Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Inne
Rafał Sonik przed Rajdem Dakar: Następna wspinaczka na Mount Everest2009-12-30 11:39:00 Jerzy Cierpiatka

43-letni krakowski biznesmen Rafał Sonik zajął przed rokiem w Rajdzie Dakar trzecie miejsce w kategorii quadów, najwyższe w historii startów Polaków w tej legendarnej imprezie. 1 stycznia 2010 wyruszy po raz drugi na trasę Rajdu.
Poniżej wywiad-rzeka z Rafałem Sonikiem (dziś pierwsza część).


Rafał Sonik (ur. 3.06.1966). W Rajdzie Dakar 2009 zajął 3. miejsce w kategorii quadów, najwyższe w historii startów Polaków w tym rajdzie. 6-krotny mistrz Polski w rajdach enduro (kl. 2K - quady z napędem na tylną oś). Prezes ATV Polska, Polskiego Stowarzyszenia Czterokołowców. Przedsiębiorca, biznesmen z Krakowa. Sprowadził do Polski m.in. restauracje McDonald's. Prezes firmy Gemini Holdings, zajmującej się budową hipermarketów i centrów handlowo-usługowych.

- Przebywał Pan niedawno w Stanach Zjednoczonych. Względy natury biznesowej, czy może etap przygotowań do Rajdu Dakar?
- Byłem w trakcie bardzo intensywnych treningów przed Dakarem, ale kilka godzin dziennie poświęcałem na pracę, ponieważ w przeciwnym wypadku nie mógłbym sobie pozwolić na taki długi wyjazd. Tylko dzięki temu, że łączę trening z pracą mogło mnie przez kilka tygodni nie być w Polsce.

- Co dla Pana oznacza hasło „Dakar”?
- To jest bardzo wysoko postawiony cel sportowy, organizacyjny. Chyba najwyżej postawiony w dyscyplinie jaką uprawiam, czyli w off-road. Dakar to taki Mount Everest dla wszystkich, którzy jakkolwiek ścigają się w sportach motoryzacyjnych poza szosą.

- Jest to rywalizacja obciążona bardzo dużym ryzykiem. Niesie z sobą zagrożenie dla zdrowia i nawet życia...
- Dakar jest oczywiście bardzo ryzykowną imprezą, wydarzeniem sportowym. Staram się opanowywać i zmniejszać ryzyko i mam zamiar w najbliższym Dakarze tak właśnie postępować. Ktoś może słusznie powiedzieć, że świadomie kontrolujemy tylko część wydarzeń. Do drugiej części podchodzimy nieświadomie, bo zaczyna dochodzić do głosu to wszystko, co czyni z nas sportowców w trakcie rywalizacji. Czyli podniesiony poziom adrenaliny. A ponadto są sytuacje całkowicie od nas niezależne.

- Dakar to również ogromne wyzwanie dla sprzętu. Model Yamaha Raptor 700 w zeszłym roku przygotowywała francuska firma Mecasystem.
- Wiele elementów było przygotowanych świetnie przez Mecasystem. Ale jeden z zasadnicznych elementów, czyli chłodzenie, był niestety przygotowany fatalnie. Byłem aż zaskoczony, że doświadczona firma może źle zrobić tak ważny element. No, ale cóż, okazało się, że chłodzenie było zrobione źle i praktycznie przez cały Dakar odczuwałem tego konsekwencje. Trzeba było z tym walczyć. Szczęście polegało na tym, że kiedy chłodzenie już całkowicie odmówiło posłuszeństwa, po drugim odcinku specjalnym mogłem być doholowany do bazy przez samochód serwisowy, co jest zgodne z przepisami. I to było wielkie szczęście. A później kolejne szczęście... Po zmianie silnika następnego dnia odkręcił się wąż zasysający olej spod bloku silnika, czego absolutnie nie byłem w stanie zauważyć. Niemniej przez jakiś kompletny przypadek zatrzymałem się po odcinku specjalnym i oglądnąłem dokładnie quada. Zatrzymałem się prawdę powiedziawszy ze zmęczenia. I wtedy wykryłem, że spod silnika leje się olej, dzięki czemu nie zatarłem silnika na następnych kilkudziesięciu kilometrach dojazdówki. Tak, że dużo wysiłku i dużo szczęścia równocześnie.

- Jakie wnioski płyną z tego nieciekawego doświadczenia?
- Wręcz przeciwnie, było to bardzo ciekawe doświadczenie. Przesądza o tym fakt, że dojechałem do mety. Gdybym natomiast z tego powodu nie dojechał do celu, gdyby tej usterki nie dało się naprawić, albo wydarzyła się na odcinku specjalnym - byłoby to rzeczywiście co najmniej nieciekawe doświadczenie. A wręcz fatalne. Ponieważ jednak nie spowodowało to konieczności wycofania się (powtarzam: głównie dzięki szczęściu, które mnie kilkakrotnie nie opuściło) uważam to doświadczenie za bardzo cenne. Pokazujące m.in., że konieczne jest testowanie sprzętu i przykładanie wagi do rzeczy, które pozornie wydają się technicznie rozstrzygnięte. System chłodzenia na samym początku nie zwrócił niczyjej uwagi, wszystkim wydawało się, że to może tak działać. Nawet doświadczonym mechanikom i doświadczonym „dakarowcom”. Tym bardziej, że kilka quadów w ubiegłorocznym Dakarze było przygotowywanych przez firmę Mecasystem i były zrobione pod względem chłodzenia identycznie. Praktyka jednak pokazała, że bez testów jest się narażonym na tego typu huśtawki. Ja miałem wiele szczęścia. Inni mieli znacznie mniej fartu, bo kilka quadów zrobionych przez Mecasystem do mety nie dojechało.

- Wiem, że quad na tegoroczny Dakar jest przygotowywany w Czechach. To jest ten właściwy kierunek?
- To się okaże dopiero w trakcie rajdu, z góry nie można niczego przesądzać. O powodzeniu decydować będzie wiele elementów. Nie tylko układ chłodzenia, który u Czechów jest rzeczywiście dużo lepiej zrobiony. Na razie wiem, że nowy sprzęt jest bardzo szybki. W zależności od doboru zębatek mogę jechać z prędkością 150-190 kilometrów na godzinę, więc dużo szybciej niż na tamtym quadzie. Silnik, który został zastosowany wydaje się nie cierpieć z tego powodu, że musi ciągnąć dużą masę przy dużych oporach toczenia. Ponadto quad prowadzi się bardzo dobrze, bo jego geometria jest bardzo dobrze zrobiona, właściwości trakcyjne są znakomite. Natomiast trudno mi jeszcze powiedzieć o wielu innych rzeczach, bo na razie przejechałem nim około 1-1,5 tysiąca kilometrów. Jeszcze nie jest to taki dystans, który pozwoliłby na uzyskanie wysokiej wiedzy i możliwości zapobiegnięcia jakimkolwiek usterkom. Zatem nie można na razie powiedzieć, że jest to absolutnie bezawaryjny pojazd i nie przysporzy żadnych kłopotów. Ale na pewno jest bardzo szybki i bardzo dobrze wyważony. Dużo będzie od tego zależało, na ile nasze dotychczasowe testy okażą się miarodajne już w warunkach realnego ścigania.

- „Quad to współczesny koń” - powiedział Pan kiedyś. Można prosić o rozszerzenie tej myśli?
- Quad jest współczesnym koniem. Przez wiele wieków czy nawet tysiącleci człowiek używał konia do wszystkiego. Do poruszania się w trudnym terenie, przenoszenia ciężarów, jazdy dla przyjemności, jazdy dla konkurencji i zadań użytkowych. Jedynym pojazdem, który dzisiaj spełnia funkcje konia jest quad. Oczywiście poza tą różnicą, że koń może się najeść trawą, roślinami czy owsem, zaś quad musi mieć do tego paliwo. Moim zdaniem quad jest równie uniwersalny jak koń. Można nim się poruszać po drogach twardych, bezdrożach, śniegu, lodzie, piasku i po wszystkich rodzajach nawierzchni. Jednocześnie zachowuje się bardzo podobnie do konia. Jest dość stabilny, jeżeli się nim dość umiejętnie posługiwać. Ma cztery koła zamiast czterech nóg. Tak jak w przypadków kucyków można się nim bardzo łatwo nauczyć jeździć, więc spełnia warunek uniwersalności. Ostatnio dziennikarka jednego z programów telewizyjnych zapytała mnie czy wiem, że quady są obecnie bardzo popularnym prezentem na Pierwszą Komunię Świętą. To pokazuje, że quadem mogą jeździć nawet małe dzieci, oczywiście pod okiem starszych. Tak jak każde dziecko może uczyć się jeździć na kucyku. Reasumując, quad jest to współczesny koń, do którego można go niemal pod wszystkimi względami porównać. Jak widać na przykładzie prędkości, które podałem przed chwilą, mój quad może konkurować pod względem szybkości na drogach z wieloma autami. Oczywiście nie chiałbym takiej konkurencji uprawiać, chyba że na torze wyścigowym. Ale quad może konkurować z bardzo szybkimi autami. Przy odpowiednich przełożeniach, których na Dakarze nie potrzeba zastosować, ale możnaby je wykorzystać dla jakiegoś testu, myślę, że quad mógłby pokonać granicę 200 kilometrów na godzinę.   

- Jeszcze jeden cytat. „Udział w Dakarze będzie największym sportowym wyzwaniem dla mojego organizmu, a spełnię swoje marzenie, jeśli uda mi się dojechać do mety” - powiedział Pan w grudniu 2008. Czy ta dewiza nie traci na aktualności w kontekście wielkiego sukcesu przed rokiem?
- Zupełnie nie traci na aktualności, a nawet staje się jeszcze bardziej aktualna. Po pierwsze jestem o rok starszy, a nie należę do młodych zawodników. Mam prawie 44 lata, to już jest wiek, w którym tego typu wyścigi są dla organizmu potężnym obciążeniem. Trzeba dobrze wiedzieć jak się z tym organizmem obchodzić i jak go oszczędzać, żeby nie roztrwonić sił po 4-5 dniach. A po drugie dlatego, że przyjęcie jakiejkolwiek innej dewizy w Dakarze niż ta, żeby cały czas jadąc myśleć wyłącznie o dotarciu do mety - kończy się z reguły źle. W ubiegłym roku było kilku zawodników, którzy chcieli koniecznie osiągać zwycięstwa etapowe. W mojej klasie byli to choćby Declerc, Gonzalez, Evans, Pena, Avendano czy Henderson. Jak pokazuje ich przykład, bardzo mocne dążenie do zwycięstw etapowych w przypadku prawie wszystkich z wymienionych skończyło się źle. Pena dojechał na dalszym miejscu, to samo Avendano, Henderson i Gonzalez nie dojechali w ogóle, Declerc skończył na siódmym etapie z urwanym przednim wahaczem. Ja go zresztą podnosiłem i widziałem co się stało. Miałem oczywiście mnóstwo szczęścia i nie chcę przypisywać wielkiego sukcesu z ubiegłego roku swoim umiejętnościom. Raczej zbiegowi wielu różnych, korzystnych okoliczności. Ale nie zmienia to faktu, że dojechanie do mety powinno być celem, o którym będę pamiętał w najbliższym Dakarze jeszcze bardziej niż rok temu. Wynik okazał się fantastyczny. Jaki będzie tegoroczny? - nie wiem. Ale na pewno wiem, że moim celem będzie dojechać do mety. I nawet postanowiłem niedawno, że napiszę sobie takie hasło na quadzie: „Meta, durniu!”. Jak kiedyś Bill Clinton napisał sobie po pierwszych wyborach prezydenckich, które wygrał: „Gospodarka, durniu!”. I to hasło było mottem, o którym cały czas pamiętał. Ja sobie napiszę, oczywiście w miejscu niewidocznym dla innych, „Meta, durniu!”. Aby mnie to powstrzymywało przed nadmiernym szarżowaniem. 

- Od 2003 roku jest Pan bezkonkurencyjny w krajowych mistrzostwach enduro. Jak doświadczenia stąd płynące przydały się Panu w Dakarze?
- Enduro jest to dyscyplina przede wszystkim wymagająca wytrwałości, odporności i tego, żeby się nie zrażać przeszkodami, które się piętrzą na trasie. Bardzo często w ciągu dziewięciu lat jazdy w Polsce zdarzały mi się sytuacje, kiedy przeszkody układane na trasie enduro głównie pod motocykl były tak trudne do pokonania dla quada, że trzeba było wielkiej inwencji, aby sobie z nimi poradzić. I to jest pierwsza cecha enduro, na którą należałoby zwrócić uwagę. Znaczy należy być przygotowanym na każdy rodzaj przeciwności, które przygotuje organizator i nie przerażać się nimi, tylko szukać możliwości ich pokonania. Nasuwa się taka niby banalna myśl, że wszyscy będą musieli przejechać tę trasę. Paradoksalnie, jest to prawda. Wszyscy będą musieli przejechać tę trasę. A jeżeli się gdzieś zgubiłem i mam przed sobą niepokonywalną przeszkodę, to wracam do miejsca, w którym najprawdopodobniej doszło do tego, że się zgubiłem i szukam takiego przejazdu, takiej trasy, która da się pokonać. Bo wszyscy będą ją musieli pokonać.  Miałem taką sytuację kilka lat temu, że organizator jednej z eliminacji mistrzostw Polski przeprowadził trasę błędnie. Źle ją oznakował takim przejazdem, który właściwie był niepokonywalny. Pod nasypem trzeba było zjechać do rzeki, po kamieniach dostać się do betonowego przejścia, które było tylko dla wody i później z drugiej strony na bardzo niebezpieczny kolejowy nasyp. Byłem pewien tego, że organizator pomylił się. I że jest to coś, czego absolutnie nie powinniśmy przejeżdżać. Ale fakt, że było to tak oznakowane. W trakcie zawodów organizator wycofał się z tego i oczywiście poprawił przebieg trasy. Natomiast byłem ciekaw, czy to jest w ogóle wykonalne. Założyłem się z organizatorem, że pokonam tę przeszkodę po zawodach. Przejechanie kilkudziesięciu metrów zajęło mi pół godziny, ale udało się. Musiałem zjechać quadem do rzeki, z użyciem takich specjalnych podkładów. Wyłączyć silnik quada, dlatego, że będąc w rzece w każdej chwili mógł zaciągnąć wodę do silnika, co skończyłoby się tragicznie. Przeciągnąć quada takim betonowym tunelem pod nasypem, a następnie pchając quada tyłem i przodem, z drugiej strony wypchać go na skarpę. Potworny wysiłek, taki jaki właściwie wystarczyłby na cały dzień ścigania... W ten sposób wygrałem butelkę dobrego alkoholu. Niemniej, oczywiście nie było to zadanie do wykonania przez wszystkich zawodników. Pewnie znakomita większość z nich zostałaby tam, uznając sprawę za jakiś absurd. To doświadczenie przydało mi się w Dakarze, o czym zresztą wspominał Krzysiek Hołowczyc i kilku motocyklistów. Otóż wielokrotnie dojeżdżaliśmy do miejsc, wydawało się, nie do pokonania. Ale później sposobem, trochę z prawej, trochę z lewej, udawało się to zrobić. Niestety muszę przyznać, że miejscami było to bardzo niebezpieczne, zaś ilość wypadków zdarzających się po drodze była niesamowita. Zobaczymy jak będzie w tym roku.
Wracając na moment do enduro... Oprócz wytrzymałości, którą enduro buduje i którą hartuje, oprócz tego, że trzeba pokonywać setki kilometrów dziennie jest jeszcze taka cecha enduro, że należy bardzo dużo używać głowy. „Hołek”, którego uważam za bardzo doświadczonego zawodnika nie tylko w Dakarze, bo przecież startował również w rajdach samochodowych i tam zdobywał doświadczenia, został zapytany przez redaktora jednej ze stacji telewizyjnych: jak to się stało, że Rafał ukończył swój pierwszy Dakar i to dojechał do mety na trzecim miejscu. Krzysiek odpowiedział krótko: głową. Myślę, że to jest odpowiedź prawidłowa. I to jest też wynik jazdy w enduro. Motocross, cross-country czy supermoto są to dyscypliny, w których przede wszystkim decyduje wytrenowanie. I można nawet powiedzieć, że trochę brawura. Natomiast w enduro i Dakarze decydują rozwaga, zachowanie zdrowego rozsądku i zimnej krwi, nieuleganie pokusie bardzo agresywnego ścigania się. Ludzie, którzy usiłują zrobić bardzo dobre wyniki etapowe, dla których genezę stanowi ściganie się w motocrossie czy cross-country, po trzech, czterech dniach są tak zmęczeni, że nie są w stanie jechać dalej. A nawet jeżeli jadą, są na tyle zmęczeni i zdekoncentrowani, że nie są w stanie jechać bezpiecznie. Enduro przygotowuje do Dakaru moim zdaniem bardzo dobrze.

 

ZOBACZ TAKŻE:

SMS-y budzą mnie z krótkiego snu - druga część wywiadu z Rafałem Sonikiem

9 tysięcy kilometrów męskiej przygody


Jerzy Cierpiatka
atvpolska2a.jpg
sonik7a.jpg
sonik6a.jpg
sonik2a.jpg



więcej wiadomości >>>
2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty