Facebook
kontakt
logo
Strona główna > STREFA BLOGU
JERZY CIERPIATKA: Milan osiągnął znacznie więcej niż mógł oczekiwać, a Barcelona sama i z własnej winy skomplikowała sobie życie
autor
Jerzy Cierpiatka (ur. 1953 w Krakowie) - dziennikarz sportowy. Reporter i felietonista „Tempa”, „Gazety Krakowskiej”, „Dziennika Polskiego”, „Przekroju”, wieloletni współpracownik katowickiego wydawnictwa „GiA”. Autor bądź współautor wielu książek, m. in. trzech monografii Małopolskiego Związku Piłki Nożnej, „Boży doping”, „90 lat Białej Gwiazdy”, „85 lat RKS Garbarnia”, „Od Urugwaju do Rosji” (historia mundiali), „Jak to było naprawdę” (prawdziwe opowieści sportowe), „Olimpizm polski”, „Poczet związkowych legend”.
Wcześniejsze wpisy:

ZAMIAST DOGRYWKI (121)

Niewypał już był, czy teraz będzie bomba?

Niewątpliwie zaskakujący epilog meczu w Mediolanie pogrążył w smutku liczne rzesze sympatyków „Barcy”, jakich również w Krakowie nie brakuje. Na razie nie jest to (jeszcze?) żal nieutulony po stracie kogoś bliskiego, bowiem po końcowym gwizdku w rewanżu wcale nie musi odbyć się stypa. Ale niepokój, i to duży, daje się wyczuć. Droga do ledwie ćwierćfinałowej strefy Ligi Mistrzów nagle stała się kręta i niespodziewanie uległa wydłużeniu, co dla najlepszej od kilku lat drużyny świata - niekoniecznie tylko w wymiarze klubowym - oznacza dyskomfort.


Pierwsza uwaga, jaka nasuwała mi się jeszcze w trakcie meczu, a po zwycięstwie Milanu nabrała urzędowej pieczęci, to dobrodziejstwa nauk pobranych przez Massimiliano Allegriego od kogoś, kto przed kilku laty pracował po drugiej stronie linii demarkacyjnej od ponad wieku dzielącej Mediolan. Obecnemu trenerowi „rossonerich” nawet najwięksi fanatycy muszą przebaczyć, że skorzystał z przemyśleń Jose Mourinho, gdy ten poprowadził Inter do spektakularnego triumfu w LM.


Jak pamiętamy, Interowi również stanęła na drodze Barcelona. Były wtedy do spełnienia warunki konieczne, choćby nadzwyczajna forma snajperska, w jakiej znajdował Diego Milito. Kluczowe znaczenie posiadała jednak skuteczność, z jaką realizowane było założenie, aby Barcelonie nie pozwolić na rozwinięcie skrzydeł. Inter, oprócz Milito mający w składzie tak znakomitych piłkarzy jak Wesley Sneijder, Samuel Eto’o, Lucio czy Javier Zanetti, dysponował jeszcze takim  luksusem, jak możliwość pójścia na całość. AC Milan, abstrahując od formalnego zakazu skorzystania z usług Mario Balotellego, nie było stać na odsłonięcie przyłbicy. Ale tym bardziej istotną sprawę stanowiło, aby zagrał z porażającą konsekwencją. To bardzo przybliżyło do osiągnięcia dużego sukcesu.


Zwolennicy spiskowej teorii dziejów, zwłaszcza z szalikami „Blaugrany” na szyjach, wytykali palcami Szkota Craiga Thomsona i przypinali mu łatkę „Winny!” Chodziło oczywiście o okoliczności poprzedzające strzelenie przez Kevin-Prince Boatenga gola na 1-0. Wydawało się, że będąc na miejscu arbitra należało przerwać akcję, Milan odniósł ogromną korzyść z odbicia się piłki od ręki Cristiana Zapaty. Idąc dalej tym tropem, że z zadziałania przypadku i braku reakcji sędziego urodziło się prowadzenie dla rezydentów starego San Siro. Kontrowersje pozostałyby ogromne, a dla niektórych takie same pretensje do Thomsona, gdyby nie precyzyjna analiza zdarzenia. Czarno na białym wykazała, że wbrew pozorom to arbiter dobrze widział sytuację, w której piłka odbiła się od głowy Zapaty, więc wszystko było jak najbardziej OK. Z ręką na sercu przyznaję, że wcześniej widziałem to zupełnie inaczej.


To jedna strona medalu. Na rewersie widniała zadziwiająca słabość Barcelony, obojętnie którą fazę meczu wziąć pod lupę. I wcale nie był to pierwszy, ani nie będzie to ostatni taki mecz, w którym czynniki psychologiczne zadziałały na niekorzyść wyraźnego faworyta. Najpierw jest spokój, któremu towarzyszy programowa pewność, że opór rywala prędzej czy później skruszeje. Im mecz trwa dłużej, a wynik nie ulega zmianie, ten atut stopniowo przechodzi na drugą stronę. Ona czuje się coraz mocniejsza, coraz bardziej przeświadczona, że wcale nie musi ją spotkać kara. Sprawy zaczynają się faworytowi wymykać z rąk, dostaje pierwszy cios. A już w nowym układzie sił wszystko jest możliwe.


Pod koniec spotkania w Mediolanie uderzył Sulley Ali Muntari i było wiadomo, że dla Barcelony skończyły się przelewki. Mało tego, mogło być jeszcze gorzej. Na miejscu Allegriego zrobiłbym w szatni drakę z powodu niezrozumiałego odstąpienia od finalizacji kontrataku Milanu w ostatnich sekundach. I jakiego to znaczenia może nabrać, jeśli okaże się po rewanżu, że tego trzeciego gola „milanistom” zabrakło?


Nie licząc kapitalnego, acz minimalnie obok słupka strzału Andresa Iniesty, Barcelona zrobiła w Mediolanie zdecydowanie za mało jak na jej szalony potencjał. Poza podpisaniem listy obecności nie zostawił po sobie żadnego śladu Lionel Messi. Nie byli sobą jego partnerzy, przy koronkowej akcji Milanu na 2-0 mnożyły się błędy obrońców. To ani trochę nie umniejsza zasług następców Gianniego Rivery, Marco van Bastena czy Franco Baresiego. Zagrali z ogromną determinacją (na przykład rzucał się w oczy heroizm Philippe Mexesa w bojach z Messim), bezkompromisowo (Stephan El Shaarawy), ale nade wszystko bardzo mądrze. Exemplum postawa Riccardo Montolivo, który tak mi zaimponował podczas EURO 12. Z każdym występem zbliża się Montolivo do klasy gracza z najwyższej półki, choć wcale nie jest wykluczone, iż to wyraźnie spóźniona rekomendacja.


Milan osiągnął znacznie więcej niż mógł oczekiwać. I za to należy mu się gorący aplauz po spektaklu, którego zobaczyliśmy dopiero pierwszy akt. Barcelona sama i z własnej winy skomplikowała sobie życie. Nie ma to nic wspólnego z zapadłym wyrokiem, bo na Camp Nou może się toczyć zupełnie inna rozmowa. Pewnikiem będzie systematyczne szukanie dziur we włoskim monolicie. Pierwszy, drugi, sto siedemdziesiąty siódmy… Wciągając w wir, „Barca” jest w stanie utopić każdego. Z Milanem włącznie. Ale przy dwubramkowym deficycie, a zwłaszcza w sytuacji określanej stanem wyjściowym „0-2”, ryzyko wpadki będzie spore. Przy choćby jednorazowej kapitulacji Victora Valdesa odliczanie Barcelony musi się kończyć co najmniej na czterech golach strzelonych Milanowi, aby go wyeliminować. To może być wykonalne, jak najbardziej, lecz wcale nie musi.


Zapowiada się pasjonujący spektakl, z niewiadomym epilogiem. Nawet jeśli będzie korzystny dla „Barcy”, i tak nie zmieni się aksjomat, że jeszcze w tej edycji LM Allegri w jakimś sensie znajdzie się w starej roli Mourinho. Bo drogą korespondencyjną i niekoniecznie chętnie podpowie innym trenerom jak rozbrajać katalońską bombę. Pozostanie tylko „drobiazg” w postaci znalezienia odpowiednich saperów od tej bomby, skoro roczny plan zostawiania niewypałów na polach Europy niewątpliwie już został przez Barcelonę wykonany.


JERZY CIERPIATKA

2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty