Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Aktualności
JERZY CIERPIATKA wspomina Wojciecha Łazarka2023-12-16 21:03:00 Jerzy Cierpiatka

Z DOMIESZKĄ RETRO (18)

Barwna postać, dobry człowiek…


Raków, zdecydowanie gorszy niż za czasów Marka Papszuna, pożegnał się z pucharami w stylu dominującym tej jesieni. Atalancie Bergamo nie był w stanie zagrozić, co w gruncie rzeczy byłoby protokolarnym stwierdzeniem oczywistości, gdyby nie drobne „ale”. Idzie mi o fatalny styl zejścia Rakowa ze sceny. Lepiej, żeby towarzyszyła temu pusta widownia.


Zupełnie inaczej było w Warszawie, gdzie Legia podtrzymała dotychczasowy rytm wdzierania się w wyższe sfery. Zaczęła świetnie od pokonania Aston Villi i zakończyła równie efektownie, odprawiając z kwitkiem AZ Alkmaar. Przypomnę, jeszcze w maju półfinalistę Ligi Konferencji, a teraz nieuchronnie wysłanego na urlop tyle przedwczesny, co bezpłatny.


Gdybym miał wskazać na rys najważniejszy czwartkowego meczu, wybór padłby na wykonanie przez Legię omal pokazowej lekcji pod tytułem „jak awansować bezpiecznie?”. Czyli bez ryzyka, które siłą rzeczy by wynikło z ewentualnie założonej gry na remis. Taka opcja zaistnieć mogła w teorii. Ale nie w głowie Kosty Runjaića, który strategicznie zadbał o bezpieczeństwo tyłów, lecz z jednoczesnym i konsekwentnym prowadzeniem akcji zaczepnych. Plan i sposób jego realizacji zdecydowanie przypadł mi do gustu. Z deserem w postaci rzeczywiście rewelacyjnych asyst Josue przy golach Yuriego Ribeiro i Blaża Kramera. Teraz dwumecz z Cracovią, której bilans coraz bardziej staje się niepokojący, skoro aktywa w przeciwieństwie do pasywów pikują w stronę czarnej dziury. Lepiej zawczasu pomyśleć, aby w nią nie wpaść.


Tej najbliższej kolejki ligowej już niestety nie obejrzy Wojciech Łazarek. A tak po prawdzie Wojtek, bo przejście na „ty” zaproponował przed czterdziestu laty, na co skwapliwie i z radością przystałem. Zbliżał się na Kałuży pucharowy mecz Cracovii z Lechem, w przeddzień wieczorem ja i Marek Latasiewicz ucięliśmy sobie z Wojtkiem miłą pogawędkę. My byliśmy prywatnie, On również, ale i służbowo. Non stop myślał o wzmocnieniu Lecha, który przeobraził z klubu dekadę wstecz na bocznym torze w ligowego potentata, dublet mistrza Polski o tym bezapelacyjnie świadczył. Wojtek miał na oku kogoś z „Pasów”, gracza o bezwzględnie wysokim poziomie piłkarskim. Co do tego panowała absolutna zgodność poglądów, Wojtkowi chodziło jednak o znacznie szersze, niekoniecznie stricte futbolowe rekomendacje. Z przykrością nie mogliśmy ich wystawić, co zostało przyjęte ze zrozumieniem. Może nawet wdzięcznością, że traktujemy się serio, choć z orbity zainteresowań Lecha wypadał brylant.


Wojtek pracował w wielu klubach, wreszcie został selekcjonerem „narodowej”. Przeżywała trudny czas, leczyła rany po drugim meksykańskim mundialu. Nikt jeszcze nie miał pojęcia, że po Antonim Piechniczku będzie to trwać szesnaście lat, aż wreszcie zmieni ten rzeczy Jerzy Engel i finały mistrzostw świata znów staną się polskim udziałem. Wojtek, przed Andrzejem Strejlauem, Henrykiem Apostelem, Władysławem Stachurskim, znów Piechniczkiem, Krzysztofem Pawlakiem i Januszem Wójcikiem, otworzył długi pochód selekcjonerów, którym w tamtym okresie nie powiodło się.


A mógł skutecznie powalczyć o wielką sprawę? Wtedy w to wierzyłem, z perspektywy czasu ogarniam ten sam problem inaczej. W zestawie nieco ponad trzydziestu meczów wprawdzie przeważają zwycięstwa, lecz pozbawione atestu jakości i bez istotnego znaczenia. Kto wie, czy jeden z najbardziej spektakularnych występów, choć wcale nie rzucający na kolana, nie miał miejsca omal na starcie, gdy w Amsterdamie doszło do bezbramkowego remisu z Holendrami. Oni dopiero prężyli się do najważniejszego z ich perspektywy skoku w historii. Wywalczonego w kapitalnym stylu prymatu w EURO ’88. Ale, ale… Zanim to nastąpiło, już po Amsterdamie a jeszcze przed Monachium było po drodze Zabrze. A tam gołym okiem było widać, że „Pomarańczowi” (z Ronaldem Koemanem, Marco van Bastenem, Ruudem Gullitem, a wyjątkowo bez Franka Rijkaarda - jako stosem pacierzowym drużyny Rinusa Michelsa) idą naprawdę we właściwym kierunku. W przeciwieństwie do nas…


Wojtkowi nie udało się wyzwolić „narodowej” z kręgu niemocy, te niespełna trzy lata zamknęła klamrą wysoka porażka z Anglikami na Wembley, akurat w przededniu wyborów 4 czerwca ’89… Jak w kraju, dominowała w reprezentacji przeciętność i szarość. Czy jednak był to problem wyłącznie Łazarka? Czy to była sprawa prosta, jeśli solidarnie połamali sobie na tym zęby selekcjonerzy wymienieni dwa akapity wyżej? I jak długo było prawdą, wbrew Gierkowi, że Polak jednak nie potrafi? Bo, generalnie rzecz ujmując, takich mieliśmy piłkarzy. I de facto mamy…


Tak czy inaczej przychodzi mi pożegnać Wojtka Łazarka z żalem, jaki towarzyszy odejściu postaciom wartym tego. A Wojtek kimś takim bez wątpienia był. Jako trener należący absolutnie do krajowej elity, dysponujący rozległą wiedzą, co zresztą materializowało się w osiągnięciach klubowych. A zjeździł Polskę wzdłuż i wszerz, bo to Gdańsk, Bydgoszcz, Łódź, nasz Kraków, Wrocław, Białystok… Do tego zagraniczne kontrakty, niekoniecznie ograniczone do europejskiego kontynentu. Wygrywał i przegrywał, natura futbolu już taka jest i tego nie zmienimy. Ale w wielu z tych miejsc pozostawiał po sobie sympatyczne wrażenie, bowiem oprócz walorów czysto warsztatowych był barwną postacią i po prostu dobrym człowiekiem.


Sztampa? Jak najbardziej. Tak samo zresztą jak to, że uświadamiamy sobie tę prawdę za późno.


Albo, co gorsza, przechodzimy obok niej. Obojętni.


JERZY CIERPIATKA


Jerzy Cierpiatka


2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty