Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Piłka nożna > Ligi zagraniczne > Wiadomości ligi zagraniczne
Wdech, wydech, wdech – Leicester jedzie po tytuł do Teatru Marzeń2016-05-01 10:30:00

Istnieje duże ryzyko, że 1 maja trzeba będzie nanieść poprawki w globalnym kalendarzu. Święto pracy raz na zawsze zostanie przyćmione ewentualnym triumfem Leicester City, jeżeli „Lisy” wygrają z Manchesterem United na Old Trafford w 36. kolejce Premier League. Mistrzostwo Anglii to idealna okazja, by 1 maja został wreszcie dniem wolnym od pracy na Wyspach. Przynajmniej w East Midlands.


Wszystkie patetyczne zwroty wreszcie nie brzmią groteskowo, a nad wyraz poważnie. To walka o nieśmiertelność. Walka o to, by najbardziej romantyczna historia europejskiej piłki kilku ostatnich dekad została ostatecznie spięta i oddana do druku. O wydarzeniach z sezonu 2015-16 z pewnością powstaną książki. A bohaterowie doczekają się nie tylko filmów dokumentalnych, a może nawet czegoś z fabułą. Z pewnością lepszego niż „Goal”, bo kariera Jamie’ego Vardy’ego, Danny’ego Simpsona czy Danny’ego Drinkwatera już teraz brzmi ciekawiej.


O pierwszym powiedziano wszystko i przebieg jego piłkarskiej przygody można sobie darować. Przede wszystkim dlatego, że najlepszy strzelec ligi (22 trafienia) jest jeszcze zawieszony po dwóch żółtych kartkach w meczu z West Hamem (2:2, dwie kolejki temu). Vardy wyrzucony z boiska za symulowanie zareagował na tyle nerwowo, że Komisja Ligowa przedłużyła mu karę o jedno spotkanie i dodatkowo zażyczyła sobie uiszczenia wpłaty 10 tysięcy funtów.


Kiedy wydawało się, że „Lisom” ciężko będzie poradzić sobie z jego absencją – w meczu ze Swansea stało się coś nieprawdopodobnego. Dwie bramki strzelił rezerwowy Leo Ulloa (w ostatnich dwóch kolejkach trafiał 3 razy – tyle samo ile… przez cały sezon), a piłkarze Claudio Ranieriego wygrali 4:0. Był to w dodatku pierwszy wygrany mecz „Lisów” w tym sezonie tak wysoką różnicą bramkową. To idealny moment, by poświęcić uwagę Simpsonowi i Drinkwaterowi. Bezcennemu duetowi, który wyjątkowo często może być pokazywany na ekranach wszystkich telewizorów świata. Właśnie ze względu na powrót na Old Trafford.  


„Wielokrotnie rozmawiałem o tym z ‘Drinkym’. Wyjazdy do Manchesteru to zawsze dla nas duże przeżycie. Teraz jedziemy tam dokonać rzeczy, która nawet nam się nie śniła. Chcemy ciężko przepracować cały tydzień, przygotować się i powalczyć o 3 punkty dające tytuł. Ogrywając Swansea wysłaliśmy bardzo wyraźny sygnał wszystkim niedowiarkom, że mamy duże możliwości” – mówi 29-letni Simpson. Człowiek, który jako młokos nie mieścił się nawet na ławkę United i w latach 2005-2010 rozegrał dla „Czerwonych diabłów” tylko 8 spotkań. 


„Odejście z United było moim najgorszym momentem w karierze. Kibicowałem im od urodzenia, to był mój klub. Wypożyczono mnie do Barnsley z własnej woli. Chciałem wreszcie mieć okazję, by wynurzyć się z rezerw, gdzie spędziłem parę lat. Miałem jednak wyśmienitych nauczycieli, bo na Paula Scholesa patrzyłem jak na idola. Śledziłem go od dziecka. Byłem zdołowany, kiedy United zaakceptowali moje definitywne odejście. Nie zadebiutowałem nawet w pierwszym zespole. Ale w trudnych chwilach nie zadawałem sobie pytania, czy wrócę jeszcze na ten poziom. Po prostu zwiesiłem głowę, ciężko pracowałem i powiedziałem sobie, że zobaczymy, co nastąpi później” – wspomina z kolei Danny Drinkwater.


O ile wymieniona dwójka czeka już na sentymentalny powrót, o tyle większych emocji nie powinno wywołać to w Jeffreyu Schluppie, który w United przebywał tylko na tygodniowych testach. Przed trzema laty zagrał nawet w meczach drużyny U-21 z Liverpoolem i West Hamem. Potem został bez żalu odesłany do Leicester. Na całe szczęście, bo szansę debiutu dał mu wtedy Sven Goran Eriksson. Szwed wspominał: „To dobry piłkarz, duży talent i dobrze dla całego Leicester, że nie znalazł zatrudnienia w Manchesterze”.


Ostatni duży akcent związany z Manchesterem to naturalnie Kasper Schmeichel. Duńczyk – niczym własny ojciec – może wygrać Premier League na Old Trafford. Tyle, że… w zespole rywala, więc nie widzi sensu w porównaniach: „To nieprawdopodobnie nudne. Ludzie o tym mówią, a mnie to w ogóle nie interesuje. Dajmy temu spokój” – pouczał przed kilkoma dniami angielskie media.


Skoro o bramkarzach mowa, David de Gea to naturalnie największy atut po stronie gospodarzy. I jeden z piłkarzy, który może przełożyć koronację (która wedle regulaminu i tak musi odbyć się po ostatnim spotkaniu ligowym). Hiszpan zachował już 14 czystych kont w lidze w tym sezonie, co jest jego rekordem. Z przodu naturalnie nie słabnie Anthony Martial, który we wszystkich rozgrywkach w tym sezonie uczestniczył w największej liczbie trafień spośród wszystkich podopiecznych Louisa van Gaala. Francuz ma 14 bramek i 7 asyst, a ostatnio w dramatycznych okolicznościach zapewnił United awans do finału FA Cup (po raz pierwszy od 2007 roku) po golu w doliczonym czasie z Evertonem (2:1). Bukmacherzy nie mają złudzeń – doświadczenie, atut własnego boiska i mniejsza presja to niewątpliwy atut stawiający w roli faworyta Manchester. Firma Fortuna przewiduje ich zwycięstwo po kursie 2.05. Dla odmiany kurs na triumf gości wynosi 3.6.


Pewne jest jednak tylko to, że angielskie brukowce nie ułożą krzykliwych nagłówków w stylu: “Veni, Vidi, Vardy”. 29-latek zapewnił swojemu klubowi 21 punktów w tym sezonie, ale jego absencja to wciąż idealne warunki, by cały show przejął Riyad Mahrez – uhonorowany 24 kwietnia nagrodą piłkarza roku w Premier League. Warto dodać, że dokładnie rok wcześniej spędził cały mecz z Burnley na ławce rezerwowych. Przy takich historiach blednie nawet „Kosmiczny mecz”, a nauczenie gry w kosza Królika Buggsa nie wydaje się takie niemożliwe. Szczególnie, że jedenastka gości dostających przez lata po nosie może za chwile spełnić swoje największe marzenie życia. A jakże, w Teatrze Marzeń.


www.arskomgroup.pl





więcej wiadomości >>>
2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty