Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Tenis
Radwański: Nie zaglądam córkom do garnków2011-01-11 08:10:00

- Czego życzyć rodzinie Radwańskich w nowym roku? - pytamy ojca i trenera tenisistek, Agnieszki i Urszuli.

- Trzech rzeczy: zdrowia, zdrowia i zdrowia. Jeśli z tym wszystko będzie OK, to jestem spokojny. Drugi taki kiepski rok jak poprzedni już się nie powtórzy.


- Jakby go Pan podsumował?
- Nie będziemy miło go wspominać. Ula przeszła operację kręgosłupa i nie grała przez pół roku. W rezultacie spadła z 66. na 191. miejsce w rankingu WTA i teraz musi mozolnie odrabiać straty. Agnieszka po trzech latach wypadła z czołowej dziesiątki, bo całą drugą połowę sezonu grała z kontuzją, a do tego w końcówce musiała się wycofać. I tak jestem dla niej pełen podziwu, bo grając na jednej nodze, doszła do ćwierćfinału w Pekinie. Kontuzja to paskudna rzecz. Najgorsza, jaka może przydarzyć się w zawodowym sporcie, bo nie ma się na nią wpływu. No, chyba że ktoś głupio trenuje i sam się zajeździ albo po pijaku złamie nogę. Co nie zmienia faktu,że urazy moich córek są skwapliwie przez niektórych wykorzystywane jako kolejny argument przeciwko mojej osobie.
- Nie przesadza Pan trochę?
- Bynajmniej. Przypomnijcie sobie, co o mnie mówiono i pisano w minionym roku. Chwilami mam wrażenie, że niektórzy ludzie najchętniej obciążyliby mnie winą nawet za te ptaki, które spadały niedawno z nieba w Arkansas. Ale mam dla nich złą wiadomość – jestem pewien, że 2011 rok będzie dla mojej rodziny wspaniały.

- Skąd ta pewność?
- Bo zaczął się wspaniale. Sylwester miałem fantastyczny, dziewczyny też udany, a do tego na poprawiny wybrałem się do...filharmonii. Do tej pory zawsze spędzałem pierwszy dzień nowego roku w ramionach Dionizosa. Tym razem znalazłem się w ramionach Apolla. Mówię wam, super było (śmiech).
- Humor Panu dopisuje...
- Bo mam powody. Córki są wreszcie zdrowe. Agnieszka od kilku tygodni ostro gra z Ulą na punkty. To niemal szokujące, bo jeszcze w grudniu chodziła o kulach.

- Jak to się stało, że tak szybko doszła do siebie?
- Przede wszystkim to zasługa lekarza, który operował jej stopę. Doktor Mariusz Bonczar wykonał fantastyczną robotę. Dodajmy dobrą rehabilitację, no i charakter Agnieszki.
- Czy jednak za bardzo nie ryzykujecie? Wstępne diagnozy mówiły, że Agnieszka wróci na korty dopiero w lutym, tymczasem zagra już w Australian Open, który zaczyna się w 17 stycznia.
- Ryzyko jest zawsze, nie ma gwarancji. Nie można też zapominać, że moja córka to nie jakiś harpagan. Pamiętam, jak kiedyś dr Bonczar chwycił ją za rękę i powiedział: „Boże, jakie to wiotkie”. Z drugiej jednak strony, na co mieliśmy czekać, skoro nic ją już nie boli, a na treningach zasuwa po korcie aż miło.

- Na jej korzyść przemawia za to chyba fakt, że zagra bez presji. Po tym, co zrobiła w Melbourne trzy lata temu, gdy po raz pierwszy w karierze przebiła się do ćwierćfinału turnieju Wielkiego Szlema, oczekiwania były za każdym razem ogromne. Teraz nikt nie będzie miał pretensji, nawet jeśli odpadnie w pierwszej rundzie.

- Presja jest zawsze, może teraz faktycznie mniejsza, bo jest alibi. Pamiętam, jak dwa lata temu nawet na stronie WTA napisali, że wygra cały turniej, a ona odpadła w pierwszej rundzie. Czy jednak to w czymś pomoże? Gra na treningach to jednak coś zupełnie innego niż prawdziwy mecz. Podświadomie zawsze coś cię hamuje. W turnieju jest inaczej, każda piłka jest na full. To będzie tym większe wyzwanie, że od razu zagramy w Melbourne. Do tej pory zawsze wcześniej było Sydney albo Hobart. Szczerze mówiąc, to myślę, że wróci do swojej optymalnej formy dopiero w marcu.

- Z presją będzie musiała zmierzyć się za to Ula. Rok temu zaczynała Australian Open od meczu z Sereną Williams, a teraz będzie musiała przebijać się przez eliminacje.

- Cóż robić, trzeba odrabiać stracone punkty. Wiem, że łatwo nie będzie. Jesienią Ula bardzo dobrze grała w turniejach niższej rangi, ale Wielki Szlem to jednak wyższy poziom trudności. Poza tym jest trochę wybita z rytmu, bo przyplątało jej się zapalenie okostnej i nie grała prawie dwa tygodnie. Tuż przed wylotem złapała w dodatku grypę żołądkową.

- Plecy już ją nie bolą?
- Na szczęście nie, bo to była poważna kontuzja, jedna z poważniejszych, jakie zdarzyły się w kobiecym tenisie w ostatnich latach. Nie przypominam sobie, by ktoś miał ostatnio kontuzję kręgosłupa.
- W mediach zawsze nadrabiał Pan miną i mówił, że na pewno wróci do pełnej sprawności. Tak z ręką na sercu – nie było chwili zwątpienia?
- Oczywiście, że tak. Najgorzej było zaraz po operacji. Jak byście zobaczyli Ulę wyjeżdżającą na wózku inwalidzkim z samolotu, to byście zrozumieli, jak musiałem się czuć. Jako trener, ale przede wszystkim jako ojciec. Na szczęście mamy to za sobą. W tej chwili martwi mnie tylko, że chyba ostatnio za bardzo zeszczuplała.
- Córki od niedawna mieszkają same. Może po prostu kiepsko gotują?
- Nie zaglądam im do garnków (śmiech).
- Nie może Pan czy nie chce? Ponoć nie zamieszkały zbyt daleko od rodzinnego domu?
- Jakieś 400 metrów.
- I kontrola rodzicielska już nie działa?
- Ależ działa. Wieczorami zdejmuję ze ściany miecz samurajski, który przywiozłem sobie z Japonii, i idę na obchód. Zobaczyć, czy jakieś podejrzane typy nie kręcą się w ich towarzystwie... Rozważam też przerobienie balkonu na wieżyczkę strzelniczą.
- A poważnie?
- Ależ ja jestem śmiertelnie poważny, znacie mnie przecież (śmiech). Co mam powiedzieć?
- Prawdę. Córki poszły na swoje. Jak odnajdujecie się w nowej rzeczywistości?
- W domu trochę pusto się zrobiło i na pewno trochę smutniej, ale jakoś sobie radzimy.To naturalna kolej rzeczy. Każdy ojciec musi się pogodzić z tym, że mu latorośl w końcu wyleci z gniazda. Poza tym, aż tak bardzo się to wszystko nie zmieniło. Nadal spędzamy ze sobą przynajmniej pół dnia, nierzadko dłużej. Tylko wieczorem każde idzie w swoją stronę.
- Ale to nie jest żaden wstęp do kolejnych rozstań? Chodzi nam o kwestie sportowe.
- Absolutnie nie. Proszę w ogóle nie łączyć tych rzeczy. To tylko sprawa woli politycznej Agnieszki i Uli, które chciały wejść w pełni w dorosłe życie. To niej est żaden ewenement. Przecież w tym wieku prawie każdy chciałby już iść na swoje, ale nie każdy ma na to pieniądze. A one mają.

- Ale na korcie tata Radwański nadal jest szefem?
- Tak. Raczej tak.
- Raczej?
- Ja bym to nazwał oświeconą dyktaturą. Wiadomo, że Agnieszka i Ula mają już swoje zdanie, czasem trzeba się dogadywać.
- Studiów nie rzuciły?
- Nie tylko nie rzuciły, ale dobrze się uczą, choć przy ich trybie życia nie jest to łatwe. Zostały im tylko dwa egzaminy do zaliczenia pierwszego roku. Cieszę się, że studiują, bo muszą przecież coś w życiu robić poza sportem.


Z Robertem Radwańskim rozmawiał

Hubert Zdankiewicz (Polska The Times)


radwanskie.jpg



więcej wiadomości >>>
2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty