Facebook
kontakt
logo
Strona główna > IO > Vancouver 2010 > Narciarstwo alpejskie > Wiadomości Narciarstwo alpejskie
VANCOUVER Z KRAKOWA (3)2010-02-15 22:12:00 Jerzy Cierpiatka

Jaka będzie ta środa?


Niestety, Justyna Kowalczyk nie została królową polowania na 10 kilometrów techniką dowolną. Dla autentycznej znakomitości z Kasiny Wielkiej w ogóle zabrakło miejsca na podium. Do niego było relatywnie daleko, zabrakło dystansu mierzonego stratą ponad pięciu sekund do Norweżki Marit Bjoergen. Gdyby konfrontować nadzieje z faktami, w dzisiejszym starcie Kowalczyk było wiele wspólnego z występem Józefa Łuszczka podczas igrzysk w Lake Placid. Tam też było punktowane miejsce, za to zabrakło medalu. Łuszczek już tego nie zmieni. Pani Justyna jest natomiast w zdecydowanie lepszej sytuacji. Bo na przykład wie, że po poniedziałku będzie środa.

Tak prawdę powiedziawszy, do zagarnięcia głównej puli liczyły się dzisiaj tylko dwie rywalki. Obie znakomite od startu i szalenie konsekwentne do ostatniego metra. Międzyczasy uzyskiwane przez Kristinę Smigun od razu budziły ogromny szacunek. Estonka biegła świetnie, to było oczywiste na każdym odcinku trasy. Z tym, że jeszcze lepiej prezentowała się Charlotte Kalla. Hm, jej bieg to była bajka. Z tej walki ze Smigun, rywalizacji programowo wykluczającej remis, zwycięsko wyszła Kalla. Z archiwalnych czeluści wynika, że czekanie Szwecji na złoty medal zdobyty przez biegaczkę trwało od 1968, gdy w Grenoble wygrała (zresztą dwukrotnie) Toni Gustafsson. Do dzisiejszego triumfu Kalli zdążyło upłynąć trochę czasu. Tylko 42 lata...

Należę do pokolenia, które zawsze będzie patrzeć na zjazd mężczyzn przez pryzmat doli i niedoli Austriaków. Doskonale pamiętam, jak Egon Zimmermann udźwignął ciężar faworyta w Innsbrucku. Dziś, zaledwie kilka miesięcy po odejściu legendarnego Toniego Sailera, Egon dzielnie walczy ze stwardnieniem rozsianym. Jeszcze lepszy od Zimmermanna był Franz Klammer, dla którego Innsbruck (ale dwanaście lat później, w 1976) też okazał się miejscem życiowego sukcesu. Brak transmisji telewizyjnych z Lake Placid pozbawił możliwości śledzenia sensacyjnego przejazdu Leonharda Stocka. W ich ślady później poszli Patrick Ortlieb (bodaj z pierwszym numerem startowym) i Fritz Strobl. Teraz, choć mieli Michaela Walchhofera, nastał dla Austriaków dzień klęski. Puste podium przypomniało katastrofę w Lillehammer, gdzie też byli bez medalu. Koniec świata.

Z niespodziewanego triumfu Szwajcara Didiera Defago wynika prosty morał. Że zawsze lepiej być zabezpieczonym. Głównym faworytem nie tylko Helwetów był Didier Cuche, drugi na tej liście horoskopów znajdował Carlo Janka. Defago absolutnie nie można było pozbawiać szans, co jednak nie miało nic wspólnego z postawieniem właśnie na Didiera. Stało się zupełnie inaczej, Defago może się teraz ustawiać do wspólnej fotki z niezapomnianym rywalem Klammera, Bernhardem Russim oraz z asem lat 80., Pirminem Zurbriggenem. Osobiście było mi żal Bode Millera, słynnego ekscentryka, który jeszcze nie zasmakował olimpijskiego złota. Dziś Bode był tego szalenie blisko. Jechał rewelacyjnie przez 3/4 trasy, ale na dolnym odcinku stracił parę. Jak wiadomo, Miller oskarżył kiedyś Lance’a Armstronga o stosowanie dopingu i zrobiła się niezła chryja. Nie sądzę jednak, aby ewentualny rewanż ze strony Lance’a był zawarty w słowach: „Bode, już wiesz czego ci zabrakło”...


Jerzy Cierpiatka


2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty