Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Piłka nożna > Ligi zagraniczne > Wiadomości ligi zagraniczne
Marcin Wasilewski: Pozytywnym myśleniem można góry przenosić2011-06-29 08:54:00

Z Marcinem Wasilewskim, obrońcą Anderlechtu Bruksela, wychowankiem Hutnika Kraków, rozmawia
Sebastian Staszewski (Polska Gazeta Krakowska)


- Wierzy Pan, że zagra podczas Euro 2012?
- Po tych wszystkich operacjach, które przeszedłem, po rehabilitacjach, nie ma dla mnie w piłce rzeczy niemożliwych. Trzeba sobie w życiu stawiać jakieś cele, a moim jest gra w podstawowym składzie podczas Euro.

- W podstawowym składzie? Jeszcze nie zdążył Pan wrócić do kadry.
- Po to codziennie daję z siebie wszystko na treningach, żeby pokazać trenerowi Smudzie, żeby pokazać kibicom i dziennikarzom, że Wasilewski tej drużynie jest jeszcze coś w stanie dać.

- Franciszek Smuda to zauważa?

- Kilka miesięcy temu rozmawiałem z selekcjonerem i wiem, że chciał przylecieć do Brukseli, aby mnie obejrzeć. Wypadł mu jednak wyjazd do Kanady razem z prezesem Latą. Później asystent trenera, Jacek Zieliński, miał pojawić się w Belgii, ale dostałem czerwoną kartkę i dwa ostatnie spotkania pauzowałem. Smuda powiedział mi jednak, że przy najbliższej okazji da mi szansę na powrót. Okazja będzie, i to raczej wcześniej niż później.

- Wrześniowy mecz z Niemcami byłby wymarzonym powrotem do kadry?
- Oczywiście! Kto by nie chciał zagrać w takim spotkaniu? Szkoda tylko, że nie zostanie
rozegrane na otwarcie Stadionu Narodowego, ale w Gdańsku również mamy piękną arenę. Ktoś już zażartował, że będzie to rewanż za wrzesień... 1939!

- Naprawdę widzi Pan siebie wychodzącego w pierwszym składzie na inaugurację Euro?
- No tak.

- Myśli Pan, że można posadzić na ławce Łukasza Piszczka?
- Nie oszukujmy się, Łukasz jest dziś zdecydowanym numerem 1. Mam do Dortmundu niecałe 300 kilometrów i trzy razy pojawiłem się na meczach Borussii. Widziałem, jak Łukasz grał, a grał doskonale. Trzeba oddać mu to, że rozwinął się bardzo szybko. Znakomicie wkomponował się w zespół, gra z wielkim zaangażowaniem. Jest podstawowym piłkarzem mistrza Niemiec, a to wielka sprawa.

- Można czy nie można?
- Na dzień dzisiejszy nie.

- Rywalizacja na prawej stronie obrony jest ostra. Jakub Rzeźniczak z Legii stwierdził ostatnio, że jego zdaniem jest najlepszym prawym defensorem grającym w ekstraklasie.
- Dla mnie nie jest. Nie do mnie należy ocenianie zawodników, nie oglądam wszystkich ligowych
meczów, ale moim zdaniem Kuba nie jest najlepszy.

- Gdyby Smuda zabrał Pana na Euro i posadził na ławce rezerwowych, wkurzyłby się Pan?
- Każdy chce grać, ale pamiętajmy, że drużyna to nie tylko jedenastu ludzi. Na tak wielkim turnieju trzeba być zespołem, a nie zgrają piłkarzyków. Przecież w każdej chwili może przydarzyć się kontuzja, wypadki chodzą po ludziach, nie po drzewach, i wtedy ten drugi, a czasami i trzeci zawodnik musi wejść na boisko i dać się pokroić za drużynę.

- Zbyt duża ambicja często rodzi frustrację.
- Chciałbym zagrać na Euro, być w grupie tych szczęściarzy. A jeżeli nie będę podstawowym
zawodnikiem? To żadna ujma. Poza tym mogę grać też na środku obrony. Jeżeli paszportu nie dostałby Arboleda albo Perquis, to jestem alternatywą.

- Złośliwie zapytam, czy naprawdę chce Pan wziąć udział w Eurokompromitacji, którą przeżyjemy za rok?
- Ja nie uważam tak jak Pan.

- Jutro będzie lepiej?
- Mamy jeszcze trochę czasu. Poza tym myślmy pozytywnie, bo to nie jest moja reprezentacja, to nie jest kadra Smudy. To jest drużyna wszystkich Polaków! Musimy okazać trochę więcej euforii, pozytywnego podejścia, żeby oczyścić atmosferę wokół kadry.

- Łatwo powiedzieć.
- Wcale nie. Mamy niezłych zawodników: trzech mistrzów Niemiec, mamy mistrza Francji, dwóch piłkarzy w Arsenalu. Jelenia chcą mocne francuskie kluby, Dudka jest podstawowym piłkarzem Auxerre. Mierzejewski poszedł właśnie za wielką kasę do Trabzonu, a Borysiuka chce Udinese. To jest spory kapitał.

- Nie pytałem tylko o aspekt sportowy. Przerzucanie meczów ze stadionu na stadion, niedokończone autostrady, brak jakiejkolwiek promocji Euro w miastach gospodarzach. Mam wymieniać dalej?
- Organizacja, a konkretnie jej brak, to jest przegięcie. Jestem za granicą, jakby trochę z boku, i widzę, jak ludzie się z nas śmieją. Chłopaki pytają mnie, co tam w Polsce właściwie jest grane. To już nie jest ani śmieszne, ani zabawne, kiedy wychodzą kolejne problemy.

- Pan w 2012 będzie wciąż grał w Anderlechcie Bruksela?
- Na sto procent. Mam jeszcze dwa lata kontraktu.Nawet przez chwilę nie zastanawiałem się nad odejściem. To były raczej domysły polskich dziennikarzy. Nie po to pół roku temu przedłużyłem
umowę, żeby teraz odchodzić. Zaczęliśmy właśnie przygotowania do sezonu.

- To prawda, że miał Pan ofertę z Wisły Kraków?
- Tylko raz rozmawiałem z dyrektorem sportowym Wisły Stanem Valcxsem. Nawet nie wiedziałem,
że był w Brukseli po to, żeby mnie obserwować. W trakcie tej pogawędki nie padły żadne konkrety, ja nie składałem deklaracji.

- Wisłę byłoby stać na Pana?
- Klub pana Cupiała zbroi się przed Ligą Mistrzów, więc pewnie mają pieniądze na wzmocnienia, ale nie wiem, czy aż tyle. Kiedy niedawno przedłużałem umowę, wpisaliśmy do niej kwotę odstępnego – 1,5 mln euro. Wątpię, żeby Wisła tyle wydała na mnie.

- Ale gdyby jednak, to zgodziłby się Pan na grę w Polsce?
- Nie. Przynajmniej nie w tym momencie.

- Inne kluby były Panem zainteresowane?

- Nic nie słyszałem. Dlatego moje odejście z Anderlechtu to raczej fakt medialny. Zostaję w Brukseli. Mamy nowe cele, chcemy awansować do Ligi Mistrzów. Mnie czeka natomiast ciężka walka o miejsce w podstawowym składzie. Końcówkę sezonu miałem bardzo udaną, oby taki sam był początek nowego.

- Dwa lata temu chciało Pana kupić Hull. Marzenie o grze w Premiership pozostało?
- Może takie wizje gdzieś jeszcze się tlą, ale młody już nie jestem i wątpię, czy trafię do Anglii. Tamtejsze kluby kupują raczej zawodników perspektywicznych, piłka to biznes. A, niestety, ale starość, nie radość (śmiech). Jak dodamy do tego moje perypetie z tą nieszczęsną kontuzją, to dochodzę do wniosku, że Premiership zostanie już tylko marzeniem. Dlatego cieszę się, że mogę kontynuować grę w Anderlechcie.

- Atmosfera w klubie nie jest chyba najlepsza?
- Ostatni sezon był fatalny. Dla mnie najgorszy w Belgii. Celowaliśmy w mistrzostwo, a będziemy grać w eliminacjach Ligi Europejskiej. Przed fazą play-off byliśmy liderami, skończyło się niestety na trzeciej lokacie. Kibice są strasznie zawiedzeni, podobnie jak my i prezesi klubu. Anderlecht długo nie grał w LM i presję odczuwamy tu na każdym kroku. Ta presja wpływa jednak na pozytywną motywację.

- A więc kości w przyszłym sezonie będą trzaskały.
- Źle mi się to określenie kojarzy, ale ma pan rację. Szczególnie, że jest o co grać: mistrz Belgii będzie grał w Lidze Mistrzów bez eliminacji.

- Wraca Pan czasami do meczu ze Standardem Liege i do tej nieszczęsnej kontuzji?
- Czasami zdarza się, ale rzadko.

- Trauma, która została Panu po sześciu operacjach, przeszkadza w życiu?
- Daję radę. Kwestia przyzwyczajenia. Najważniejsze, że znów mogę grać w piłkę.

- Pana motto to: co cię nie zabije, to cię wzmocni?
- W moim przypadku pasuje idealnie. Chociaż największy kryzys miałem nie podczas pierwszych
zabiegów, a w momencie, kiedy miałem wrócić na boisko. Niby było wszystko OK, pierwsze treningi i nagle okazało się, że muszę przejść kolejną operację, bo kość nie była odpowiednio zrośnięta. Ale wytrzymałem to. Dziś nie ma problemu. Noga czasami boli, mięśnie i ścięgna pracują, ale nie jest to nic strasznego.

- Myśli Pan czasami: przeszedłem przez to piekło, nic ani nikt już mnie nie pokona?
- Kilka razy dostałem po dupie i takie sytuacje hartują charakter. To najlepsza szkoła życia. Zostało niewiele sytuacji, które mogą mnie złamać. Uodporniłem się i staram się patrzeć na wszystko z wiarą, że będzie dobrze.

- A więc jutro będzie lepiej?
- Pozytywnym myśleniem można góry przenosić. Gdybym się poddał i tylko marudził, dziś byśmy pewnie nie rozmawiali. A ja chodziłbym o kulach.

Sebastian Staszewski, Polska Gazeta Krakowska





więcej wiadomości >>>
2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty