny cel do osiągnięcia?
- Tak jak mówiłem, oczekuję, że utrzymamy się w tej drugoligowej piłce, bo to jest to minimum potrzebne do tego, aby można było nasze dalsze plany realizować. Decyzję o tym, aby awansować z III do II ligi też podjęliśmy w sposób planowy. Nasze działania były ukierunkowane w tym celu także po to, aby uzyskiwać z tego tytułu wymierne efekty.
Istnienie Garbarni na poziomie drugoligowym to jest całkiem inny odbiór naszego klubu przez wszystkich dookoła. Ta druga liga ułatwia wiele rozmów z potencjalnymi inwestorami czy sponsorami, albowiem jest to już poziom bardziej dostrzegany. I choć droga do tego, aby jakieś wymierne środki z tego tytułu pozyskiwać jest bardzo trudna, to jednak centralny poziom ułatwia takie rozmowy.
Decyzja o awansie do II ligi była pewną częścią strategii rozwoju klubu. Nie planowaliśmy najpierw rozbudowy infrastruktury i bazy, a potem awansu, bo mogłoby się zdarzyć, że ciężko będzie doczekać do momentu, kiedy ktoś jeszcze tę Garbarnię pamięta.
Natomiast niezmiernie było nam miło po tym awansie odbierać sygnały z całej Polski i nie tylko, że oto Garbarnia istnieje, ze wszyscy przyjęli ten awans z wielką radością, bo to klub z tak ogromną tradycją. To też nas utwierdziło w przekonaniu, że to należało zrobić teraz, bo być może za 5 lat nie bardzo miałby już kto pamiętać o tej Garbarni.
Nawet na ogólnopolskich portalach internetowych 99.9 procent komentarzy po awansie to są dobre, ciepłe i sympatyczne słowa. Choćby dlatego warto było ten awans zrobić, a jak już powiedziałem wcześniej, jest to też pewien element naszego planu. To się ma wzajemnie zazębiać i pomagać nam realizować szersze cele. Jest nam znacznie łatwiej, jeżeli przedstawiamy się jako klub drugoligowy, który chce nawiązać jakąś współpracę w zakresie na przykład sponsoringu – choć to jest bardzo trudne jeszcze na tym poziomie, ale na poziomie trzecioligowym to jest już w ogóle niemożliwe. Dlatego też liczę, że ten cel zostanie zrealizowany, i to zrealizowany w sposób czysto sportowy a nie na przykład poprzez kłopoty finansowe innych zespołów i ich rezygnację z ligi.

Rozmawiał Artur Bochenek
(www.garbarnia.krakow.pl)


siedlarzmarek.jpg


WIADOMOŚCI

2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty