Facebook
kontakt
logo
Strona główna > STREFA BLOGU
RYSZARD NIEMIEC: Proces uczelnianych udogodnień stwarzanych sportowcom, choćby najwyższego światowego formatu, powinien mieć swoje granice
autor
Ryszard Niemiec (ur. 1939), dziennikarz, reporter, felietonista, działacz sportowy. Koszykarz m. in. Cracovii, Sparty Nowa Huta, Resovii. Były redaktor naczelny "Dziennika Polskiego", "Tempa", "Gazety Krakowskiej". Laureat Złotego Pióra (1979, 1985). Członek Zarządu Polskiego Związku Piłki Nożnej. Od 1993 prezes Małopolskiego Związku Piłki Nożnej.
Wcześniejsze wpisy:

LEKCJA GIMNASTYKI (430)

Rynek usług licencjackich...?

Godzenie wymogów wysokiego wyczynu z obowiązkami na uczelni staje się z roku na rok coraz trudniejsze. Każdy studiujący sportowiec nawet krajowej klasy zdaje sobie sprawę z tego faktu i dobrze wie, jak wielkiej determinacji i poświęcenia wymaga ogarnięcie obu wyzwań. Na szczęście polskie uczelnie dawno temu, za głębokiego PRL, wyszły naprzeciw oczekiwaniom zawodników i zawodniczek, wdrażając model indywidualnego toku studiów. Ten rodzaj ulgi zapoczątkowały akademie wychowania fizycznego, pomagając w ten sposób plejadzie kadrowiczów w wielu dziedzinach sportu. Z Panteonu sław wybieram postać Władysława Komara, legendarnego kulomiota, złotego medalisty z monachijskich igrzysk, który peregrynując między uczelniami w Warszawie, Gdańsku i Poznaniu, uzyskał stopień magistra wychowania fizycznego. Władek był pionierem tego rozwiązania, zaś współczesnym jego ukoronowaniem jest doktorat uzyskany w krakowskiej AWF przez medalistkę olimpijską w biegach narciarskich - Justynę Kowalczyk.


Z biegiem lat, z biegiem dni, do objawiania empatii wobec studiujących sportowców wysokiego wyczynu, dojrzały także inne uczelnie, głównie typu humanistycznego, a nawet specjalizujące się w naukach ekonomicznych, ścisłych, politechnicznych. Proces udogodnień stwarzanych wyczynowcom, choćby najwyższego światowego formatu, powinien mieć swoje granice, a w żadnym wypadku nie powinien godzić w dostojeństwo i powagę uczelni. Ulgi i dopuszczalne zwłoki w terminach zaliczania przypisanych regulaminem studiów zaocznych, nie mogą być z plasteliny, naciągane poza rubieże rozsądku. Tymczasem wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że niektóre prywatne uczelnie nie dość, że z trudem odpowiadające wymogom placówki akademickiej, to znalazły wygodną niszę w postaci świadczenia gwiazdom sportu usługi w postaci wydawania przepustek do grona inteligentów z cenzusem! Jako modus operandi wytypowano dyplom ukończenia studiów licencjackich, których podstawą są pisemne subiektywne refleksje o własnej karierze sportowej zawodnika. Ucieleśnieniem tak obniżonego progu wymogów jest Wyższa Szkoła Edukacji w Sporcie założona przed laty w Warszawie. Można w niej studiować w nieskończoność, nawet lat dziewięć, jak to miało miejsce z czołowym skoczkiem narciarskim Piotrem Żyłą. Uzyskał on ostatnio licencjat na bielsko-bialskiej filii wspomnianej „Sorbony”, chociaż środowisko wie dokładnie, że stopień naukowego wtajemniczenia słynnego „Wewióra” nie forsuje pułapu wymagań. Znakomity narciarz, ongiś zderzający się ze ścianą wymagań maturalnych, autor nikiforystycznych wpisów na Instagramie, w których ortografia jest namolnie pogardzana, skoczył po legitymację licencjata z najniższej możliwie belki intelektualnej.   Ten rodzaj świadczenia usługi nosi wyraźnie  znamiona skrajnego komercjalizmu i w ten sposób wykrzywia ideę łączenia procesów doskonalenia warsztatu mistrzostwa sportowego ze zdobywaniem wiedzy. Zagadkowe są uzyskane z tak rozumianego sfinalizowania studiów kompetencje licencjata, zważywszy, że uprawnień trenerskich z pewnością nie dają.


Na tle wspomnianego, kuriozalnego finału studiów Żyły, frapującą innowacją akademicką jest zwieńczenie kilkuletnich zmagań naukowych tenisistek - sióstr Urszuli i Agnieszki Radwańskich. One też obroniły licencjat na macierzystej uczelni, na Wydziale Turystyki krakowskiej AWF im. Bronisława Czecha, aliści wystąpiły w konkurencji zespołowej, czyli w deblu. Można powiedzieć, że licencjatem podzieliły się jak siostra z siostrą. Siła ich dysertacji licencjackiej tkwi w gigantycznych doświadczeniach osobistych. Zawodniczki wśród polskich zawodowców nie mają absolutnie żadnej konkurencji w ilości zwiedzonych empirycznie zakątków świata na wszystkich pięciu kontynentach, co czyni je słuchaczkami kierunku turystycznego z prawdziwego zdarzenia, ba, daje duże szanse na doktorat z tej dziedziny. Owszem, droga do pierwszego stopnia naukowego znacznie się wydłużyła, ale w żadnym razie nie obniża poziomu zdobytego statusu. Na podkreślenie zasługuje oświadczenie młodszej siostry - Urszuli R. wskazującej na zdecydowaną samodzielność obronionej pracy. -„Nie miałyśmy specjalnych „chodów”, trzeba było się nauczyć. Komisja była do nas pozytywnie nastawiona. Zawsze mogłyśmy liczyć na zrozumienie naszej uczelni. Mamy indywidualny tok studiów. Kiedy tylko byłyśmy w Polsce, umawiałyśmy się na kolejne zaliczenia, egzaminy.” Od siebie dodajmy, że tematem pracy pań Radwańskich było „Zagospodarowanie terenów nadrzecznych Wisły w Krakowie”, co jest ważnym przyczynkiem do trwającej w tym mieście ożywionej dyskusji zmierzającej do optymalizacji działań miasta w tej dziedzinie. Jak twierdzi świeżo upieczona posiadaczka licencjatu, w wywiadzie dla Gazety Krakowskiej, spore znaczenie w pracy nad dyplomem odegrały tak zwane własne obserwacje uczestniczące. -„Trenowałyśmy na Nadwiślanie i widziałyśmy, jak wszystko się zmieniało.” Ponieważ obie panie objawiły chęć podążenia z marszu ku magisterium, władze Krakowa niebawem dostaną zapewne nowe pomysły, które uczynią nadwiślane bulwary co najmniej zbliżone do tych, które siostry podglądały nad Tamizą czy Sekwaną, dajmy na to…

2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty