Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Kiosk
Tomasz Majewski: Wyleczyłem bark i chcę powalczyć o mistrzostwo świata2011-02-14 10:47:00

W ubiegłorocznych mistrzostwach Europy w Barcelonie zaledwie o jeden centymetr uległ Pan Andrejowi Michniewiczowi. Zapomniał Pan już o tym?  - pytam mistrza olimpijskiego w pchnięciu kulą, Tomasza Majewskiego.

Na pewno milej by było być mistrzem Europy niż wicemistrzem, bo jednak tytuł to tytuł, ale jakoś tego specjalnie nie rozpamiętuję. U nas trzeba szybko zapominać, i o porażkach, i o sukcesach. Co roku są nowe zawody, więc nie można żyć przeszłością. Trzeba myśleć o przyszłości i dalszych wyzwaniach. O Barcelonie już nie pamiętam. Teraz najważniejsze są dla mnie mistrzostwa świata.


Przed nami sezon halowy. Czy podjął już Pan decyzję, w których zawodach wystartuje? Jakie ma Pan plany?

Na sezon halowy plany mam takie, że pooglądam sobie zawody w telewizji, niektóre może na żywo i raczej udziału w nich nie planuję.

 

Czyli halowego mistrzostwa Europy Pan bronić nie będzie?

Nie. Halę w tym roku sobie odpuszczam.

 

We wrześniu przeszedł Pan operację prawego barku. Czy teraz już wszystko z nim w porządku?

W sumie to tak. Nadal ten bark rehabilituję, ale już normalnie trenuję. Ta kontuzja w żaden sposób nie powinna przeszkodzić mi w przygotowaniach do letnich startów.

 

Powiedział Pan kiedyś, że wyczynowy sport jest niezdrowy. Kariery niektórych zawodników to nieustanna walka z kontuzjami, urazami. Dlaczego więc ciągle chce im się wracać?

Kontuzje to taki niemiły dodatek do sportu wyczynowego, który zawodnik musi zaakceptować. Ale ogólnie sport jest pięknym zajęciem, także myślę, że to główny powód. Urazy to niestety konsekwencja dużego wykorzystywania naszego ciała, jednak podczas treningów o tym się nie myśli.

 

Kto latem będzie mocny? Oprócz Pana, oczywiście.

Oprócz mnie, no przede wszystkim Christian Cantwell, który też ma mieć operację barku, z tym że lewego. Być może początek sezonu sobie odpuści lub nie będzie błyszczeć formą, ale na pewno pod koniec będzie mocny. Poza tym Ryan Whiting, czyli najmłodszy z tej stawki. W ostatnim starcie w Millrose Games wygrał z Cantwellem. Reese Hoffa też ładnie zaczął ten sezon - dawno nie zdarzyło się, by zawodnik w pierwszym starcie pchnął 21 m. Andrej Michniewicz jest zagadką. A reszta zawodników? Czas pokaże. Jednak przede wszystkim wyżej wymienieni będą nadawać ton rywalizacji. W stosunku do zeszłych lat niewiele się zmieni, oczywiście oprócz Whitinga, który na pewno dołączy do czołówki i jeśli się wstrzeli w te starty europejskie, to powinien być bardzo mocny.

 

A propos młodzieży. W sierpniu w Letnich Igrzyskach Olimpijskich Młodzieży 17-letni Krzysztof Brzozowski zdobył złoty medal, bijąc przy okazji rekord świata kadetów. Nie obawia się Pan młodszego kolegi?

To jednak za duża młodzież, żebym się jej bał. Życzę Krzyśkowi, by dotrwał do seniora. Czy tak będzie, czas pokaże, bo niestety ma on bardzo duże problemy ze zdrowiem i jeśli tego wszystkiego nie naprostuje, będzie mu ciężko cokolwiek osiągnąć. Młodzieży, której miałbym się obawiać, w Polsce nie ma. Na świecie co jakiś czas wyskakują jacyś młodzi ludzie, ale czy będą odgrywać ważną rolę, zobaczymy.

 

Igrzyska w Londynie zbliżają się wielkimi krokami. Zaczyna Pan już odczuwać presję obrony tytułu?

Na razie jeszcze nie. Presja pewnie się zacznie w roku olimpijskim, choć też nie do końca. Jesteśmy przecież gospodarzami piłkarskich mistrzostw Europy i większość opinii publicznej będzie zajęta Euro. My startujemy dopiero miesiąc po i wtedy pewnie zacznie się wielkie hura. W tym sezonie mam co robić - są mistrzostwa świata i na tym się teraz skupiam. Potem będę myśleć o igrzyskach. Poza tym obronić tytuł będzie bardzo trudno. Choćby ze statystyki wynika, że po II wojnie światowej udało się to do tej pory tylko jednej osobie [Amerykaninowi Parry'emu O'Brienowi - red.]. A przecież było dużo zawodników, którzy mieli naprawdę świetne, trwające latami serie, i też im się to nie udawało. Jak na razie podchodzę do tego na spokojnie.

 

Igrzyska zawsze są zamknięciem pewnego etapu. Niektórzy kończą kariery, niektórzy robią sobie przerwę w startach. A Pan zastanawiał się już nad tym, co będzie robić po Londynie?

Nie wiem, o tym się nie myśli. Igrzyska są takimi zawodami w lekkoatletyce, które kończą pewien okres, ale zaraz w następnym roku będę mieć mistrzostwa świata. Nie będzie czasu na złapanie oddechu, bo spodziewam się walki. Jeśli wszystko będzie dobrze i będę zdrowy, to pociągnę karierę, dopóki będę mógł.

 

Coraz więcej sportowców występuje w różnego rodzaju telewizyjnych show. Pan nie chciałby gdzieś zaśpiewać albo zatańczyć?

Występowałem już w większości telewizyjnych programów rozrywkowych. A śpiewać i tańczyć nie będę - nie ma się co kompromitować. Trzymam się tego, co mi w miarę dobrze wychodzi. Występy telewizyjne to zło konieczne - taka jest nasza praca. Ale głównie zajmujemy się sportem, bo to on nas najbardziej bawi. Dalszych dziwnych show nie planuję.

 

Pańska postawa jest godna podziwu. Jest Pan bardzo medialny i na Pana miejscu niejeden miałby parcie na szkło. Skąd u Pana takie zdrowe podejście do życia?

Tak zostałem wychowany. Poza tym u nas ciężka praca uczy pokory. Całe to pchanie kulą nie sprawia wielkiej przyjemności. A ciężki, mozolny trening wykształca w nas dużo pozytywnych rzeczy.

 

W jednym z pierwszych wywiadów, jeszcze sprzed igrzysk olimpijskich w Atenach, powiedział Pan, że pchnięcie kulą ma w sobie coś metafizycznego, ponieważ każdy udany rzut potwierdza sens katorżniczej pracy w trakcie całego sezonu. Czy po tylu latach treningów dostrzega Pan jeszcze w swojej konkurencji tę metafizykę?

Ciężko mi powiedzieć. Żeby znaleźć coś takiego, trzeba być zawodnikiem dużej klasy. Rzeczywiście, dalej widzę sens trenowania, dalej chcę się poprawiać, i najważniejsze, widzę możliwość poprawy. Gdy się już jest na wysokim poziomie, to pchając tę kulę, poprawiając odległości, gdzieś metafizykę można dostrzec. Teraz co prawda na treningach kula mi tak nie leci, ale kiedyś daleko pchałem i pewnie będę pchać, także tak, jest w tym coś wyjątkowego.

 

Mijają właśnie dwa lata od zmiany rządów w PZLA. Uważa Pan, że w tym okresie polska lekkoatletyka zrobiła krok naprzód? Oczywiście, pod względem zdobytych medali, osiągnięć jest lepiej. Ale jak to wygląda od zaplecza?

Parę rzeczy się udało. Naprawdę fajną sprawą były ubezpieczenia, które wprowadzono w zeszłym roku. Na pewno pomogły kilku osobom. To, moim zdaniem, największy sukces, tego wcześniej nie było. Trochę inna jest też atmosfera. Poza tym idziemy na fali tych naszych sukcesów. Zdecydowanie jesteśmy związkiem na fali, w tej chwili pewnie najsilniejszym. Nie jest gorzej, nie wiem, czy jest lepiej. Na pewno kilka zmian można zapisać na plus.

 

Fala sukcesów owszem była, ale przykład pływania pokazuje, że w polskim sporcie nic co dobre nie może trwać zbyt długo.

To prawda. Pływanie chyba najlepiej pokazuje, jak można zmarnować dobrą passę, nie robiąc przy tym nic, by ją podtrzymać. Mam nadzieję, że u nas to się tak szybko nie skończy. Niestety, i w naszej dyscyplinie widać już jakieś oznaki kryzysu, chociażby polityka Ministerstwa Sportu, która spowoduje , że rzeczywiście po pewnym okresie w związku będą wielkie dziury. To, że stawia się tylko na elitę, też nie jest za dobre, bo powstaje nam przepaść. Efekty było widać na zeszłorocznych mistrzostwach świata juniorów, gdzie nie zdobyliśmy medalu, mieliśmy też bardzo mało miejsc finałowych. Zobaczymy, jak to będzie, ale mam nadzieję, że lekkoatleci nie zmarnują tych sukcesów tak jak pływacy, u których po niesamowitych sukcesach jest wielka bieda, co najlepiej obrazuje brak medalu podczas niedawnych mistrzostw świata w Dubaju.

 

Jednak Pan zyskuje na finansowaniu elit.

Tak, jestem w Klubie Polska - Londyn 2012.

 

Co nowego ten program wniósł do Pańskich przygotowań olimpijskich?

Nie za dużo. Klub Londyn jest świetną sprawą dla ludzi, którzy w związkach mieli słabe szkolenie. Większość związków w Polsce jest słabo zorganizowana i ci najlepsi zawodnicy bardzo na tym cierpieli. W PZLA szkolenie zawsze było niezłe i rzeczywiście my mamy trochę lepiej, mamy więcej pieniędzy. W naszym przypadku nie jest to jakiś diametralny skok do przodu, bo już wcześniej byliśmy nieźle zorganizowani. Nie było takiego skoku jakościowego, że mieliśmy straszne tyły i nagle nasza sytuacja w sposób znaczny się zmieniła.

 

Wielu narzeka na trudności w znalezieniu sponsora. Pan nie ma z tym problemów.

Tak. Mam bardzo dobrego sponsora, PKN Orlen, i jeszcze trochę będę go miał, ale ogólnie ze sponsorami wciąż jest ciężko. Poza sukcesami sportowymi trzeba mieć dużo szczęścia, bo czasami, nawet będąc osobą medialną, można tego sponsora nie znaleźć. Tym bardziej że mamy teraz kryzys, i to na pewno mocno rzutuje na sytuację, firmy tną koszty. Ja miałem fart i oby było tak dalej.

 

Czego brakuje Panu jeszcze, by poczuć się spełnionym sportowcem?

W pewien sposób już się czuję spełniony, bo jestem mistrzem olimpijskim - to jest to szczęście, które już osiągnąłem. Ale wiadomo, że jest jeszcze parę rzeczy, które sobie zakładam i po które chciałbym sięgnąć. Jednak, nawet jeśli uda mi się zrealizować wszystkie plany, nie wiem, czy poczuję się spełniony. Na pewno kiedyś się o tym przekonam.

 

Ma Pan jakieś szczególne sportowe życzenia na nadchodzący sezon?

Życzenie jest takie, bym mógł w zdrowiu i bez jakichś innych przerw w treningu przepracować ten okres. Mam także nadzieję bardzo dobrze wejść w sezon. Oby się udało przetrenować cały sezon aż do 2 września, kiedy będę chciał powalczyć o złoty medal mistrzostw świata.

 

Rozmawiała Dominika Daczkowska, "Polska The Times"




2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty