Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Piłka nożna > Wiadomości piłka nożna
Zmarł Ryszard Wójcik, filar „Białej Gwiazdy”2010-01-11 10:44:00

Dziś we wczesnych godzinach rannych zmarł nagle w wieku 70 lat Ryszard Wójcik. Urodzony 2 sierpnia 1939, był absolwentem AWF i przez kilkanaście sezonów znakomitym piłkarzem Wisły Kraków. W 1966 wywalczył wicemistrzostwo kraju, zaś rok później Puchar Polski. Po Władysławie Kawuli kapitanował „Białej Gwieździe”. Jak podaje encyklopedia piłkarska FUJI, rozegrał 266 meczów pierwszoligowych, strzelił 5 goli. Długo należał do grona czołowych stoperów ekstraklasy. Pod koniec kariery występował we francuskim klubie Arras.

Pogrzeb odbędzie się w czwartek 14 stycznia o godz. 9.00 na Cmentarzu Rakowickim.

Poniżej tekst naszego redaktora Jerzego Cierpiatki, jaki ukazał się w „Futbolu Małopolski” (numer 31 z października 2007).

 

Żegnaj się w szatni...

Nieodmiennie jest kojarzony z „Białą Gwiazdą”, co zresztą jak najbardziej odpowiada prawdzie. Mało jednak kto wie, że macierzystym klubem RYSZARDA WÓJCIKA był  AZS Kraków. No i to, że zaczynał od bramki pod okiem słynnego Zygmunta Jesionki. Po wielu latach akurat promotora pracy magisterskiej Ryśka.

„Lewizna” w „Sygnałach”
Za kumpli z ulicy Garbarskiej miał  m.in. Marka Paszuchę, który później wraz z Czesławem Stawarzem stanowił znakomity duet sędziów basketu. Jeszcze jako trampkarz trafił do Wisły, gdzie znajdował się pod kuratelą Zygmunta Szewczyka (obecnego dyrektora Szkoły Mistrzostwa Sportowego) i Mieczysława Jezierskiego. Aż do ukończenia wieku juniora grywał jako prawoskrzydłowy, czynił systematyczne postępy, występował w popularnej wówczas lidze rezerw. Aż któregoś dnia okazało się, że w żadnej drużynie Wisły nie ma dla niego miejsca. Bez bicia (przedawnienie...) zdradza teraz cokolwiek pikantny szczegół, iż w formie ucieczki przed przymusową bezczynnością pokątnie trafił do zespołu o egzotycznej nazwie „Sygnały”. Kolegami byli m.in. Kazimierz Lalik (odnosił później duże sukcesy trenerskie z trampkarzami Cracovii), Mieczysław Adamczyk (też został szkoleniowcem) oraz Władysław Nowakowski, który miał w przyszłości dbać przez długie lata, aby piłkarze Wisły grali w wygodnych butach. - Nie da się ukryć, występowałem w Sygnałach pod „lewym” nazwiskiem... - zdradza kulisy tamtej operacji. Powrót na stadion przy ul. Reymonta okazał się idealnym pomysłem. Przebijając się do pierwszego zespołu poprzez rezerwy osiągnął cel, będąc przychylnie traktowany przez dwóch zagranicznych trenerów: Josefa Kuchynkę i Karola Kosę. Trzeci z kolei, legendarny Mieczysław „Messu” Gracz, uznał za potrzebne przekwalifikowanie Wójcika. W drużynie było sporo napastników, choćby Marian Machowski i Andrzej Sykta. W zakresie boiskowych zadań Ryśka znalazło się zatem operowanie w centrum pola, a później jeszcze bliżej własnej bramki. Z pozycją stopera jako miejsca wymarzonego.

Żółte palce Kopy
Debiutował w wyjazdowym meczu z Odrą Opole, która dysponowała tak znakomitymi zawodnikami jak Konrad Kornek, Engelbert Jarek czy Norbert Gajda. Okoliczności strzelenia pierwszego gola w ekstraklasie (2-1 z ŁKS-em Łódź) zdążyły się zatrzeć w pamięci, w przeciwieństwie do innej wizyty złożonej we włókienniczym centrum. W 1961 przyjechała do Łodzi na jubileusz 40-lecia „Przeglądu Sportowego” słynna ekipa francuska Stade Reims. Polscy rywale stanowili konglomerat kilku klubów, pojawiła się niepowtarzalna okazja zmierzenia sił z wielkimi asami europejskiej piłki: Rogerem Piantonim, Jeanem Vincentem, a zwłaszcza Raymondem Kopaszewskim. - Zauważyłem, że słynny Kopa miał żółte palce od papierosów. Innym szokiem były ilości wina wypijanego przy obiedzie przez Francuzów. Nikt jeszcze nie miał pojęcia, bo i skąd, że taki u nich zwyczaj... - przypomina czasy „żelaznej kurtyny”. Sześć lat później przyjechał do Krakowa zachodnioniemiecki Hamburger SV. - Tadek Kotlarczyk kiedy zobaczył Uwe Seelera śmiał się, że ma metr pięć w kapeluszu. Ale Seeler strzelił jedynego gola meczu akurat głową, bo był piekielnie skoczny. No i był z niego wspaniały napastnik, bez dwóch zdań - wspomina snajpera wyborowego światowych stadionów. W ekstraklasie też jednak nie było przelewek. - Włodek Lubański był tak delikatny, że aż głupio było go faulować. Grał znakomicie. Innymi walorami dysponowali Marian Kielec, Jerzy Sadek, Joachim Marx czy Jerzy Wilim, byli bardzo silni fizycznie i agresywni. Z kolei Józef Gomoluch imponował chytrością w grze, zresztą wymienionym wcześniej też jej wcale nie brakowało... - oddaje szacunek renomowanym przeciwnikom. 

Nie było zemsty Lentnera
Ryszard był przez kilka lat kapitanem „Białej Gwiazdy”, przejmując opaskę kapitana drużyny od Władysława Kawuli. Rozegrał w pierwszoligowej Wiśle ponad 250 meczów i spędził w niej trzynaście sezonów. Byłoby ich o jeden więcej, gdyby nie dramatyczny epilog pamiętnego meczu z Górnikiem Zabrze w czerwcu 1964. Krakowianom był niezbędny remis, ale zabrzanie wyszli na dwubramkowe prowadzenie. - Przy stanie 0-2 został dla nas podyktowany rzut karny, Władek Kawula jako etatowy egzekutor tym razem nie podjął się zadania. Podszedł do mnie Jasiu Kowalski, pomocnik Górnika i mówi: strzelaj Hubertowi Kostce w lewy róg bramki. Wykorzystałem „jedenastkę”, później było 3-2 dla nas, ale krótko przed końcem meczu pozbawił nas zwycięstwa Roman Lentner. Korzystając z okazji stanowczo dementuję wersję, jakoby Romek nas zdegradował w rewanżu za obrażanie go przez Fredka Monicę. To fałszywa teoria. Natomiast jest prawdą, że chcieliśmy przeznaczyć po 600 złotych na poczet upragnionego zwycięstwa, ale te pieniądze nigdy nie dotarły do potencjalnych odbiorców - przypomina jak to się stało, że „Wisełka” po raz pierwszy w swej historii wyleciała z ekstraklasy. Etatowym sprawozdawcą katowickiego „Sportu” z meczów Wisły był w tamtym okresie Stanisław Habzda. Stanowiło tajemnicę poliszynela, że Habzda nie lubił Wójcika, co zresztą dosyć często znajdowało wyraz na łamach. Dlaczego? - Nie mam zielonego pojęcia, skąd wzięła się ta fobia Habzdy. A on mnie rzeczywiście nie trawił. Może za to, że raz go wyprosiłem z szatni na Ludwinowie, gdy na wypełnionym po brzegi stadionie Garbarni zremisowaliśmy z nią drugoligowy mecz 3-3? Jak Boga kocham, nie wiem i nigdy się nie dowiem. W końcu jednak jakoś pogodziłem się z redaktorem... - zamyka cokolwiek bulwersujący temat. 

Sześć sezonów w Arras
Zazwyczaj bardzo dobrze grało mu się przeciwko bytomskiej Polonii, choć stanowiła ścisłą czołówkę krajową. Bytomianie zostali na przykład zastopowani przez Wisłę zaraz po triumfalnym powrocie z USA, gdzie w kapitalnym stylu wywalczyli Puchar Ameryki. - Raz przeciw Polonii strzelałem karnego, gdy za bramką bodaj Edka Szymkowiaka zgromadziły się tłumy kibiców. Trudno w takiej sytuacji o koncentrację, ale jakoś sobie poradziłem. Innym razem poszedłem na przebój i też było to skuteczne. Zdarzyło się jednak, że właśnie podczas spotkania z Polonią wyleciałem z boiska. Oni mieli takiego groźnego napastnika Jerzego Radeckiego, który mnie trzy razy z rzędu sfaulował. W końcu doszło do wymiany zdań, zrobiłem ruch ręką, lecz nie uderzyłem Radeckiego. Ten jednak padł na murawę i sędzia, chyba Budaj z Warszawy, wyrzucił mnie z boiska. Kara na szczęście nie była zbyt surowa, zresztą była to prowokacja. Różnie też bywało w meczach z Ruchem Chorzów, na przykład latem 1970. Po kornerze dla rywali pechowo strzeliłem „samobója”, później do ostatnich sekund utrzymywał się wynik 1-2. Wtedy to my wywalczyliśmy rzut rożny i padło wyrównanie. Co ciekawsze, to mnie udało się skierować piłkę do siatki i wreszcie mogłem powiedzieć, że fatum Ruchu dobiegło kresu - odtwarza Rysiek przebieg dramatycznego zdarzenia. Były też zmagania pucharowe. Jeszcze przed dwumeczem z Hamburger SV Wisła po wywalczeniu w Kielcach Pucharu Polski zmierzyła się z HJK Helsinki i była zdecydowanie lepsza, zaś Wójcik również złożył autograf na liście strzelców. Swój niewątpliwy urok posiadały spotkania w ramach Pucharu Lata. Przyjeżdżały z tej okazji na stadion przy Reymonta zagraniczne drużyny, choćby St Etienne. To było w 1972, rok później Rysiek wyjechał czasowo do Francji. W identycznym kierunku, lecz do innych drużyn udało się dwóch kolegów z Wisły, Czesław Studnicki i Hubert Skupnik. Wójcik trafił konkretnie do RC Arras i spędził tam sześć sezonów. - Najwięcej polskich ligowców wyjechało do Lens, choćby Walter Winkler, Eugeniusz Faber, Ryszard Grzegorczyk czy „Achim” Marx. Mile wspominam tamten pobyt, gospodarze też chyba nie byli zawiedzeni. Na pożegnanie urządzili benefis, dochód z meczu trafił do mnie. U nas się tak nie żegna, szkoda... Na moje miejsce trafił później do Arras Zbyszek Krawczyk, grało tam też dwóch zawodników Ruchu: Bronisław Bula i Józef Kopicera.

Sugestia pułkownika
Państwo Ewa i Ryszard Wójcikowie mają dwoje dzieci: Sylwię i Tomasza, oraz 11-letnią wnuczkę Zuzię. Jeszcze przed kilku laty prowadzili na rogu Szlaku i Krowoderskiej lokal pod nazwą „Gol”, gdzie naturalną koleją rzeczy toczyły się długie Polaków rozmowy o futbolu. - Dawne czasy, te jeszcze wcześniejsze, miały swój urok. Wyjątkowy charakter posiadały mecze derbowe, w gronie przyjaciół graliśmy towarzyskie mecze kojarzone m.in. z „Kopciuchem”. Miałem sporo przyjaciół wśród zawodników Cracovii, na przykład Andrzeja Mikołajczyka, Staszka Szymczyka czy Andrzeja Rewilaka. Wciąż spotykamy się w starym gronie, tylko Wieśka Lendziona „wywiało” z powrotem do Olsztyna - przypomina sylwetkę długonogiego skrzydłowego Warmii i Wisły. Właśnie Wójcik i Lendzion otrzymali w Wiśle nominacje na stopnie oficerskie, obaj byli po wyższych studiach. W tej Wiśle znajdował się Rysiek pod kuratelą wielu szkoleniowców. - Każdy z nich miał inne atuty. Czesław ‚Bereza” Skoraczyński umiał zadbać o atmosferę, „Messu” Gracz był znakomitym praktykiem, choć nie zawsze potrafił to „sprzedać”. Świetny był Karel Finek, ale jego błąd polegał na tym, że nie umiał zwolnić nogi z gazu - krótko charakteryzuje tylko niektórych. Czy można było w tamtej Wiśle chodzić do kościoła? - Obalę pewne mity i legendy. Podczas kościelnego pogrzebu mego ojca chyba wszyscy weszli do kaplicy na Cmentarzu Rakowickim. Jak mnóstwo kolegów z Wisły oraz innych drużyn, zawsze żegnałem się przed wejściem na murawę. Prezesem klubu był wtedy Stanisław Wałach. Służbowo robił to co robił, nie mnie to weryfikować. (Jest jednak faktem, że poznałem Wałacha również z dobrej strony). Otóż kiedyś spytał się pułkownik, czy nie mogę się żegnać w jakimś postronnym miejscu? Najlepiej w szatni... Odmówiłem, bo przecież ściśle chodziło o murawę, na niej rozgrywany mecz. Wałach na to: - jeśli będziecie wygrywać, róbcie to nawet na środku boiska...

JERZY CIERPIATKA


wojcik3db.jpg
wojcik1db.jpg
wojcik2db.jpg



więcej wiadomości >>>
2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty