Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Piłka nożna > Liga Mistrzów > Wiadomośći liga mistrzów
JERZY CIERPIATKA komentuje sensacyjne półfinały Ligi Mistrzów2012-04-27 13:18:00 Jerzy Cierpiatka

ZAMIAST DOGRYWKI (108)

Gdy język plecie, gdy w głowach sieczka...


Dobrze, iż przynajmniej pod koniec rewanżu Realu z Bayernem zdobył się Jose Mourinho na ładny gest wobec Juppa Heynckesa. Bodaj bezpośrednio przed serią karnych Portugalczyk podszedł do Niemca i podziękował za mecz, którego epilogu jeszcze nie znał. W tym eleganckim zachowaniu mieścił się zapewne podziw dla doskonałej postawy Bayernu. Gdy w dniu konfrontacji na Estadio Bernabeu dokonywałem porannego przeglądu niemieckich stacji telewizyjnych było zupełnie inaczej. Wszędzie cytowano zwrot „keine Chance”, jakiego kilkanaście godzin wcześniej użył Mourinho przy określaniu szans Bayernu.

Szczególnie Niemcy nie znoszą takiego traktowania. Czują się urażeni i wściekli. I jest pewne, jak 2 plus 2 równa się 4, że staną na uszach, aby pyszałkowi wywinąć woltę. Tak było w 1974 przed finałem MŚ. Holendrzy jeszcze przed pierwszym gwizdkiem Jacka Taylora czuli się mistrzami świata, co jasno dawali odczuć gospodarzom imprezy. Ci zrobili swoje, ale na boisku. Na gola Johanna Neeskensa padły odpowiedzi ze strony Paula Breitnera i Gerda Müllera. Nikt mi nie powie, że butność „Pomarańczowych” pomogła im przy konfrontowaniu się z przeciwnikiem, który pewnie był trochę słabszy. Ale tylko trochę, a nie żadnym outsiderem.

Mourinho zrobił przed meczem to, czego nie wolno było mu zrobić. Nawet jeśli traktował wyrzucenie Bayernu na aut jako element gry psychologicznej. Nawet jeśli uznał, że po sobotnim zawojowaniu Camp Nou nikt już Realowi nie będzie w stanie podskoczyć w całej Europie. Na marginesie warto zauważyć, że kalendarz ligowy tym razem nie był sprzymierzeńcem hiszpańskich potentatów. W „Gran Derbi” zarówno Barcelona, jak Real musieli użyć wszystkich sił. Ale Chelsea i Bayern przy załatwianiu swoich spraw - już niekoniecznie. Stąd podobieństwo zachowań Roberto di Matteo i Heynckesa. Oni podczas meczów z Arsenalem i Werderem mimo wszystko mieli prawo wyboru. Określenia, dotyczy to zwłaszcza di Matteo, hierarchii celów. Zastosowanie przez trenerów Chelsea i Bayernu wariantu rezerwowego, sięgnięcia po głębokie rezerwy, jasno oznacza jak dużą wagę przykładali do racjonalnego gospodarowania siłami. Postąpili rozsądnie, co gołym okiem było widać we wtorek w Barcelonie i nazajutrz w Madrycie.

Jeśli potraktować za pewnik, że wszystkim graczom Bayernu cholernie zależało na ukaraniu Mourinha za skrajnie lekceważący ton jego przedmeczowej wypowiedzi, to na boisku koniecznie chciał skorzystać z przywileju pierwszeństwa Toni Kroos. Było 2-0 dla Bayernu, rozpoczynała się trzecia tura, akurat Real wydawał się być pozbawiony szans. Kroos podążył w tym momencie tropem myślowym trenera rywali. Podszedł do piłki na luzie i ostentacyjnie pokazał język Ikerowi Casillasowi. Jakby chciał powiedzieć: „teraz to my mamy was w d...”. Jak w przypadku Mourinha, było to niecne zachowanie. Wprawdzie mające podstawy w boiskowych realiach, ale na pewno przedwczesne. Karne skończyły się dla Bayernu szczęśliwie, ale wcześniej przyszło mu zapłacić cenę strachu. A rachunek otworzył właśnie Kroos, bo przegrał pojedynek z Casillasem. Nie chciałbym być w skórze Toniego, gdyby Bayern odpadł... A i tak w Monachium nie pogłaskają Kroosa za gest, który nie przystoi w każdej sytuacji.

Poza tym incydentem Bayern musiał zaimponować każdemu. Grał na obcym, jakże gorącym  terenie, swoje. Mimo błyskawicznej utraty dwóch goli. Mimo, a raczej dzięki pełnej świadomości, że sprawa jest jeszcze do uratowania. To było zderzenie dwóch znakomitych drużyn, ale z tą subtelną różnicą, że bardziej Bayern niż Real trzymał rękę na taktycznym pulsie. Objawiało się to zwłaszcza w końcówkach normalnego czasu meczu i dogrywki. Wtedy chciał Bayern przejąć inicjatywę i zdobyć bramkę numer 2. Miał taki zamiar i znalazł na to środki, choć bez ponownego trafienia do siatki Casillasa. Był nieco lepszy, co uczciwie zeznaję z pozycji widza, który pragnął sukcesu „Królewskich”.

Nie ma Realu, ani Barcelony... Katalończykom trochę wykrakałem w poprzednim felietonie parszywy los. W rewanżu na Camp Nou istotnie mogły się przed „Barcą” pojawić schody, choć z drugiej strony mogła wysoko wygrać z Chelsea. Ale nikt nie przewidział, że odwrót Barcelony dokona się w aż tak szokujących okolicznościach. 2-0, przewaga jednego zawodnika, zmarnowany karny Lionela Messiego, słupki... Przede wszystkim jednak warto wyeksponować moment, który tę bez wątpienia nadal wyśmienitą drużyną zdumiewająco obnażył. Sposób gry Barcelony przy stanie 2-1 i po „wpadce” Messiego natychmiast skojarzył mi się z hokejem. Przewagą „pięciu na trzech”, bezustanną wymianą krążka. W lewo i prawo, w prawo i lewo. Do przodu, do tyłu i w odwrotnym kierunku. Wszystko pięknie, gładko, płynnie. Tylko bez strzałów z niebieskiej linii, bądź tuż zza niej. Choćby to, aby przy chronicznym braku szczęścia dać szansę głupiemu przypadkowi. Niezrozumiałe, wręcz niepojęte...

Notoryczne uprawianie przez Barcelonę sztuki dla sztuki zdecydowanie ułatwiło Chelsea drogę do sensacyjnego awansu. Skorzystania z niepowtarzalnej okazji, kiedy to wielcy rywale wprawdzie korzystają z nóg, ale w głowach zamiast rozumu mają przez trzy kwadranse sieczkę.


JERZY CIEPIATKA


Jerzy Cierpiatka



więcej wiadomości >>>
2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty