Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Inne > Wiadomości inne
JERZY CIERPIATKA o klęsce wielkiej postaci światowego boksu2012-12-13 18:43:00 Jerzy Cierpiatka

ZAMIAST DOGRYWKI (118)

Różne odmiany padania na twarz


Ogłoszeniu żałoby narodowej na Filipinach po znokautowaniu Manny’ego Pacquiao przez Juana Manuela Marqueza towarzyszyły różne okoliczności. Niejako razem z mężem w sam czubek brody została trafiona małżonka mistrza świata w sześciu kategoriach wagowych. Sekundę przed zakończeniem szóstej rundy, a równo z końcem walki w Las Vegas pani Jinkee Pacquiao znalazła się w głębokim szoku. I nawet świadomość, że na wspólne konto tak czy inaczej wpłynie 25 milionów USD, nie mogła być w tej dramatycznej sytuacji balsamem, ani tym bardziej lekiem na całe zło. Innym tropem poszła, na szczęście krótkotrwała, akcja oskarżająca Marqueza o stosowanie środków dopingujących. Zarzuty wyssano z palca.

PacMan, oprócz Floyda Mayweathera niewątpliwie najwybitniejszy pięściarz wielu ostatnich lat, przegrał okrutnie. Został ciężko znokautowany podczas ekscytującego pojedynku, w którym mogło zdarzyć się wszystko. Najpierw to samo, co miało miejsce w epilogu. Czyli bliski nokaut zadany Pacquiao po bezpośrednim prawym sierpowym Marqueza (3. runda). Później, zdawało się, coraz bardziej nieuchronna stawała się klęska Marqueza. Był ranny (nokdaun), coraz bardziej porozbijany, z każdą chwilą bardziej bezradny, niż minuty wcześniej. Zwłaszcza, że Manny już wszedł w słynny trans, którym hipnotyzował częstokroć wybitnych rywali. Z Marquezem jednak niemal zawsze jest tak (bo przeciwko Mayweatherowi nie miał absolutnie żadnych szans), że stać go na zgotowanie piekła. Ot, fantastyczna klasa kontrboksera, który z coraz to bardziej traconych pozycji potrafi przeistoczyć się w bohatera. Wystarczył ułamek sekund, aby Pacquiao runął na deski i nie było z nich co zbierać.

Marquez wreszcie wziął rewanż na niewygodnym rywalu, z którym nigdy wcześniej nie wygrał. Wprawdzie Filipińczyk zawsze jest mi bliższy sercu w kapitalnych bojach toczonych z Meksykaninem, ale nie ulega kwestii, że w Las Vegas dokonała się w jakimś sensie sprawiedliwość dziejowa. W poprzedniej walce Pacquiao z Marquezem oto ogłoszono wyrok, który niewątpliwie krzywdził Juana. Bo był lepszy, obnażył słabsze strony Manny’ego i dał sygnał, że tę niby pozaziemską istotę warto jednak choćby czasem potraktować w kategoriach ludzkich ułomności. Pomimo to był gorszy, wedle kart punktowych. Teraz nie trzeba było czekać na werdykt, ani na rozpoczęcie odliczania przez Kenny’ego Baylessa. To wiedział każdy, łącznie z Bobem Arumem, który to sędziwy promotor utulał w żalu przerażono-zrozpaczoną panią Pacquiao. Trafiony w punkt Manny upadł na twarz, tego nie jest w stanie przetrwać nikt.

Retrospektywnie, aż tak gwałtowny zwrot akcji łącznie z okolicznościami jej finału przypomniał mi pojedynek Mike’a Weavera z Johnem Tate o prymat heavyweight sprzed trzech dekad. Wtedy też sprawy rozegrały się znienacka, a wcześniejszy układ sił runął nagle jak domek z kart. Znajdujący się w punktowym impasie Weaver nagle wystrzelił potężną „bombę”, zaś Tate został pozbawiony świadomości zanim jeszcze zdążył „ucałować” matę. Czy tamta klęska miała wiele wspólnego z kataklizmem jaki spadł na Manny’ego, rozpatrując aspekt ewentualnego zlekceważenia przeciwnika? Dozy nonszalancji ze strony Tate’a już nie zmierzymy, John dawno temu przeniósł się na tamten świat. A Pacquiao, czy on istotnie objawił w obliczu Marqueza zachowania, które w ringu z reguły pozostają zachowaniami nader ryzykownymi?

Przypuszczam, że ów moment miał znaczenie. Równocześnie jednak nałożył się na to czynnik następny, co zaakcentował w swym komentarzu Tomasz Adamek. Zgadzam się z nim całkowicie, że tak błyskawiczne spięcia w ringu po prostu z natury rzeczy mają to do siebie, iż ktoś kogoś uprzedzi. Będzie szybszy, sprytniejszy, również z większym fartem. Exemplum nokaut, jaki kiedyś otrzymał z ręki Riddicka Bowe’a Evander Holyfield. Samo w sobie intrygujące było w tamtym przypadku ujęcie kamery, z gatunku „face to face”. Unaoczniało ono jak cienka linia dzieli spektakularny sukces od klęski. Bo choćby minimalnie spóźniony Bowe, gdyby zabrakło mu refleksu, sam zostałby wyniesiony na noszach. Dramat Pacquiao polegał również na tym, że ułożeniem ciała wręcz idealnie wystawił się na strzał. I to strzał snajpera, który słynie z precyzji, abstrahując od siły.

Klęska wielkiej postaci wiąże się niekiedy z pozornie życzliwą podpowiedzią w stylu „stary, daj sobie spokój”. Z autopsji wiem, że nadanie sprawie nadmiernego rozpędu bywa przedsięwzięciem bardzo ryzykownym. U mnie było tak z Holyfieldem, który wprawdzie zaczął rozmieniać na drobne dawną sławę, ale wbrew mym oczekiwaniom gdzież tam było do osiągnięcia końcowej stacji… Naturalnie, zdarzają się sytuacje tyleż przykre, co oczywiste. Dotyczy to od dawna Raya Jonesa Jr, na którego ucieczki od definitywnego pożegnania się z ringiem od dawna przechodzą drgawki. Ale Pacquiao? Niewątpliwie został bardzo naruszony, lecz przecież skończy za kilka dni zaledwie 34 lata… Zatem spokojnie z tymi podpowiedziami, Manny sam wie najlepiej co z sobą począć. Łącznie z ewentualnym zejściem ze sceny, wybór należy wyłącznie do niego.

Pomimo tak okrutnego upadku na twarz. Ale w ringu, a nie w jego okolicach. Warto o tym pamiętać na kanwie bulwersującej sprawy Mariusza Wacha. Nie padł przed ciosami Władimira Kliczki i z tego powodu był słusznie wychwalany za męstwo. Jeśli jednak zostanie potwierdzona wersja o niedozwolonym nafaszerowaniu zakazanymi środkami, a wiele na to wskazuje, temat nabierze zupełnie innego wymiaru. Jednoznacznie parszywego w ocenie. Wprawdzie też dotyczącego padania na twarz, tylko że połączonego z bezwstydnym dawaniem d…

JERZY CIERPIATKA


Jerzy Cierpiatka



więcej wiadomości >>>
2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty