Kiosk
- STANISŁAW STRUG. Dopiero w liceum zyskałem szansę gry na boisku z bramkami
- MARIAN FIDO. Człowiek, któremu chce się chcieć
- JAN KOWALCZYK. Sport bez rywalizacji przestaje być sportem
- FUTBOL MAŁOPOLSKI. Grzegorz Bartosz: Garbarnia jest jedna. Zrobię wszystko, aby mówiła jednym głosem
- Paulo Sousa: Ufam umiejętnościom polskich piłkarzy
- Ranking "Forbesa": Wpływowy Lewandowski
- Za miesiąc Wisła Kraków SA będzie mieć Akademię
- Boniek: Wojewódzkie Związki Piłki Nożnej same podejmą decyzje w sprawie dokończenia sezonu w III lidze i klasach niższych
- Małopolska chciałaby grać...
- Nie ma decyzji w sprawie III ligi i klas niższych
MISTRZOSTWA POLSKI KIBICÓW SPORTOWYCH
- Mistrzostwa Mistrzów Kibiców Sportowych: pytania i odpowiedzi
- Adam Sokołowski mistrzem kibiców XXI wieku
- Mistrzostwa Mistrzów Kibiców Sportowych w Kluczborku
- OMNIBUS SPORTOWY. Któżby inny: Adam Sokołowski!
- Konkurs Piłkarski Ekspert – EURO 2024 na mecie
- KONKURS. Piłkarski Ekspert – Euro 2024
- VII Ogólnopolski Omnibus Sportowy
- Mistrzostwa Polski Kibiców Sportowych: 45 pytań i odpowiedzi
Mirosław Kmieć skończył 38 lat, ale wciąż ani myśli powiedzieć jako zawodnik „pas”. Od kilku sezonów broni barw Beskidu Andrychów, w którym jednocześnie jest grającym trenerem. Futbolowi okazuje dużą wdzięczność, bo dzięki niemu poznał wielu wspaniałych ludzi, bez których świat wyglądałby zupełnie inaczej. O nich oraz wielu klubach, w których występował, traktuje monolog weterana, którego witalności szczerze życzyć trzeba znacznie młodszym pokoleniom.
Gol z ławki
- Pochodzę z Chrzanowa, zresztą w tym mieście mieszkam do dziś. Pierwsze kroki stawiałem w miejscowym Fabloku, a trenerem, który umożliwił mi wejście w dorosły świat był Stanisław Zapalski. Szkoleniowiec bardzo ceniony, a wcześniej wysokiej klasy piłkarz. Miałem 16 lat, kiedy trener Zapalski wpuścił mnie na boisko podczas meczu seniorów z Ząbkowicami. Wygraliśmy 4-1, a za tydzień pojechaliśmy do Wesołej. Wszedłem z ławki, ale różnica była taka, że mój gol przesądził o zwycięstwie 2-1. Później miałem dłuższą przerwę, po powrocie do futbolu miałem bardzo dobry sezon w Fabloku. Byłem szybki i wytrzymały. Wyścig z Rozwojem Katowice został przegrany nieznacznie. Trener Antoni Gawronek próbował mnie umieścić w Unii Tarnów, która akurat weszła do II ligi.
Pochwały od Piechniczka
- Unia nie wykazała zainteresowania moją osobą. Wobec powyższego dostałem karteczkę, aby zgłosić się do Siarki Tarnobrzeg. Konkretnie chodziło o późniejszego działacza PZPN, Wojciecha Jugo, jeszcze nie wiedziałem kto to jest. W teście przeciwko Hetmanowi Zamość zagrałem przez godzinę i trener Włodzimierz Gąsior powiedział, że mnie bierze w ciemno. I w ten sposób błyskawicznie przeskoczyłem z zespołu klasy okręgowej do ekstraklasy. Ogromny szok... Edek Tyburski - 350 meczów, Piotrek Porębny, Józek Stefanik z Igloopolu, Czarek Kucharski, Mariusz Kukiełka,. Tomasz Kiełbowicz... Ludzie, których wcześniej znałem tylko z telewizji. Trener Gąsior mnie lubił, bardzo mi pomagał na początku. Najdziwniejsze było to, że kiedy wcześniej pojechałem do Tarnowa, pod nieobecność trenera Zbigniewa Kordeli oceniał mnie jeden z działaczy klubowych. Stwierdził, że wprawdzie jestem szybki, ale słaby technicznie. Tymczasem dwa dni później w Tarnobrzegu trener Gąsior uznał, że wszystko jest OK... Przekonałem się wtedy na własnej skórze, że co inna osoba, to inna ocena oraz inna decyzja. Podobnie było zresztą w Górniku Siersza. Tam powiedzieli mi, że nie nadaję się na trzecią ligę. Inny przykład. Grałem taki pokazowy mecz w barwach Grunwaldu Ruda Śląska, do tej drużyny okazjonalnie zaprosił mnie Teodor Wawoczny. Przeciwnikiem na Stadionie Śląskim byli kadrowicze Antoniego Piechniczka, który powiedział, że grało trzydziestu ludzi, a najlepszy był Kmieć.
Sukcesy Gośki
- Podczas pobytu w Tarnobrzegu szczególnie zapadł mi w pamięci wyjazdowy mecz z Polonią Warszawa. Siedzieliśmy w hotelu, w telewizji szła transmisja z finałowego meczu Pucharu Polski kobiet pomiędzy Czarnymi Sosnowiec i Podgórzem Kraków na stadionie Kalwarianki. Czarni wygrali 3-2, a dwa gole zostały w protokole przypisane nazwisku „Kmieć”. Gdy na ekranie pojawił się napis „M. Kmieć”, trener Gąsior rzucił hasło, że to tamtego Kmiecia, z telewizji, trzeba było kupić do Siarki. Oczywiście żartował, bo chodziło o moją siostrę, Małgorzatę, która strzeliła dwa gole. Zresztą siostra zanotowała znacznie większe sukcesy niż ja. Z Czarnymi czterokrotnie wywalczyła tytuł mistrzyń Polski, sześć razy Puchar Polski i jeszcze dwukrotnie międzynarodowy PP na hali. Gośki nie udało mi się nigdy doścignąć, jeśli chodzi o trofea. O futbolowym rodzeństwie Kmieciów fajny artykuł napisał red. Wojtek Molendowicz.
Hermetyczny krąg
- W Siarce tak nieszczęśliwie się skończyło, że wprawdzie wywalczyliśmy awans do ekstraklasy, zagrałem 17 spotkań, ale na meczu z Radomiakiem złamałem kość śródstopia. Musieli mi w Piekarach Śląskich wkręcić śruby, operację wykonał dr Jerzy Widuchowski. W Tarnobrzegu niestety uznano, że to nie ich problem. Zwłaszcza, że kość nie chciała się zrosnąć. Musiałem wracać na chwilę do Fabloku, dzięki trenerowi Gawronikowi zagrałem dwa mecze i wypożyczono mnie do Górnika Siersza. Był to klub hermetycznie zamknięty w sobie, ludzie z zewnątrz czuli się tam nieswojo. Ciężko było zaaklimatyzować się, każdy obcy, który coś więcej potrafił, był „odmieńcem”. Na dodatek byłem krnąbrny i nieco zabawowy, więc wytrzymałem w Sierszy tylko pół roku.
Czar ludzi z Sosnowca
- Po tym doświadczeniu zaczął się najlepszy okres.Trafiłem do Zagłębia Sosnowiec, gdzie poznałem mnóstwo znakomitych postaci. Na przykład pana Józefa Gałeczkę, o którym słyszałem, że w latach 60. strzelał piękne bramki głową, choć jest niskiego wzrostu. Po treningach pokazywał mi: miałem z głowy walić tak, a nie tak...Albo Władysław Szaryński. Jak on musiał kapitalnie grać w czasie kariery, skoro tak pięknie pokazywał się w meczach oldbojów, kiedy już przekroczył „60”. Bajka... Dziś już nie ma takich piłkarzy. Zresztą byli jeszcze w Sosnowcu Jasiu Urban, Krzysiek Tochel, Marek Bęben, same tuzy... Znajomości wtedy zawarte trwają do dziś, to dla mnie bardzo ważne. Albo Leszek Baczyński, postać zawsze uśmiechnięta i elegancka. On o każdym zawodniku, który grał w Zagłębiu mówi: to jest moje dziecko. I zawsze daje mój przykład, ile trzeba było zachodu, abym mnie pozyskać w 1994. Mówi, że byłem pierwszym transferowiczem Zagłębia po jego odbudowie. Właśnie Baczyński, Andrzej Adamczyk i Krzysztof Tochel wzięli na siebie ciężar odrodzenia klubu. Zagłębie było wtedy po wielkim kryzysie, udało się awansować do III ligi. Miałem bardzo dobry sezon, ale wtedy właśnie Teodor Wawoczny zaproponował grę w Grunwaldzie Ruda Śląska. Wawoczny, który wniósł dla Grunwaldu zasługi nie do przecenienia, starał się o pozyskanie mnie do klubu bardzo długo, od wcześniej wspomnianej gry kontrolnej z kadrą Piechniczka. Grunwald awansował do II ligi, ale ponieważ Wawoczny nie był w stanie dać takiej kwoty, jaką Zagłębie sobie życzyło, musiałem z wypożyczenia wrócić po pół roku do Sosnowca.
Trzy awanse w jednym roku
- Podróż po klubach trwała. Z Zagłębia poszedłem do Kalwarianki, gdzie bardzo mi pomógł pan Zbigniew Sarapata. Był bardzo zasłużony dla klubu, ale wielka tragedia spotkała jego syna i odwrócił się od futbolu. Inna sprawa, że w Kalwariance były dwa zwalczające się obozy. Z Kalwarianki poszedłem do Warty Zawiercie, również trzecioligowego klubu. Było tam bardzo podobnie jak w Sierszy, taki zamknięty klub, gdzie ciężko jest zaadaptować się ludziom z zewnątrz. Klimat w Sierszy i Zawierciu był ciężki, zresztą oba te kluby już nie istnieją. To chyba o czymś świadczy. Do Szczakowianki trafiłem za namową Andrzeja Sermaka. I znów był kolejny awans do III ligi. Awanse zresztą to moja specjalność. Zdarzył się na przykład taki sezon, że grałem aż w trzech drużynach, które awansowały. Zagłębie Sosnowiec, Grunwald Ruda Śląska i jeszcze rezerwy tego klubu, to było w sezonie 1997/98. Walka Szczakowianki o awans była z kolei szalenie dramatyczna. Graliśmy dodatkowy dwumecz z drużyną o cokolwiek egzotycznej nazwie, Willich-Fortuna Głogówek, z województwa opolskiego. Decydujący gol padł w 93. minucie z karnego po faulu popełnionym na mnie.
Szkoła życia
- Po Szczakowiance była Skawinka. Ta Skawinka w ogóle uratowała mi życie. Grałem i ciężko pracowałem. Od szóstej rano jeździłem po różnych miastach jako przedstawiciel firmy handlowej Piotra Voigta, który wtedy był prezesem Skawinki. Na godz. 16 przyjeżdżałem do Skawiny na trening, po nim jechałem do firmy po towar i do Chrzanowa wracałem o 22. Od rana powtórka. Ogromna szkoła życia. Szanować ludzi, szanować pieniądz i w ogóle to, co się ma. Pan Voigt powiedział mi wprost, że gdybym nie sprawdził się jako piłkarz, albo pracownik - wyrzuciłby mnie. Musiałem być dobry na obu polach równocześnie. Niestety, w Skawince miała miejsce straszna tragedia związana ze śmiercią Mariana Stolczyka. Trenował drużynę znakomicie, ale na kilka tygodni przed awansem do III ligi nagle podczas treningu zmarł na serce. Reanimacja trwała trzy kwadranse, Mańka nie udało się uratować. A był już po słowie z Henrykiem Kasperczakiem, że dostanie pracę w Wiśle, której wcześniej był zawodnikiem. Straszne...
Szacunek do Bartyli
- Poszedłem do Polonii Bytom, gdzie trenerem był Jasiu Małek. Fajny klub, z pięknymi tradycjami, dobrzy ludzie. Graliśmy w trzeciej lidze, cały czas trwała walka o utrzymanie. Było biednie, śmiałem się, że gramy za trzysta złotych. Ale zawsze były płatne w terminie. W tzw. międzyczasie dałem się namówić Adamowi Mażyszowi na półroczną grę w Ładzie Biłgoraj. Nie narzekam, choć zapłacili tylko za dwa miesiące. Podobno jeden z działaczy wziął jakąś transzę i uciekł do Izraela... Do Bytomia wróciłem na krótko, kiedy w Polonii rozpoczynał swą działalność Damian Bartyla. To przede wszystkim jemu zawdzięcza Polonia, że się odrodziła i na dodatek tak poszła w górę, aby teraz być w ekstraklasie. Mam do Bartyli ogromny szacunek, dogadujemy się w lot, gdy rozmawiamy o problemach piłkarskich. Bo, tak jak w przypadku Leszka Baczyńskiego w Sosnowcu, identycznie z Bartylą patrzymy na futbol.
Dwaj panowie „Ksero”
- Po Bytomiu na rok znów była Kalwarianka, teraz jest Beskid. Nigdy w życiu nie sądziłem, że będę w Andrychowie tak długo. Już siedem lat, w tym pięć jako trener. W ostatnim meczu sezonu Kalwarianka grała akurat z Beskidami, zobaczył mnie prezes Zenon Turowski i nakłonił do zmiany barw klubowych. W pierwszym sezonie przegraliśmy rywalizację z Przebojem Wolbrom, który był poza konkurencją. W następnym sezonie awans wprawdzie został osiągnięty, ale przy użyciu metod, które nie powinny być stosowane. Drużyna zupełnie rozpadła się, było o czym myśleć. Na szczęście po długiej przerwie spotkałem się z serdecznym przyjacielem z boiska, Arturem Derbinem. Jesteśmy tak do siebie podobni, że nas często mylą. Stąd ksywa „Ksero”. Dla mnie i dla Artka. Zdarzyło się w restauracji, że ja zamówiłem obiad, a kelnerka kazała płacić Derbinowi. Po jednym z treningów po awansie Artek powiedział, że jak my odejdziemy, to w Andrychowie nie będzie nic. Trzeba było zostać dla tych kilku chłopaków, których udało się namówić. Darka Chowańca, Krzyśka Kokoszki, Arka Kukuły. I dla „Ultrasów”, czyli kibiców, którzy też bardzo pomogli w uratowaniu klubu. Zrodziła się ciekawa drużyna, która potrafiła dwukrotnie wygrać z Puszczą Niepołomice, pokonać w Wolbromiu Przebój 5-4, poradzić sobie z Trzebinią/Sierszą i Unią Tarnów. Bieda, jaka nas dotknęła wtedy spowodowała, że walczyliśmy ze zdwojoną energią. Jak wściekłe psy.
Zjednoczenie wokół Beskidu
- Przełomowy był czwarty rok w Andrychowie. Zauważyłem wtedy, że dalsze funkcjonowanie klubu na dotychczasowych zasadach nie ma racji bytu. Tak samo, jak dalsza działalność Turowskiego nie ma sensu, bowiem prezesa wyraźnie przerosły problemy organizacyjno-finansowe. Udało się zyskać przychylność kilku bardzo bogatych ludzi z Andrychowa. Mec. Adam Wiklik, dziś wiceprezes klubu, zaaranżował spotkanie ze śmietanką andrychowską. Zgodziła się wejść w klub i mu pomóc, ale pod warunkiem odejścia starego zarządu z prezesem Turowskim na czele. Przekonałem Turowskiego, aby złożył rezygnację. Do dziś ma mi to za złe, a tymczasem powinien być wdzięczny. Bo uratował skórę, mimo ogromnych długów. Beskid, czasowo przemianowany na Beskidy, znów stał się Beskidem. Fryderyk Walaszek, Sławomir Rusinek, Piotr Mazgaj, których jako sekretarz klubu wspiera Mieczysław Studniarz - zjednoczenie tych majętnych osób oraz wielu innych wokół Beskidu poczytuję sobie za największy sukces. Sam wszedłem do zarządu klubu, podsunąłem pomysł, aby stworzyć „Klub 100”, to wypaliło rewelacyjnie. Płacą systematycznie składki członkowskie, co stanowi największą pozycję w budżecie.
Legia na jubileusz
- Andrychów wciąż ma III ligę, a Beskid od pięciu lat rokrocznie jeździ w styczniu do Wiednia, gdzie dzięki pomocy Zenka Małka (kiedyś Wisła Kraków) i Leszka Rzęsy (niegdyś Legia) bierze udział w turnieju halowym i rozgrywa sparingi z FC Polska Wiedeń. Ponadto długa jest lista meczów towarzyskich: z Odrą Wodzisław (gdy jej trenerem był Franciszek Smuda), Polonią Bytom, Ruchem Chorzów, Piastem Gliwice, Zagłębiem Sosnowiec, Podbeskidziem Bielsko-Biała... Kiedy w zeszłym roku Beskid obchodził jubileusz 90.lecia, głównym punktem obchodów był mecz z Legią Warszawa, którą prowadził Jasiu Urban. Wygląda na to, że Beskid czekał na Legię przez dziewięć dekad... Beskid pięknie uczcił jubileusz, powrotem seniorów do III ligi. Juniorzy awansowali do I ligi małopolskiej. Miałem satysfakcję, bo jak byłem (i zresztą jestem) trenerem obu drużyn. Równocześnie odbyło się uroczyste zakończenie przeze mnie kariery piłkarskiej. Ale jakoś nie potrafię definitywnie powiedzieć „koniec”. Nowy sezon zacząłem niedawno znów na boisku.
Życzenia dla Voigta
- To wszystko dzięki znajomościom futbolowym, które bardzo przydają się w życiu. Niedawno ciężkiej kontuzji nabawił się w Beskidzie Arek Kukuła. Dowiedział się o tym jeden z trenerów pierwszoligowych i dzięki niemu możliwe było dojście do znakomitego lekarza, który zaopiekował się Arkiem. Jestem wielce wdzięczny panu Kazimierzowi Walusowi, działaczowi Podokręgu w Wadowicach, który opiekuje się mną jak dziadek wnuczkiem. Z kolei były sponsor i prezes Wisły, Piotr Voigt, gdy upadała jego firma optyczna GRAVO sprzedał mi nazwę i otworzył firmę, dzięki której dziś prosperuję bardzo dobrze. Jestem w futbolu i przy futbolu, bo to lubię i chcę. Ale nie chodzi o pieniądze, Voigt bardzo mi pomógł, aby być niezależnym finansowo. Zawsze dzwonię do niego z życzeniami imieninowymi czy na święta, jest zdziwiony, że pamiętam. A ja zawsze mówię mu: to dzięki panu mam na chleb z masłem i nawet szynką. Gram i trenuję w Andrychowie, wciąż mieszkam w Chrzanowie, a działalność handlową prowadzę w kilku miastach śląskich. Trzeba codziennie pokonywać odległości, jazda samochodem sprzyja najrozmaitszym przemyśleniom. Zbliżam się do „40”, mam kochającą żonę Iwonę, którą - choć pochodzi z Chrzanowa - poznałem w Wiedniu. Najwyższa pora serio pomyśleć o powiększeniu rodziny.
Jerzy Cierpiatka