Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Inne > Wiadomości inne
JERZY CIERPIATKA: Gołota - Bowe III, hit czyli kit2012-03-23 15:12:00 Jerzy Cierpiatka

ZAMIAST DOGRYWKI (103)

Kto kogo zaprawi „bykiem?


Z ręką na sercu zeznaję, że gdy już od dłuższego czasu słyszę słowo „hit”, to mnie skręca. Hity mamy różne. A to piłkarzyna-emeryt, albo piłkarzyna-kaleka zasila barwy klubu, który gra tak samo nędznie jak jego zawodnicy... A to wkracza do akcji trener - bez papierów, za to z tupetem przewyższającym Jose Mourinho i Alexa Fergusona razem wziętych - i żąda, aby go traktować jako fachmana z najwyższej półki... A to mocarze zamieniający ring na klatkę, gdzie będzie się działo, oj będzie... Skutek tego propagandowego jarmarku jest taki, że hit znaczy dokładnie to samo, co kit.

Z ostatnich, oczywiście sensacyjnych zapowiedzi wynika, iż na niebotyczny poziom emocji wyniosą nas gwiazdy dawnych lat. Ma dojść do trzeciej konfrontacji Andrzeja Gołoty z Riddickiem Bowe, którzy w połowie lat 90. wpędzili tłumy w ekstazę. Mało kto pamięta, że Polak znał się z Amerykaninem już od dekady. Gołota i Bowe wzięli udział w bukareszteńskich mistrzostw świata juniorów, gdzie Riddick wywarł oszałamiające wrażenie i wygrał turniej, zaś Andrzej dotarł o kategorię niżej do finału, ale został poskromiony przez Felixa Savona. Później był wspólny start w seulskiej olimpiadzie, dla obu zakończony medalem. Bowe skrewił w finale przed Lennoxem Lewisem, Gołocie jeszcze w półfinale pękł łuk brwiowy i strasznie wtedy pomstowano nad Wisłą na francowaty pech.

Wydarzenia 1996 istotnie musiały głęboko zapaść w pamięć. Oba pojedynki były ekscytujące i każdorazowo zakończone ogromnie szczęśliwie dla Bowe’a. Był znacznie gorszy od bezdyskusyjnie doskonałego wtedy Gołoty, który znajdował się w apogeum formy. Andrew strasznie zmaltretował Riddicka. Na dodatek, dokonując plagiatu wcześniejszego pomysłu Elijaha Tillery’ego, obił rywalowi nabiał, ale za cenę dwóch dyskwalifikacji. I de facto skończył Riddickowi karierę, wcześniej tak frapującą choćby dzięki tryptykowi z udziałem Bowe’a i Evandera Holyfielda. Riddick był wówczas znakomitym pięściarzem, a Gołocie niewiele brakowało do elity. O tym fakcie warto pamiętać teraz. Zwłaszcza po to, aby mieć świadomość, że od 1996 trochę lat zdążyło upłynąć.

Gołota i Bowe są podobni do siebie w tym sensie, że kochają wpadanie w kłopoty. Może to sprawił niesamowity widok „spadochroniarza”, który wylądował w ringu akurat podczas drugiej walki z Holyfieldem, może miały wpływ inne czynniki, ale tak czy inaczej coś złego stało się z głową Bowe’a, skoro wpadł w nieliche tarapaty. Łącznie z tymi rodzinnej natury. Z Gołotą też były duże zagadki. Że w ringowej rejteradzie spanikuje przed obliczem Mike’a Tysona. Że, abstrahując od finansowego aspektu sprawy, aż tak ochoczo narazi się na klęskę w (tylko z nazwy) zderzeniu z Tomaszem Adamkiem.

Najświeższy news raz jeszcze pozwala zakwalifikować Gołotę i Bowe’a do jednego szeregu. Od dawna nie mając nic do zaoferowania jako bokserzy, wkrótce zrobią z siebie pajaców. Dla Bowe’a będzie Wrocław Brooklynem, dla Gołoty - Targówkiem, choć podobno akurat ten malowniczy zakątek stolicy nigdy nie miał z Andrzejem nic wspólnego. Trudno nie zauważyć z ironią, że dla podniesienia rangi ulicznego charakteru walki rzeczywiście warto będzie przyszykować klatkę.

Z tym ostatnim zgadzam się w całej rozciągłości. Jeśli dobrze pamiętam, wpływ na podjęcie decyzji przez Gołotę o wyjeździe do Stanów miało wydanie listu gończego i postawienie przez sąd we Włocławku zarzutu o rozbój z użyciem niebezpiecznego narzędzia. Zaoceaniczny pobyt dostarczył innych przykładów, już mających miejsce nie na ulicy, a między linami ringu. Danell Nicholson został zaprawiony „z byka”, Samson Pou’ha miał na szyi ślady zębów.

W świetle powyższych faktów nie należy mieć Gołoty za frajera przy stawianiu horoskopów na wynik trzeciej walki z Bowe’em. Ale też nie wolno pochopnie skazywać Riddicka na nieuchronną klęskę. Choćby z tego względu, że w gronie serdecznych kumpli Bowe’a znajduje się (znajdował?) „Iron Mike”. Też nielichy spec od toczenia rozmowy przy użyciu gołych pięści. Kto nie wierzy, zawsze może sięgnąć po zdjęcia z pokiereszowaną facjatą Mitcha Greena, który w Harlemie odważył się kiedyś pójść z Tysonem na solo. Mike zresztą sam nosił złamaną rękę na temblaku.

Istnieją zatem konkretne przesłanki, aby Gołota i Bowe byli do gali we Wrocławiu przygotowani wszechstronnie i perfekcyjnie zarazem. Nie da się ponadto wykluczyć, że autorsko rozszerzą arsenał środków, jakich do tej pory nie widziano w klatce. Przyznaję, w tym kontekście może mieć miejsce we Wrocławiu autentycznie wielki hit sezonu. A może nawet znajdą się podstawy do potraktowania walki Gołota - Bowe III w kategoriach zdarzeń niezaprzeczalnie wiekopomnych.

JERZY CIERPIATKA


Jerzy Cierpiatka



więcej wiadomości >>>
2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty