Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Koszykówka > Niższe ligi
JERZY SZAMBELAN, koszykarski trener roku: przeklęty zawód2009-12-22 14:59:00

W  poniedziałek mieszkający w Stalowej Woli opiekun reprezentacji Polski do lat 16 oraz grup młodzieżowych Stali JERZY SZAMBELAN otrzymał Złotego Kosza w kategorii trener roku. W rozmowie z portalem sportowetempo.pl mówi o trudnej pracy z młodzieżą, wadliwym systemie szkolenia, pułapkach Polskiej Ligi Koszykówki i kandydatach na drugiego Marcina Gortata.


- Został Pan wybrany przez PZKosz. trenerem roku. Jest Pan zaskoczony?
- Muszę przyznać, że długo nie wiedziałem nawet, iż jestem nominowany. W niedzielę grałem jeszcze turniej szkół i jeden z dziennikarzy powiedział mi, że mam duże szanse na nagrodę. Wcześniej jeszcze miałem rozmowy z ludźmi z PZKosz, którzy znali końcowy werdykt, ale nie chcieli niczego zdradzać. Mówili tylko, że muszę przyjechać i być na gali. Ja odpowiadałem, że nie bardzo mam czas, a do tego warunki na drogach są fatalne. Ostatecznie pojechałem i okazało się, że zostałem wybrany trenerem roku. Dopiero teraz do mnie dochodzi, co ta nagroda tak naprawdę znaczy i że jest bardzo prestiżowa. Wciąż odbieram telefony z gratulacjami. To bardzo miłe.

- Nagroda była zwieńczeniem udanego 2009 roku. Dobrze radzili sobie Pana podopieczni ze Stali Stalowa Wola, a prawdziwą wisienką na torcie było zajęcie czwartego miejsca w mistrzostwach Europy do lat 16 z reprezentacją Polski...
- Jest to wynik historyczny dla całej polskiej koszykówki. Pod koniec lat 80. w Holandii na mistrzostwach Europy U-18 zająłem szóste miejsce, więc teraz udało nam się to osiągnięcie poprawić. Do tego doszedł srebrny medal na Spartakiadzie, a także finał mistrzostw Polski juniorów we Wrocławiu. Faktycznie, był to dobry rok.

- W reprezentacji Polski prowadzi Pan swoich wychowanków ze Stalowej Woli?
- Na początku było ich dwóch: Grzegorz Grochowski i Mateusz Łabuda. Ten drugi przegrał jednak rywalizację, a pretensje może mieć tylko do siebie. Był za mało zaangażowany i szansy nie wykorzystał. Grochowski natomiast jest podstawowym rozgrywającym i to on prowadził grę podczas mistrzostw Europy.

- Otrzymał Pan również dożywotnią licencję trenerską FIBA. Jakie ona daje możliwości?
- O jej przyznaniu zadecydowały wyniki z reprezentacją. Licencja umożliwia pracę w całej Europie. To rzecz najwyższej klasy.

- Cały czas jest Pan kojarzony z pracą z młodzieżą. Nie ciągnie Pana do koszykówki seniorskiej?
- Co jakiś czas pojawiają się jakieś propozycje, ale nie jestem zainteresowany. W tej chwili bycie trenerem seniorów to taki zawód przeklęty, który nie daje już przyjemności. Kiedyś jeszcze zespoły się budowało i można było je tworzyć na własnych wychowankach, a ci walczyli na całego. Jeśli się ściągało zawodnika to z ligi niższej i wprowadzało się go do zespołu. W każdej drużynie była kiedyś widoczna ręka trenera. Dzisiaj natomiast drużyny się kupuje, a mnie to nie bawi.

- Młodzież oznacza jednak często kłopoty...
- Przez tyle pracy z młodzieżą można powiedzieć, że przeszedłem wszystko. Dwie dekady wstecz młodzi ludzie byli inni. Bardziej zdyscyplinowani i w szkole, i w domu. Starszy miał zawsze autorytet. Teraz młodzi chłopcy są nastawieni na konsumpcję - nic nie muszą zdobywać, bo wszystko dostają.

- Jak wygląda szkolenie młodzieży w Polsce?
- Znów musimy się cofnąć w czasie. Kiedyś był w Polsce obowiązek szkolenia młodzieży w klubach, bo w innym wypadku drużyna nie mogłaby uczestniczyć w rozgrywkach seniorskich. Kiedy tylko przepis zlikwidowano, to kluby przestały się interesować młodzieżą. Dziećmi zajęli się więc pasjonaci i tak jest do tej pory. Tam gdzie są ludzie przedsiębiorczy, tam jest dobra praca z młodzieżą. Przykładem może być WKK Wrocław, który wykorzystał środki unijne oraz samorządowe. Również na Pomorzu jest teraz basketmania, ale to wciąż za mało.

- Do rozwoju młodych zawodników potrzebna jest również rywalizacja. Czy za taką można uznać ligę juniorów, w której występuje prowadzona przez Pana Stal Stalowa Wola, a większość meczów kończy się pogromami?
- Ze szkoleniowego punktu widzenia to nie ma żadnego sensu. Przecież zdarza się, że jedna drużyna rzuca 100 punktów więcej od drugiej. Wolałbym przegrywać kilkoma punktami, ale żeby ta gra była wyrównana. Wtedy można nauczyć zawodników zachowań na parkiecie w różnych sytuacjach.

- Ma Pan sporo obowiązków, w domu jest często gościem. Jak to przyjmuje rodzina?
- Żona już się nie krzywi, bo ile można (śmiech). Jak dzieci były małe, a ja wpadałem do domu tylko po to, aby przepakować walizki, to był problem. Teraz już nie jest tak źle. Dzieci mieszkają w Krakowie. Koszykówka to moje hobby i nie mógłbym, ot tak, zostawić tego.

- EuroBasket miał być szansą na poprawę zainteresowania koszykówką w Polsce. Czy udało nam się w pełni wykorzystać tą imprezę?
- Miałem okazję oglądać mecze mistrzostw Europy na żywo i muszę przyznać, że hale były wypełnione po brzegi, a atmosfera rewelacyjna. Było podobnie jak na siatkówce. Może i więcej ludzi interesuje się teraz koszykówką, ale żeby coś poprawić, to trzeba zmienić rozwiązania systemowe. Tylko wtedy można przyciągnąć ludzi nie tylko do oglądania, lecz również uprawiania tej dyscypliny.

- Jaka jest ta nasza Polska Liga Koszykówki?
- Cały czas się zmienia. Jest na pewno bardziej kontaktowa i fizyczna. Trenerzy starają się szukać nowych rozwiązań zarówno w ataku, jak i defensywie. Jest inna niż kilka lat temu, ale niekoniecznie lepsza.

- Proszę powiedzieć, jak to jest możliwie, że w Stalowej Woli jeden zespół gra w PLK, jeden w II lidze, dwa w lidze trzeciej oraz jest sporo grup młodzieżowych, a w Rzeszowie, mieście niemal 200-tysięcznym i z ogromnymi tradycjami, działa jedna grupa młodzieżowa i to pod szyldem V LO?
- Wychodzi na to, że brakuje ludzi, którzy by się tym zainteresowali. Jest Zdzisław Myrda, który się stara, aby koszykówka całkiem w Rzeszowie nie zniknęła. Jest Piotr Ciosek, świetny organizator, ale brakuje im wsparcia. Muszą pozyskać wpływowych ludzi, którzy by im pomogli.

- W przyszłym roku czekają Pana mistrzostwa świata do lat 17. Czego można się spodziewać po występie reprezentacji Polski?
- Czasu za dużo nie mamy i każdy z zawodników musi wykonać wielką pracę w swoim klubie. Tylko wtedy będziemy mogli zbudować dobry zespół. Dla nas sukcesem jest sama gra na tym turnieju i abstrahując już od końcowego wyniku, każdy z naszych zawodników czegoś się na mundialu nauczy.

- Czy widzi Pan wśród swoich podopiecznych kogoś, kto mógłby dołączyć do Marcina Gortata i zagrać kiedyś w NBA?
- O to będzie bardzo trudno. Mam kilku bardzo ciekawych chłopaków - Mateusz Ponitka z Ostrowa, Przemek Karnowski z Torunia, Michał Michalak z Łodzi, Tomasz Gielo ze Szczecina. Teraz wszystko zależy od nich. Jeśli będą w pełni zaangażowani w pracę, a ich środowisko zapewni im warunki do rozwoju, to i szansa się pojawi. Muszą też o tym po prostu marzyć. Wtedy mogą coś w koszykówce osiągnąć.


szambelan.jpg


2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty