Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Koszykówka > Wiadomości koszykówka
I love this game, czyli startuje 70. sezon NBA!2015-10-27 18:07:00

To już ten dzień! Dzień, w którym można z ulgą wykrzyczeć "I love this game" i rozsiąść się na kanapie z miską popcornu. Rusza 70. sezon najlepszej koszykarskiej ligi świata. Ligi, która sprawia wrażenie jakby była zupełnie inną dyscypliną sportu niż europejski basket. Na kilka godzin przed pierwszymi spotkaniami w NBA pokrótce prześwietlamy po dwóch faworytów z obu konferencji. 3...2...1... Get buckets!

WSCHÓD

1. Cleveland Cavaliers

Nowy rozdział! Pierwszy sezon w karierze LeBrona po wejściu w 30-tkę. Cavaliers na papierze wyglądają znakomicie. "Zemsta" to może za duże słowo, ale "Król” na pewno będzie sporo myślał o wszystkich konfrontacjach z Golden State. Jeśli będzie miał obiecane momenty oddechu, Love dostanie więcej minut, a Irving szybko ustabilizuje formę po powrocie do gry - powinni dojść do finałów. W Stanach o "Kawalerzystach" pisze się jak o zespole, który ma najlepszego wokalistę świata (LbJ) i kapitalnych gitarzystów. W całym przedsięwzięciu brakuje tylko duszy. Chociaż może i taka opinia jest nieco na wyrost, skoro ta paczka miała na pewnym etapie poprzedniego sezonu bilans 32:3? Bukmacherzy, tacy jak firma Fortuna, są o los "Kawalerzystów" spokojni – kurs na zdobycie przez nich tytułu wynosi aż 3.2. 


2. Chicago Bulls

Tylko dwie ekipy w całej historii mają więcej tytułów - Celtics i Lakers. O ile te dwie firmy nie mają w zbliżającym się sezonie żadnych szans, o tyle Bulls powinni być groźni. Finał konferencji? Niewykluczone. Trudno przewidywać, co da drużynie Derrick Rose, który jest trapiony urazami non-stop, ale gdyby los wreszcie wynagrodził mu godziny spędzone na rehabilitacji - sezon rysuje się w jasnych barwach. Przed rokiem "Byki" uplasowały się na dobrym, trzecim miejscu na Wschodzie (50-32) i odpadły w starciu z "Kawalerzystami" w drugiej rundzie playoff. Start sezonu powinien być wielką gratką dla wszystkich fanów, bo na dzień dobry dostaniemy rywalizację właśnie obu tych drużyn. 


Będzie to jednocześnie oficjalny debiut Freda Hoiberga, który na stanowisku trenera zmienił po pięciu latach Toma Thibodeau, ale eksperci za Oceanem są zgodni - nie powinno to rozbić zespołu. W trakcie przygotowań do sezonu widać było sporo niedostatków w grze, ale to normalna sprawa. Od pięciu lat znajdują się w TOP10 ligi i raczej nie zapomnieli systemów wdrożonych przez Thibsa. Jedyny kłopot? Wysoka średnia wieku (30.1) - szósta najwyższa w lidze.

ZACHÓD

1. Golden State Warriors

Kluczowe pytanie brzmi: Czy będą dalej zdolni pisać historię? Wygrali w poprzednim sezonie 67 spotkań w regular season, ale poznaliśmy się już na nich dość dobrze. Podobnie jak rywale. Na pewno ani trochę nie zmalał ich głód na sukcesy. Można sobie wyobrazić scenariusz, że znów ruszą jak burza, ale wiele będzie zależało od zdrowia graczy. Jeszcze sezon-dwa temu Steph Curry uchodził za szklanego chłopca, co i rusz pukając do gabinetu lekarskiego z kontuzjami kostek. Andrew Bogut nie jest w stanie zagrać pełnego sezonu nie odnosząc urazu. MVP finałów z ubiegłego sezonu, Andre Iguodala, też raczej szykuje się na playoffy i nie będzie „grzał się” w pierwszych miesiącach. Na papierze drugi faworyt po Cavs, ale spadek formy jest niemal niemożliwy. Jeśli byłoby jeszcze lepiej, Warriors mogą zaatakować rekord wszech czasów Chicago Bulls (72-10).


2. San Antonio Spurs

Rozgrywki jeszcze się nie zaczęły, a Gregg Popovich już jest w swojej najwyższej dyspozycji. W rozmowach kpi z humorem z dziennikarzy, tłumacząc, że musi być kąśliwy na pierwsze starcie w sezonie. Na treningach z kolei potrafi oddelegować na ławkę LaMarcusa Alridge'a - bohatera najgłośniejszego ruchu tegorocznego okienka transferowego i najaktywniejszego zawodnika NBA pod względem rzutów z półdystansu. Silni skrzydłowi są obsadzeni jak nigdy, bo dołączył jeszcze David West, a Tim Duncan jest chyba najlepiej starzejącym się zawodnikiem w lidze. Bez większej ekscytacji, metodycznie będzie dorzucał kolejne punkty, dodawał zbiórki i tylko machał ze spokojem ręką - tak jak ma to w zwyczaju - na znak, że wszystko OK. Za Oceanem o "Ostrogach" mówi się, że wygrywają nawet… jak przegrywają. Aldridge dołączył do klubu bowiem krótko po odpadnięciu Spurs z rozgrywek. Mimo pięciu tytułów i 18 awansów z rzędu do playoffów, ekipa z San Antonio nigdy wydaje się nie słabnąć i znów skompletowała jeden z najmocniejszych składów w historii. Gdyby Parker był w stanie wznieść się na poziom sprzed 2-3 lat, kampania ma prawo skończyć się happy endem. Albo przynajmniej finałami.


www.arskomgroup.pl





więcej wiadomości >>>
2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty