Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Na topie
Mayweather - Marquez (3): Kto kogo?2009-09-19 15:54:00 Jerzy Cierpiatka

Już tylko godziny dzielą od wielkiej walki w Las Vegas. Obiekt MGM Grand będzie miejscem skrzyżowania rękawic przez Floyda Mayweathera Juniora z Juanem Manuelem Marquezem. Pozbawiony mistrzowskiej stawki, lecz ogromnie prestiżowy pojedynek w kategorii półśredniej jest awizowany jako wydarzenie wyjątkowej rangi. Tak jest w istocie. Polskim telewidzom przyjdzie zarwać noc z soboty na niedzielę przed ekranami „Polsatu Sport Extra”, od godz. 2.00.


„Z soboty na niedzielę”... Dokładnie taki tytuł nosił słynny obraz filmowy Karela Reisza z 1960, jedna ze sztandarowych pozycji angielskiego nurtu „młodych gniewnych”. Odwołanie się do kina jest w tym przypadku jak najbardziej uzasadnione. W czasach, kiedy telewizor wcale nie był najważniejszym sprzętem AGD, dla wielkiego boksu otwierano podwoje kinowe. W połowie 1951 wstęgę przecinał legendarny champion heavyweight, Joe Louis, któremu bezskutecznie starał się stawić opór Lee Savold. Przez prawie trzy dekady kontynuowano zwyczaj z zamkniętymi pokazami kinowymi najbardziej spektakularnych walk. Choćby dwóch pojedynków Muhammada Alego (wcześniej Cassiusa Claya) z Sonnym Listonem. Ostatni pokaz też kojarzył się ze słynnymi postaciami. W listopadzie 1980 Panamczyk Roberto Duran rzucił do arbitra sakramentalne „No Mas”, uznając wyższość Sugar Ray Leonarda. Owo „wystarczy” legendarnej „Kamiennej Pięści” natychmiast przeszło do historii boksu. 

Teraz zapraszają do kina herosi doby współczesnej. Domowe pielesze wybiorą posiadacze dekoderów HBO, o ile ekstra zapłacą w systemie „Pay-Per-View” za przyjemność. Bilety kinowe mają kosztować około 15 dolarów. To niewiele jak na spodziewane emocje. Floyd Mayweather Jr i Juan Manuel Marquez bez wątpienia zaliczają się do elitarnych kręgów. Amerykanin nawet najwyraźniej ma za złe, że klasyfikuje się go na równi z takim tuzem jak Filipińczyk Manny Pacquiao. Floyd wprawdzie zastrzega, że wcale nie ma się za jedyną gwiazdę boksu, zaś „Pac Man” nie jest złym bokserem. Rzecz jednak w tym, iż wedle Mayweathera tylko i wyłącznie jemu należy się przywilej megagwiazdy. 

Floyd to rzeczywiście piekielnie utalentowany facet, o kosmicznej szybkości. Czy jednak aby nie zatracił tego atutu podczas prawie dwuletniego rozbratu z boksem Mayweather jak wiadomo stoczył ostatnią walkę w grudniu 2007, nokautując Brytyjczyka Ricky’ego Hattona, któremu zresztą nie szczędził okolicznościowych komplementów. Legendarny trener Emmanuel Steward, w narożniku postać równie charyzmatyczna co w przeszłości Eddie Futch i Angelo Dundee, jest spokojny o formę Floyda. Podkreśla dużą przyjemność z jaką Mayweather traktuje boksowanie i wkłada między bajki wypominaną mu przez niektórych skłonność do drinkowania. 

Ale kwestię szybkości również podnosi bodaj najwybitniejszy spec od czasów „Papieża boksu”, czyli założyciela „The Ring” - Nata Fleischera, ekstrawagancko noszący się w wielgachnych kapeluszach Bert Sugar. Wnikliwym analizom Berta, znakomitego historyka sportu, można do woli przysłuchiwać się za pośrednictwem stacji „ESPN Classic”. Otóż Sugar, który aktualnie wziął na tapetę najsłynniejszych baseballistów, wcale nie jest przekonany, że Mayweather okaże wyższość nad Marquezem. Według Berta warunkiem koniecznym, choć nie wystarczającym do sukcesu amerykańskiego pięściarza, będzie odpowiednia szybkość z jaką powinien Floyd poruszać się w ringu zwłaszcza w początkowych starciach. - Mądrzejsi będziemy po dwóch pierwszych rundach. Wierzę, iż Mayweather solidnie trenował. Ale ćwiczenia to nie mecz bokserski. Można być pewnym zmasowanego ataku Marqueza od pierwszego gongu. Jeśli Mayweather pozwoli Marquezowi osiągnąć przewagę mentalną, uwierzyć w długie prowadzenie twardego pojedynku - Floyd może zebrać baty, jakich jeszcze nie dostał w życiu - kreśli jedną z wersji scenariusza Bert Sugar. 

Osobiście do dziennikarskiego wróżenia z fusów podchodzę od kilkunastu lat z dużą rezerwą. Jesienią 1996 na łamach „The Ring” przeprowadzono sondaż przed pierwszym pojedynkiem Mike’a Tysona z Evanderem Holyfieldem. Ankietowano bodaj 49 uznanych żurnalistów, z których 48 w roli zdecydowanego faworyta widziało Tysona. Jedynym śmiałkiem, który odważył się postawić na Holyfielda był Ron Borges z „The Boston Globe”.  Zapamiętałem to nazwisko, bo po walce wygranej przez Holyfielda przed czasem wyszło czarne na białym, że tylko Borges zna się na boksie... Ale teraz jest zupełnie inaczej, opinie są podzielone. To i ryzyko kompromitacji zatoczy wśród pismaków znacznie mniejsze koło.

Sylwetki Mayweathera i Marqueza przypominamy obszernie w rubryce NA TOPIE


Jerzy Cierpiatka


2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty