Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Piłka nożna > Liga Mistrzów
Awans, czyli oczywista oczywistość2011-07-20 09:03:00 Jerzy Cierpiatka

Politycy czasem przydają się do czegoś. Na przykład do wymyślania tytułów komentarzy piłkarskich. Nie da się ukryć, Jarosław Kaczyński przydał mi się wyjątkowo. Mam nadzieję, że pierwszy i ostatni raz.


Po meczu w Rydze układ sił pomiędzy Wisłą a Skonto wydawał się być bardzo czytelny. Drużyna Roberta Maaskanta wprawdzie zagrała mało przekonująco, skwapliwie sięgnęła za sprawą samobójczego strzału Renarsa Rodego po prezent, ale nikt nie miał żadnych podstaw do zakwestionowania ewidentnej wyższości „Białej Gwiazdy”. Często bezradne, a tylko epizodycznie groźne Skonto uchroniło się od kataklizmu. Jednocześnie było w pełni świadome, że w Krakowie szanse na awans Łotyszy będą zerowe. Zwłaszcza, że Marian Pahars - dziś trener, zaś kiedyś bramkostrzelny „Święty” z Southampton - definitywnie zawiesił buty na kołku.

Świeże oddanie do użytku trybuny prasowej przy Reymonta postawiło dziennikarzy w komfortowym położeniu. Nie byli zdani na łaskę „Polsatu” otwartego, nie musieli taszczyć z sobą telewizorów wyposażonych w funkcję HD. Z wysokości trzeciego piętra obraz jest jak spod igły. Ostry, pozwalający detalicznie analizować niuanse taktyczne, widzieć w każdej sytuacji gdzie i dlaczego tworzy się przewaga liczebna którejś ze stron itp. Z komfortu żurnalistów jednak może rodzić się pewien dyskomfort dla zawodników. Jak na dłoni widać ich słabości, grzeszki i grzechy.

O ile w kategoriach pozytywnych należało do przerwy oceniać przede wszystkim poczynania Maora Meliksona (aktywność) oraz Ivicy Ilieva (był bardziej przekonujący od Cwetana Genkowa, choć ten oddał konkretny strzał, po którym piłka minimalnie przeszła obok celu), to dokładnie na przeciwnym biegunie stały akcje Patryka Małeckiego oraz Dragana Paljića. Pierwszy rozgrywał w Krakowie trzecią tercję meczu w Rydze. Najwyraźniej nie czuł piłki, a kiedy chciał „‚szarpnąć”, najwyraźniej nie miał czym. Grę Paljića z kolei określiłbym terminem ruchów pozorowanych. Niby był na posterunku, niby włączał się do działań zaczepnych, ale pożytek z tego był żaden.

A tak w ogóle, gra Wisły była sobie a muzom. Jak słusznie zauważył w pomeczowej wypowiedzi Maaskant, był dym, za to nie było ognia. Zbyt wolnym rozgrywaniem akcji nie dało się sforsować skomasowanej obrony Skonto. Ono zresztą składało się wyłącznie z samych defensorów i to operujących najczęściej w okolicach „16”. Nolens volens, Sergei Pareiko musiał mieć zagwarantowane trzy kwadranse bezrobocia.

Na szczęście obudził się Małecki, któremu można wiele zarzucić, lecz nigdy braku ambicji. Szarża na lewym skrzydle, wspomożona niefortunną interwencją bodaj Vitalijsa Smirnovsa, odniosła bardzo istotny skutek. Ten mianowicie, że wybitnie jednostronny mecz praktycznie skończył się w 51. minucie. Oczywiście nie w sensie zamknięcia wyniku, tylko całkowitego przekreślenia szans Skonto na awans. A tak na poważnie: istniały one poza papierem?

Śladem Małeckiego później podążył Iliev i uczynił to w stylu znamionującym dużą klasę. Od momentu zainicjowania dryblingu aż do chwili oddania mierzonego strzału tuż przy słupku. Nie może być lepszych okazji do zawiązania więzi z kibicami. Ci zresztą spontanicznie złożyli hołd nowemu elektowi na króla. Oby jak najczęściej oglądać takie obrazki.

W atmosferze niczym niezmąconego spokoju, przy absolutnie zagwarantowanym poczuciu bezpieczeństwa, Wisła odprawiła Skonto. Przed dwumeczem z Liteksem Łowecz należy oczekiwać niepomiernie trudniejszej przeprawy. Robert Maaskant ocenia szanse „fifty-fifty” i wie, że czas będzie działać na jego korzyść. A może inaczej: że Wisła musi być coraz lepsza. Pytanie tylko, czy to na Bułgarów wystarczy.

Za dwa tygodnie chciałoby się napisać, iż Wisła wciąż może osiągnąć to, czego nie potrafiła uzyskać do tej pory.


Jerzy Cierpiatka
sobolewskiskonto.jpg



więcej wiadomości >>>
2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty