Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Na topie
Aby Cracovia udowodniła swą wartość2010-08-07 14:57:00

Nie jestem oszołomem i nie powiem, że skoro nie przegraliśmy meczu na obozie to wszystko u nas jest OK. Bo przyjedzie Śląsk i możemy mieć problemy. Cały czas powtarzam, że trzy miesiące przerwy w życiorysie piłkarza to jest klęska - mówi trener Cracovii przed startem w ekstraklasie.

Rozmowa z  RAFAŁEM ULATOWSKIM


- Jakie widzi Pan różnice w momentach podejmowania pracy w Zagłębiu Lubin, Bełchatowie i teraz w Cracovii?
- Przede wszystkim dotyczą one różnej jakości sportowej obejmowanych drużyn. Zagłębie było przecież mistrzem Polski, z kolei Bełchatów znajdował się na 5. miejscu. W Krakowie natomiast sprawa dotyczy zespołu, który dwukrotnie z rzędu w ostatniej chwili uratował się przed degradacją z ekstraklasy. Ale właśnie tym bardziej zachęciło mnie to do pracy.

- Lubi Pan konkretne wyzwania.
- Jak najbardziej. Na tym polega życie, nie tylko trenera, również każdego mężczyzny. Czyli postawienie sobie jakichś zadań do realizacji. Propozycja Cracovii z tego względu od razu wydała mi się ciekawa. Chodzi o to, aby przy pewnych wzmocnieniach i prowadzeniu ambitnej polityki przez właściciela klubu i sam klub Cracovia pokazała się należycie, udowodniła swą wartość. Pragnę, by o Cracovii mówiło się pozytywnie.

- Czyli nie miał Pan żadnych wahań?
- Nie, absolutnie. Przepraszam, była jedna taka wątpliwość. Dotyczyła ona osoby Oresta Lenczyka, bowiem bardzo szanuję tego trenera ze względu na wiek, doświadczenie, kompetencje i osiągnięcia w polskiej piłce. Tak się złożyło, że nie licząc Pawła Janasa i Jana Złomańczuka, podobnie jak trener Lenczyk pracowałem w Bełchatowie. Wiedząc jak dużą ma charyzmę, zastanawiałem się jaką atmosferę zostawił w szatni Cracovii. Po dwóch miesiącach obserwacji sądzę, że dobrą.

- A nie było żadnych oporów natury etycznej? Zmienił Pan akurat znacznie starszego kolegę z trenerskiej branży.
- Też o tym myślałem. Wiem jednak, że rozstanie się profesora Janusza Filipiaka z trenerem Orestem Lenczykiem nastąpiło na dżentelmeńskich zasadach.

- A Pan przecież nie miał wpływu na tę decyzję.

- Oczywiście. Sam zresztą też dogadałem się z Bełchatowem, że nie dojdzie tam do przedłużenia mej umowy.

- Ale musiał Pan, choćby patrząc z boku, dostrzegać silne i słabe punkty Cracovii. Te słabe przeważały?
- Decydujące znaczenie dla podjęcia pracy w Cracovii miała osoba dyrektora sportowego, Tomasza Rząsy. Znamy się z Tomkiem od dawna i kiedy zaproponował mi pracę w Cracovii, nie było to na zasadzie „przyjdź, weź zespół i rób co chcesz”. Tomek od razu miał gotową wizję drużyny i cele, do jakich zespół powinien zmierzać. Ponadto 26 września otwieramy nowy stadion, a każdy trener marzy, aby prowadzić zespoły na pięknych obiektach.

- Tym bardziej wypada na nich ładnie grać.

- Oczywiście, że tak. Wzmocnienia, jakie poczyniliśmy w oknie transferowym być może nie zrobią wrażenia na kibicach, którzy śledzą choćby poczynania Polonii Warszawa na rynku. Nasze kroki na pewno nie są tak spektakularne, ale jestem przekonany, że są to wzmocnienia, które były nam bardzo potrzebne. I pozwolą Cracovii być zespołem, który nie będzie do ostatnich sekund walczyć o utrzymanie.

- Transfery dokonane przez Cracovię można nazwać rozsądnymi?

- Jak najbardziej. Były to sprawy długo i wielokrotnie dyskutowane w kilkuosobowym gronie, z udziałem profesora Filipiaka, prezesa Jakuba Tabisza i dyrektora Rząsy. Szukaliśmy piłkarzy na takie pozycje, które w poprzednim sezonie nie były najmocniejsze. Chodziło też o to, aby wyzwolić konkurencję w drużynie i pójść do przodu. Nie wydaliśmy milionów jak inni, ale wydaliśmy tyle, ile mogliśmy. Mam nadzieję, że były to racjonalne zakupy.

- Nie uważa Pan, że termin „hit transferowy” nie ma w Polsce pokrycia w realnej wartości piłkarzy? Jest w pewnym sensie psuciem rynku, sztucznym zawyżaniem cen?
- Wie Pan, piłkarz kosztuje tyle, ile się za niego zapłaci. Jeśli kogoś cieszy wydawanie dużych pieniędzy na futbol, to ja też się z tego cieszę. Bo warto sobie zadać pytanie jak wyglądałby nasz futbol bez takich ludzi. Byłoby w ogóle ciężko mówić o czymkolwiek.

- Jak się powinno zachowywać państwo w odniesieniu do futbolu? Gołym okiem widać, że zwłaszcza mniejsze kluby same nie poradzą sobie z problemem, zwłaszcza finansowym.
- Proszę spojrzeć na boom piłkarstwa tureckiego w latach 90., kiedy wprowadzono tam ustawy ułatwiające prywatnym biznesmenom zaangażowanie swoich finansów w futbol. Turcja to po prostu zrobiła. U nas natomiast wciąż mówi się, nawet głośno. Tylko że na mówieniu sprawa się kończy. Choć przyznać trzeba, że wreszcie powstają piękne stadiony. Gorzej jest z drogami na EURO 2012.

- Trwa akcja „Orlik”, ale z wielu stron dochodzą sygnały o niewłaściwym wykorzystywaniu tych obiektów.

- Byłem niedawno w Łodzi, blisko tego miasta mój szwagier prowadzi taki obiekt. W zdecydowanej większości „Orlik” jest wykorzystywany przez pokolenia 40, 50-latków. Dla mnie jest to sytuacja komfortowa, bo mogę sobie wynająć „Orlika” i w świetnych warunkach pograć w piłkę. Ale przecież nie taka była główna idea, akcja słusznie miała być skierowana przede wszystkim na młodzież. A ona tam dociera rzadko. Przecież na „Orliku” musi być jakiś trener, zajęcia, a wokół organizacje, które pozwolą skupiać młodzież. To samo jest z infrastrukturą piłkarską. Na razie budujemy piękne stadiony, które będą areną dwóch, trzech meczów w roku. I co dalej? Absolutnie nie poprawia się w Polsce baza treningowa.

- Wrócił pan niedawno z Monachium, co było konsekwencją chwalebnego pomysłu nawiązania współpracy Cracovii z TSV 1860. Miał Pan możliwość skonfrontowania tych dwóch światów.

- Nie, to nie są dwa światy, przecież jesteśmy w zjednoczonej Europie. Różnica między TSV a Cracovią jest taka, że tam piłkarze zarabiają już w euro, a u nas jeszcze w złotówkach. A baza... Wie Pan, to są truizmy, że tam jest pięć boisk treningowych.

- Jerzy Wyrobek mówił mi kiedyś, jak ogromne wrażenie sprawiło na nim zlustrowanie obiektów treningowo-młodzieżowych Ajaxu Amsterdam. Boisko za boiskiem, długi spacer... Problem polega na tym, że te zachwyty dotyczyły sytuacji z końca lat 60., zaś Jurek mówił mi o tym podczas finałów MŚ ’90. Minęły dwie następne dekady, a my wciąż możemy tylko pomarzyć.
- My wciąż dużo mówimy, a niczego nie zmieniamy. Proszę mi pokazać drugi kraj w Europie, który chce się rozwijać piłkarsko, a w którym sezon rozgrywkowy trwa sześć miesięcy. Zatem dokładnie tak długo jak czas na wypoczynek. Ja już naprawdę mam dosyć jeżdżenia z drużyną na obozy, rozgrywania sparingów z zagranicznymi rywalami. To nam nic nie daje, bo sparing to nie jest mecz mistrzowski. O stawkę, kiedy się kształtują charaktery i podnoszą umiejętności.

- W jakim nastroju wrócił Pan ze zgrupowania w Holandii?

- Szczerze? Jestem wściekły na to, co się dzieje wokół moich piłkarzy. Trzech z nich zostało powołanych do reprezentacji U-23 (Krzysztof Janus, Piotr Polczak i Marek Wasiluk), zaś Alexandru Suworow do reprezentacji Mołdawii. Tercet udaje się na mecz do Coleraine w Irlandii Północnej, Suworow do dalekiego Kiszyniowa. A nam Ekstraklasa zorganizowała mecz ligowy ze Śląskiem na piątek 13 sierpnia, zaś z Legią na poniedziałek. My przez trzy miesiące nie graliśmy meczów ligowych, bo ostatnie spotkanie poprzedniego sezonu odbyło się bodaj 14 maja. I teraz każe się moim piłkarzom zagrać w ciągu pięciu dni trzy mecze... Plus podróż z Irlandii Północnej nie czarterem, tylko rejsowym lotem. O co tu chodzi?

- Jaki jest Pana pogląd na temat celowości powołania reprezentacji U-23? Bo ja kompletnie nie pojmuję tego poronionego pomysłu.
- Niech Pan spojrzy na roczniki Polczaka i Janusa. Bo Polczak i Janus to rocznik 1986, a zatem 24-latkowie. To zmieńmy nazwę na reprezentację B, a nie nazywajmy jej U-23, kiedy grają w niej zawodnicy starsi.

- Start ligi za pasem.
- Cały czas są znaki zapytania, jeśli nie gra się meczów o stawkę, które decydują o atmosferze w zespole, klubie, wokół klubu. Nie jestem oszołomem i nie powiem, że skoro nie przegraliśmy meczu na obozie to wszystko u nas jest OK. Bo przyjedzie Śląsk i możemy mieć problemy. Cały czas powtarzam, że trzy miesiące przerwy w życiorysie piłkarza to jest klęska. Wszystkim młodym piłkarzom daję przykład Radka Majewskiego, który wyjechał do Nottingham Forest i gra w Championship. Gra tam w jednym sezonie tyle meczów, ile w Polsce gra się przez półtora roku. A przez dwa lata zagra, ile w Polsce musiałby grać przez trzy sezony.

- Pan kilkakrotnie stanął przed szansą zapoznania się z metodami pracy w tak potężnych klubach jak Chelsea, Tottenham, Glasgow Rangers. Jak Pan ocenia polski system szkolenia, o ile da się w ogóle mówić o systemie?
- Sprawa podstawowa wiąże się nie z tym jak szkolimy, tylko gdzie szkolimy. Na jakich boiskach i jakimi piłkami, zwłaszcza w małych klubach. To jest elementarz, podstawa, abyśmy mieli o czymkolwiek rozmawiać. Żyjemy w XXI wieku, w dobie komputerów i telefonów komórkowych, ale nie do każdego to dociera. Dokonując naboru do najmłodszych grup młodzieżowych oferujemy to samo, co trzydzieści lat temu. Kiedyś było inaczej, ale teraz dziecko nie pójdzie na trening, jeśli nie będzie mieć fajnego boiska, czystych strojów i siatek na bramkach. Futbol musi młodzież cieszyć i zachęcać.

- Przyjąłem konwencję, aby poprowadzić rozmowę w kategoriach ogólniejszych, a rzadko personalnych. Ile jest prawdy w tym, że powstała w ostatnich dniach niezręczna sytuacja związana z  Bartoszem Ślusarskim i Zagłębiem Lubin?
- Informowały o tym media, więc do sytuacji doszło. Ciężko jest mi to komentować, bo byłem w tym czasie w Holandii i o całej sprawie dowiedziałem się przypadkowo od dziennikarza. Sytuacja to bardzo nieprzyjemna dla życia całego zespołu. Powiedziałem drużynie, iż nie ma mowy, aby ktokolwiek dowiedział się o swoim odejściu z klubu od kogo innego niż ode mnie. Bartek tego samego dnia po południu strzelił gola w sparingu i nie ma o czym mówić.

- A jakie są Pana relacje z Arkadiuszem Baranem?
- Bardzo dobre, jak z każdym piłkarzem. Powiedziałem Arkowi, że jest zawodnikiem zbyt doświadczonym, aby pozwolił sobie na rozpoczynanie kolejnego sezonu od siedzenia na ławce rezerwowych. Życzyć mu będę, aby w nowym klubie znalazł miejsce w podstawowym składzie.

- Pana wprawdzie ta sprawa bezpośrednio nie dotyczy, niemniej spytam. Nie odczuwał Pan irytacji z powodu czterech porażek polskich drużyn w europejskich pucharach?
- To się nie bierze z niczego. Znów wracam do kwestii trzymiesięcznej przerwy między rozgrywkami ligowymi. Co my mamy robić w tym okresie? Jaki jest stan zawodników po powrocie do klubów? Przecież budujemy formę praktycznie od zera, „ładowanie akumulatorów” trwa u nas dwa razy w roku. Najpierw w zimie, później przed nowym sezonem.

- Delikatnie mówiąc, wiele zastrzeżeń budzi system rozgrywek dla młodzieży.
- Junior w Cracovii, nawet najlepszy w okręgu, rozgrywa w roku tylko kilka spotkań ze swymi rówieśnikami z innych regionów. Tutaj leje wszystkich po 12-0, ale szanse na konfrontacje z najlepszymi otrzymuje sporadycznie.

- A czy nie trwa u nas zbyt długo okres wylęgania młodych talentów, to ustawiczne przesuwanie granicy wedle zasady, że młody to ma czas na poważny wyczyn? I trwa to w nieskończoność.
- Młody to był Włodzimierz Lubański, kiedy w wieku 16 lat debiutował w seniorskiej reprezentacji Polski. I Wayne Rooney, gdy w Evertonie też jako 16-latek strzelał gola Arsenalowi. To są dla mnie młodzi piłkarze. A u nas: Klich 20 lat, młody zawodnik; Wasiluk 23 lata, on też młody...

- Jest jeszcze inny problem. Polski talent pojawiający się w młodych reprezentacjach jest w naszym przekonaniu dobry, kiedy zdobędzie medal na międzynarodowych imprezach. W znacznie lepiej zorganizowanych cywilizacjach piłkarskich akurat to kryterium oceny jest mało istotne. Liczy się natomiast spełnianie warunków, aby liczył się jako wartościowy senior.

- Istnieją dwie kwestie. Przejście z wieku juniora do seniora jest w Polsce bardzo trudne. Nie wiem dlaczego. Być może młodzież jest źle prowadzona. Może za duża presja jest wywierana na trenerach, którzy mając do wyboru zawodnika starszego i młodego zawsze wskazują na rutyniarza, bo to wariant bardziej bezpieczny. A co do stawiania wymagań przed młodzieżą, to u nas oczekuje się od niej przede wszystkim zwycięstw w swoich kategoriach wiekowych, a tam stawia się akcent głównie na szkolenie. Innym aspektem jest to, że w Polsce przywiązuje się nadmierne znaczenie do warunków fizycznych. Umiejętności techniczne schodzą na dalszy plan, co nie jest dobrym rozwiązaniem. Młodzieży nie wolno głaskać, co czasem trwa do 25. roku życia. I nic z tego nie będzie.

- Podpisał Pan dwuletni kontrakt z Cracovią. To odpowiedni dystans czasowy, takie minimum, aby odcisnąć piętno na drużynie?
- Nie zwracam uwagi na okres kontraktu.

- Chodzi mi o to, że karuzela z trenerami kręci się w Polsce stanowczo zbyt szybko.
- Cały czas staję przed właściwym momentem, w którym relacje między właścicielem i trenerem ukształtują się. Co innego jest mówić, że po wygraniu meczów towarzyskich jest wszystko cacy, albo że jeszcze mamy czas. A liga to wszysto może nagle zweryfikować, łącznie ze stosunkiem właściciela do trenera. I będzie to suwerenna decyzja właściciela. Wiem jedno. Jeżeli ktoś w życiu dobrze pracuje i daje z siebie wszystko, to życie zawsze to oddaje z nawiązką. Mam nadzieję, że tak samo będzie w moim przypadku. I że nie będziemy rozmawiać o zwolnieniu, tylko o tym, aby pracować jak najdłużej.

Rozmawiał: JERZY CIERPIATKA


ulatowskirafala.jpg


2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty