Facebook
kontakt
logo
Strona główna > STREFA BLOGU
RYSZARD NIEMIEC: 90 lat temu narodziła się pierwsza liga piłkarska...
autor
Ryszard Niemiec (ur. 1939), dziennikarz, reporter, felietonista, działacz sportowy. Koszykarz m. in. Cracovii, Sparty Nowa Huta, Resovii. Były redaktor naczelny "Dziennika Polskiego", "Tempa", "Gazety Krakowskiej". Laureat Złotego Pióra (1979, 1985). Członek Zarządu Polskiego Związku Piłki Nożnej. Od 1993 prezes Małopolskiego Związku Piłki Nożnej.
Wcześniejsze wpisy:

LEKCJA GIMNASTYKI (391)

Drugie narodziny ekstraklasy…

Wszyscy celebrują 90. rocznicę pierwszej edycji polskiej ekstraklasy piłkarskiej, przez lata nazywanej (słusznie) pierwszą ligą… Tak się składa, że spędziłem z nią szmat czasu w roli najpierw kibica, potem sprawozdawcy prasowego, a od ćwierć wieku (jubileusz za rok) patrzę na nią z perspektywy działacza (czuje się nawet adresatem wiadomego songu stadionowego).


Zaczęło się w Krakowie, dokładnie w lipcu czterdziestego siódmego, kiedy ojciec, od przedwojnia kibic Wisły, zabrał mnie na mecz… Cracovii z Amatorskim Klubem Sportowym z Chorzowa. Było to spotkanie faworytów jednej z 3 grup, w których uczestnicy rywalizowali o prawo startu właśnie w I lidze. Ruszyła ona w następnym roku z udziałem 14 zespołów, w tym 4 z Małopolski (Cracovia, Wisła, Garbarnia, Tarnovia). Powojenną kontynuację inicjatywy zrodzonej z buntu antypezetpeenowskiego, a praktycznie antypasiackiego (1927), poprzedził spór o pryncypia. Grupa krakowskich działaczy o socjalistycznej proweniencji, na czele z redaktorem gazety START Maksymilianem Statterem, nie bardzo wyobrażała sobie system współzawodnictwa w polskim futbolu na przedwojenną modłę. Wprawdzie w Polsce jeszcze nie nastąpił czas intensywnej stalinizacji struktur życia społecznego, ale rzeczywistość pojałtańska zdobywała liczne przyczółki w świadomości narodu. Wszystko, co kojarzyło się z organizacją życia publicznego na modłę międzywojenną, etykietowano jako resztówki po sanacyjnej Polsce, godne odrzucenia.


Ligę piłkarską zaliczono zatem jako składnik modelu sportu mieszczańskiego, w dodatku spenetrowanego przez oficerską piłsudczyznę - pojęcie o najwyższym stopniu politycznego oskarżenia. Wytykano jej status wylęgarni zawodowstwa, ograniczanie rozwoju małych klubów, zwłaszcza tych o robotniczym rodowodzie. Kanon robotniczo-chłopskich rządów na szczęście nie miał w piłce odniesienia wiejskiego, bo zbożna instytucja Ludowych Zespołów Sportowych jeszcze się nie wykociła. Tymczasem w klubach piłkarskich dominowały kadry działaczy i trenerów, dla których 12 lat (1927-39) praktycznej egzystencji ligi oznaczały znaczący postęp sportowy, organizacyjny, finansowy. Wola powrotu do stanu ante bellum była potężna, zwłaszcza w regionalnych związkach, najbardziej w krakowskim, poznańskim, śląskim… Tylko peryferyjne podówczas piłkarsko zaścianki, takie jak Kielecczyzna, Pomorze, Warmia-Mazury, Podlasie, Lubuskie, dostrzegały korzyści z organizacji „demokratycznego” modelu walki o MP wypraktykowanego w latach 1946-1947.


Jednakże i na szczęście, PZPN ciągle znajdował się pod kontrolą przedwojennego prezesa gen. Władysława Bończy- Uzdowskiego, a wiele do powiedzenia w nim mieli luminarze przedwojennej piłki płk Henryk Reyman i Wacław Kuchar w roli selekcjonerów kadry narodowej. Na początku 1947 roku, do momentu wyborów do Sejmu, które odbyły się końcem stycznia, nie był jeszcze przesądzony definitywnie ustrój naszego kraju. Opozycja PSL-owska ze wicepremierem Rządu Tymczasowego Stanisławem Mikołajczykiem, miała wielkie poparcie w narodzie i sporo złudzeń na zdobycie władzy. Tak zwany Blok Demokratyczny kierowany przez komunistyczną PPR nie miał czasu na zajęcie się organizacją życia sportowego, albowiem przeciwko sobie miał naród, opozycję i leśne oddziały, które opisywały sytuację Polski jako kraju okupowanego przez Sowiety. Sfałszowane gruntownie wybory przyniosły porażkę opozycji, która jednak podjęła walkę parlamentarną, opóźniając skutecznie zepchnięcie Polski na tory satelity Kremla.


W takiej zdeterminowanej opresyjnej sytuacji, zdołano na dwóch zjazdach PZPN przełomu 1946/47 dokonać drugich narodzin „klasy państwowej” i rozpisać eliminacyjne rozgrywki. W meczu lipcowym stałem się kibicem Cracovii. Nie tylko dlatego, że rozgromiła prowadzących w tabeli chorzowian 6:1, ale także dlatego, że jako jeden z 20-tysięcznego grona kibiców byłem zawiedziony niesportowym zachowaniem gości. Zeszli oni z boiska na parę minut przed końcem gry, niezadowoleni z pracy arbitra. Z tamtego meczu w pamięci pozostały mi przede wszystkim trzy gole Władysława Szewczyka, którego życiorys po dziś dzień nadaje się wciąż na pełnometrażową fabułę, mieszczącą się w tematyce epopei polskiego losu. Nie mogę odżałować zmarnowania fantastycznej okazji uczynienia z Szewczyka bohatera mojej reporterskiej opowieści. Wszak żył on do 1992 roku w rodzinnym mieście i nie było zapewne problemu poświęcić mu utworu, w którym dałoby się przeprowadzić dramaturgiczną linię od chwili, gdy ubrał mundur żołnierza Brygady Karpackiej, przechodząc z nią cały bojowy szlak, aż po moment wstąpienia do Solidarności, rozumiany zapewne jako ciąg dalszy żołnierskiej drogi w cywilu. Szkoda, ale może jest szansa na odrobienie zaniechania?


Świta mi też, że ojciec nie za bardzo podzielał moje zauroczenie tym piłkarzem, z tego prostego względu, że miał rodowód wiślacki… Wtedy też odkryłem walory smakowe i odżywcze krakowskich bajgli, które po latach stanowiły moje rezerwowe źródło pokarmowe, w sytuacji deficytu studenckiego budżetu. Miałem wrażenie dotknięcia wydarzenia na skalę dotąd niespotykaną, kumulacji emocji zbiorowych nigdy nie przeżywanych. Wcześniejsze doświadczenia meczowe z udziałem rzeszowskich zespołów - Sokoła, Resovii i OMTUR (późniejsza Stal), a także te późniejsze z przemyskimi Polonią i Czuwajem, karlały i traciły na odświętności. Musiało minąć dwie dekady, kiedy podejmując pierwszą pracę dziennikarską w Rzeszowie (1967) dostąpiłem łaski oglądania ekstraklasy. Oglądając bramkę Jasia Domarskiego, strzeloną Legii główką, w ekwilibrystycznej sytuacji podbramkowej zwieńczonej skokiem z padem przy słupku, stwierdziłem erozję mojej kibicowskiej sympatii do pasów…

2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty