Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Tenis
Łukasz Kubot: Fantastyczny sezon2009-12-22 16:18:00 ASInfo

- To był fantastyczny sezon. Przełomowym momentem był półfinał Australian Open. Potem zagrałem z Djokoviciem, a Roddick po meczu ze mną połamał chyba dwie rakiety. Jestem z siebie dumny - mówi Łukasz Kubot. Najlepszy polski tenisista udzielił obszernego wywiadu radiu TokSport.


Kilka tygodni temu Kubot spełnił swoje marzenie, gdy "wskoczył" do pierwszej setki światowego rankingu. Wcześniej zagrał w finale turnieju ATP w Belgradzie (porażka z Djokoiciem), a za Wielkim Murem pokonał słynnego Roddicka. Najdziwniejsze jest w tym wszystkim to, że chciał skupić się na grze deblowej, a singla traktować jako dodatek.

Skąd ten wybuch formy?

- No tak, to był dla mnie fantastyczny sezon. Było kilka ważnych momentów. Przełomowy był półfinał Australian Open w deblu, dzięki któremu nabrałem dużo wiary w siebie. Po Wimbledonie zatrudniłem trenera od przygotowania fizycznego i razem z trenerem Tomasem Hlaskiem tworzymy dobry team. Praca, którą wykonaliśmy, zaczęła procentować. Poza tym w zeszłym sezonie zacząłem grywać w eliminacjach do większych zawodów. Udało mi się przebić m.in. do dużych turniejów w Cincinnati i Pekinie.

W Pekinie udało się panu pokonać Andy'ego Roddicka.

- Był to mecz gwiazdy z zupełnie nieznanym zawodnikiem. Nie miałem nic do stracenia, a on nie znał ani mojego stylu gry, ani taktyki, którą zamierzam obrać. Nieźle radziłem sobie z jego serwisem, dzięki czemu złapałem pewność siebie. Pięć razy go przełamałem! To zwycięstwo dało mi dużo wiary w siebie.

Jakie myśli chodziły po pana głowie tuż przed decydującą piłką meczową?


- Jestem doświadczony, już dużo podobnych meczów przegrałem, więc nie powtarzałem sobie, że "muszę". Byłem fantastycznie skoncentrowany, od początku do końca myślałem tylko i wyłącznie o najbliższej piłce. Tak samo było przy meczbolu. To był klucz do zwycięstwa.

A kiedy już udało się wygrać piłkę meczową i gdy emocje opadły...

- Oczywiście, że byłem wtedy szczęśliwy. Andy podszedł, podał mi rękę, pogratulował i życzył szczęścia w następnym meczu. Był jednak sfrustrowany, w szatni złamał jedną albo dwie rakiety. W następnym meczu przeciwko mnie już będzie wiedział, że musi uważać na niektóre elementy gry. Przyznam, że gra Roddicka odpowiadała mi. Wiedziałem, że muszę mu posyłać piłki na bekhend, grać agresywnie i chodzić do siatki. Po meczu cieszyłem się, ale dopiero po turnieju zdałem sobie sprawę z tego, kogo pokonałem. Pamiętajmy jednak, że tak naprawdę nie ma znaczenia, czy wygrało się z zawodnikiem notowanym w pierwszej dziesiątce, czy dwusetce. Trzeba grać swoje i iść do przodu.

Pan doszedł w tym sezonie do pierwszej setki światowego rankingu. Spełniło się jedno z marzeń Łukasza Kubota.

- Tak, ale w końcówce, już po meczu z Roddickiem, ciążyła na mnie niesamowita presja. Dlaczego? Bo z jednej strony miałem szansę na występ w deblowym turnieju mistrzów w Londynie, a z drugiej na awans do najlepszej setki światowego rankingu singlistów. Ja już kiedyś byłem sklasyfikowany na 120. miejscu. Mogłem się wtedy dostać do setki, ale przegrałem z presją i strachem. Tym razem wiedziałem, że idę w dobrym kierunku. Ulga przyszła po wygranym turnieju w Wiedniu. Wtedy zapewniliśmy sobie z Oliverem (Marachem, etatowym partnerem Kubota - przyp. ASInfo) awans do turnieju masters i mogłem się rozluźnić. Wycofałem się wówczas z turnieju gry podwójnej w Paryżu, by skupić się tylko na singlu. Wiedziałem, że jeśli przejdę eliminacje, awansuję do pierwszej setki rankingu. I tak też się stało! Uczucie było fantastyczne, ale w tenisie nie ma czasu na to, by się cieszyć. Wygrywa się turniej i jedzie na kolejny. Ale teraz, po sezonie, jestem po prostu dumny z tego, co osiągnąłem. Satysfakcja jest ogromna, jednak w przyszłym roku będzie jeszcze trudniej, bo i presja będzie większa. Będę musiał bronić zdobytych w tym roku punktów. Jestem jednak na dobrej drodze. Myślę, że jeśli - odpukać - nie złapię kontuzji, będę w stanie przekroczyć kolejną barierę i awansować do najlepszej pięćdziesiątki rankingu!

Od tenisowych ekspertów zbiera pan same pochwały. Wojciech Fibak stawia pana za wzór do naśladowania.

- To miłe słowa, ale są one jednak związane z wyrzeczeniami, z którymi musiałem godzić się już od dzieciństwa. Na szczęście wytrwałość, charakter i doświadczenia, które zebrałem przez minione lata, zaczęły procentować.

Czy były momenty, kiedy chciał pan zrezygnować z tego wszystkiego, rzucić rakietą w kąt?

- Nie. Nigdy nie miałem takiej chwili, zawsze kochałem tenis i chyba zawsze będę kochał. Wyrzeczeń było jednak naprawdę dużo. Moi koledzy chodzili na imprezy, do dyskoteki, do kina, a ja nie miałem na to czasu. Wszystko było podporządkowane treningom. Wiem, że wielu zadaje pytanie, dlaczego zatem Kubot "wystrzelił" właśnie teraz? Odpowiadam: każdy musi popełnić kilka błędów, dostać od życia po czterech literach, żeby się podnieść i osiągnąć sukces. Ale zapewniam, że nigdy nie było momentu, kiedy nie chciałem już grać w tenisa. Ja zawsze mam swoje zdanie. Rano budzę się z chęcią zrobienia kolejnego kroku w przód. We mnie jest moc, adrenalina, ja żyję tenisem i nadal mogę się rozwijać, choć najmłodszy już nie jestem.

W zeszłym roku postanowiliście razem z Oliverem Marachem, że większą uwagę będziecie poświęcać grze deblowej. Pojawiają się opinie, że ta decyzja, paradoksalnie, miała ogromny wpływ na pana karierę singlową.

- Zgadzam się z tym w stu procentach. Powiedzieliśmy sobie, że stawiamy na debla, a singiel będzie swego rodzaju treningiem. Ale dzięki temu, że grałem bez presji w pierwszej połowie roku, a do tego miałem okazję trenować z najlepszymi zawodnikami na największych turniejach, nabrałem pewności siebie. To wszystko zaowocowało w grze singlowej. Bo w swojej dotychczasowej karierze, nie licząc awansu do III rundy US Open, wszystkie punkty zdobywałem na mniejszych turniejach i nie miałem okazji poczuć tenisa na najwyższym poziomie. W tym roku zagrałem w finale turnieju ATP. Przegrałem z Djokoviciem, ale to było dobre doświadczenie. Rozegrałem też wiele innych meczów, które mi pomogły.

Z Oliverem Marachem na turniejach spędzacie bardzo dużo czasu. Jak wyglądają wasze relacje poza kortem?

- Gra deblowa jest jak związek, jak małżeństwo. Na korcie się uzupełniamy, a poza nim jesteśmy przyjaciółmi. Rozmawiamy, staramy się sobie pomagać. W tym roku "Oli" mnie zaskoczył, powołując mnie na świadka na swoim ślubie. Pokazał przez to, jak ważną osobą jestem w jego życiu. Tak na marginesie: swego czasu Marach chciał już kończyć z tenisem, ale poradziłem mu wtedy, byśmy spróbowali jeszcze pograć razem w debla. Czuję, że on jest mi za to wdzięczny, ale i ja jestem wdzięczny jemu.

Czy w przyszłym sezonie postawi pan w stu procentach na grę singlową? Czy najważniejszy będzie debel?

- Jedno drugiego nie wyklucza. Zawsze powtarzałem, że gra deblowa jest dla mnie treningiem przed singlem. Jesteśmy umówieni z "Olim", że w pierwszej połowie roku będziemy grać razem razem debla. Wiem, że po sześciu miesiącach może nadejść taki moment, kiedy będę musiał zdecydować: albo singiel, albo debel. Na razie nie chcę o tym myśleć. Skupiam się tylko i wyłącznie na tym, by dobrze przygotować się do sezonu.

W marcu Polska zmierzy się w meczu Pucharu Davisa z Finlandią. Ostatnio nie grał pan w meczach reprezentacji. Czy tym razem Łukasz Kubot pojawi się na zgrupowaniu?

- Ostatecznej decyzji jeszcze nie podjąłem. Chciałbym jednak wrócić do reprezentacji. Mam z nią związane fantastyczne wspomnienia, dużo się dzięki niej nauczyłem i wiem, że gra dla polskiej kadry jest mi potrzebna do tego, by naładować akumulator na grę w singlu. Na razie czekam na telefon od pana prezesa Jacka Ksenia. Mam nadzieję, że pomogę reprezentacji, a reprezentacja pomoże mi.

Zbliżają się święta Bożego Narodzenia. Spędzi je pan z rakietą w ręku, czy znajdzie się czas na odpoczynek?

- Spędzę je u babci w Bolesławcu. W Polsce będę jednak tylko dwa dni, bo na co dzień trenuję w Czechach, a zaraz po świętach lecę już do Australii. Święta będą więc krótkie, ale obfite. Mam nadzieję, że zdążę naładować baterię na przyszły sezon.


ASInfo



więcej wiadomości >>>
2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty