Facebook
kontakt
logo
Strona główna > STREFA BLOGU
JERZY CIERPIATKA o piłkarzu, który w skali światowej zrobił oszałamiającą karierę i stał się punktem odniesienia do wszystkiego, co w futbolu najwartościowsze
autor
Jerzy Cierpiatka (ur. 1953 w Krakowie) - dziennikarz sportowy. Reporter i felietonista „Tempa”, „Gazety Krakowskiej”, „Dziennika Polskiego”, „Przekroju”, wieloletni współpracownik katowickiego wydawnictwa „GiA”. Autor bądź współautor wielu książek, m. in. trzech monografii Małopolskiego Związku Piłki Nożnej, „Boży doping”, „90 lat Białej Gwiazdy”, „85 lat RKS Garbarnia”, „Od Urugwaju do Rosji” (historia mundiali), „Jak to było naprawdę” (prawdziwe opowieści sportowe), „Olimpizm polski”, „Poczet związkowych legend”.
Wcześniejsze wpisy:

Z DOMIESZKĄ RETRO (41)

Geniusz Modrića

Suzanne Vega, gdy weszła kiedyś na top światowych list przebojem „(My name is) Luka”, wzięła na tapet zupełnie inną tematykę niż futbol. Chodziło o wyrażenie protestu wobec prześladowania dzieci, które przecież zasługują na całkiem inny los. Vega nie mogła dedykować swego songu Luce Modrićowi. W 1987 roku nie znała go w ogóle (i pewnie do tej pory), miał ledwie dwa latka. Vega w końcu ujawniła, że cztery dekady wcześniej napisała autobiografię. Bo to ona, Suzanne, była ofiarą przemocy fizycznej i psychicznej ze strony ojczyma.


Ale nam, fanom futbolu, imię „Luka” kojarzy się jednoznacznie. Strzał jest natychmiastowy i nie ma mowy o pomyłce, ani dryfowaniu na fałszywy kurs. Jeśli Luka, to oczywiście Modrić. Inna opcja nie ma żadnej racji bytu. Bo iluż autentycznych geniuszy futbolu znamy, żeby pod przysięgą potwierdzić listę nazwisk przed każdym sądem? Kto zaprzeczy, że Luka musi się znaleźć w tym zacnym gronie?


Wbrew pozorom nie mam najmniejszych problemów z odtworzeniem sytuacji, kiedy jugosłowiański futbol pierwszy raz serio zaistniał w mej świadomości. I nie były to okoliczności przyjemne. 1961 rok, piękna niedziela, jak zwykle jeździliśmy z całą rodziną do Gdowa. Od razu zeznaję z ręką na sercu, że akurat tę niedzielę miałem spieprzoną. Tam woda nad Zarabiem, a w domu przy Słomianej zgaszony telewizor. Przez ładnych kilka godzin łudziłem się, że jakoś zdążymy na transmisję meczu Polska - Jugosławia, ale nic z tego nie wyszło. Nazajutrz pozostała lektura „Sportu”, z wyeksponowaną informacją, że na finały MŚ w Chile „biało-czerwoni” nie pojadą. Bo rewanż na belgradzkie 1-2 zakończył się chorzowskim remisem 1-1 i prysły zmysły. Zresztą błyskawicznie, tuż po pierwszym gwizdku potężną „bombą” zaskoczył Edwarda Szymkowiaka znakomity Milan Galić. Zdecydowanie różnił się od innych. Nie dość, że świetnie grał w piłkę, to jeszcze skończył studia prawnicze. I to wcale nie był dyplom „Collegium Humanum”. Nie te czasy, nie te obyczaje, nie ten kraj…


Galić uciekł mi sprzed telewizora, Dragan Džajić nie dojechał do Krakowa. Ten kapitalny lewoskrzydłowy o pierwszorzędnym dryblingu i wyjątkowej precyzji strzału teoretycznie mógł wystąpić w 1973 roku w dwumeczu Stal Mielec - Crvena Zvezda Belgrad, którego drugą odsłonę zaplanowano na stadionie przy Reymonta. (Obiekt w Mielcu jeszcze nie spełniał pucharowych wymogów). Džajića tak czy inaczej pod Wawelem zabrakło, musiał pełnić inne powinności. Te związane z odbyciem służby wojskowej, co za czasów marszałka Josipa Broz-Tito stanowiło obowiązek absolutnie bez żadnego wyjątku. Stal jednak i tak nie była w stanie skorzystać z przymusowej absencji Dragana. Niestety wypadła z pucharowej stawki, choć walczyła dzielnie.


A jeszcze później, gdy już nie było zjednoczonej Jugosławii, pełną piersią odetchnęła m. in. Chorwacja. Wciąż produkowała jednostki nadzwyczaj wybitne, czarowała kunsztem Šukerów, Prosineckich, Bobanów… Ale już pod własną flagą, co stanowiło jeszcze większy bodziec. Chorwaci świetnie zagrali w mundialu 1998 (brąz), doszli do wielkiego finału w Rosji (2018), uwiarygodnili światową klasę także podczas mistrzostw w Katarze (ponownie trzecie miejsce). W tych dwóch ostatnich edycjach było im o tyle łatwiej, że mieli ściśle spersonalizowane centrum dyspozycyjne. Od kilkunastu lat zarządza nim Modrić i choć omal z „40” na karku, wciąż czyni to fenomenalnie.


Już nie pomnę, kto z wybitnych znawców futbolu przewidział, że Lukę czeka świetlana przyszłość. Że nawet w skali światowej zrobi oszałamiającą karierę i stanie się punktem odniesienia do wszystkiego, co w futbolu najwartościowsze. To zresztą worek bez dna. Bo jakież walory Modrića postawić na plan główny, aby nie zlekceważyć kwestii równie istotnych? Z pewnością wskazać należy na wybitny uniwersalizm, nadzwyczajną łatwość adaptowania się w różnych okolicznościach, sytuacjach, miejscach na boisku. On instynktownie czuje gdzie ma być na murawie w danym momencie, na co natychmiast przekłada się optymalny wybór metody. Zwłaszcza w grze na małej przestrzeni, gdzie wielekroć wydaje się, że Luka nie ma szans na zachowanie piłki. A on jej akurat nie traci… Pozwala na to intelekt futbolowego mędrca. Na iloraz IQ Modrića musi zabraknąć skali. U nas dawno temu coś takiego dotyczyło Deyny. „Kaka”, poza boiskiem podobno mało lotny, z piłką przy nodze też nie mieścił się w standardach.


Czy na Luce Modriću wyznał się każdy, kto na najwyższych szczeblach trenerki wyznać powinien? Nie każdy, swoje zastrzeżenia zgłaszali m.in. Arsene Wenger czy Jose Mourinho. Zdecydowanie jednak przeważały i wciąż dominują opinie oparte na szczerym podziwie. Zdaje się, że na dalsze sezony znacznie ułatwił robotę takim asom trenerskiego wtajemniczenia jak Carlo Ancelotti czy Zinedine Zidane (w Realu) wprowadzający Modrića w świat wielkiej piłki w Tottenham Hotspur ówczesny menedżer „Kogutów”, Harry Redknapp. Prywatnie wujek Franka Lamparda. To Redknapp oszlifował diament, który stał się brylantem.


I wciąż nim jest, o czym jakże boleśnie przekonaliśmy się podczas niedawnego meczu na Opus Dei w Osijeku. Ale ten cios w sam czubek brody Modrićowi wybaczam z pełnym przekonaniem. Zawsze boli jakby mniej, gdy nokautuje cię ktoś bezdyskusyjnie wielki…


JERZY CIERPIATKA

2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty