Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Inne > Boks
JERZY CIERPIATKA przypomina postać Angelo Dundee'ego2012-02-03 16:20:00 Jerzy Cierpiatka

ZAMIAST DOGRYWKI (96)

Najlepszy ambasador boksu


Gdyby zmarł Angelo Mirena, świat boksu niewątpliwie pozostałby obojętny. Ale jest zupełnie inaczej, bo na wiadomość o zgonie Angelo Dundee’ego spontanicznie ogłoszono stan powszechnej żałoby. Imię się zgadza, nazwiska - wbrew pozorom - też. Bo Mirena i Dundee to ta sama osoba. Wszak z tą zasadniczą różnicą. Metrykalnego Mireny nie kojarzył nikt. A Dundee’ego każdy, kto odróżnia boks od kung fu.

Z wielkimi autorytetami w narożniku jest coraz trudniej. Mimo ciężkiej choroby trzyma fason Freddie Roach, wciąż przejawia aktywność znakomity Emanuel Steward. Dawno temu, jeszcze od przedwojennych czasów Joe Louisa, ogromną charyzmą cieszył się przez kilka dziesięcioleci dobrotliwy i zarazem czcigodny Eddie Futch. Długo rywalizował po rycersku z Dundee’em, od którego był starszy o dekadę. Futch i Dundee zmarli w wieku 90 lat. Jeśli Steward i Roach dostosują się do konwencji, długo jeszcze pożyją.

Futch strzelał z rogu naprawdę ciężką amunicją. Joe Frazier, Ken Norton, Larry Holmes, Riddick Bowe... Dundee w tym nieformalnym wyścigu o tytuł najlepszego trenera bokserskiego na świecie nie pozostawał dłużny. Najpierw wypromował Carmena Basilio, któremu wejściu na tron wcale nie przeszkadzało, że głównym składnikiem jadłospisu była cebula. Willie Pastrano wprawdzie ćpał, lecz i tak krótko rządził wśród półciężkich. Kubańczyk Jose Napoles po wpisaniu boksu przez Fidela Castro na indeks nieomal został bohaterem narodowym narodu meksykańskiego. Zaletą Jimmy’ego Ellisa była doskonała technika, wadą za mały kaliber zadawanych ciosów. Sugar Ray Leonard prawie stanowił kopię Sugar Ray Robinsona, wobec którego artyzmu cała reszta musiała pozostawać falsyfikatem. George Foreman po wykonaniu powinności pastora wrócił w wieku 45 lat na tron, po spektakularnym znokautowaniu Michaela Moorera. Ale najcenniejszą perłą Dundee’ego był niewątpliwie Muhammad Ali. Angelo odwiedził go dwa tygodnie przed śmiercią, z okazji 70. urodzin kogoś, kogo poznał jeszcze jako Cassiusa Claya.

Jakże owocna współpraca Dundee’ego z Alim rozpoczęła się zaraz po debiucie Claya na zawodowych ringach. I trwała przez całą karierę, od 1960 do 1981. Co stanowiło fundament wielkiej przyjaźni naprawdę wielkich? O zakresie bokserskich kompetencji Alego nie ma sensu przypominać w nieskończoność. Umiejętności Angela też plasowały się na niebotycznym pułapie. Wyznaczał strategię, decydował na szczeblu taktycznym, miał złote ręce do międzyrundowego tamowania krwi z rozciętych łuków brwiowych. Bo „cutman” to hasło, które za sprawą Dundee’ego musiało brzmieć dumnie. A w innych trudnych chwilach czas reakcji też odgrywał niebagatelną rolę.

W 1963 Claya posłał na deski angielski pretendent, Henry Cooper. Cassius bardzo odczuł ten cios, ale na błysk Angela liczyć mógł zawsze. Dundee natychmiast porwał podopiecznego do narożnika i zasygnalizował arbitrowi, że pękła jedna z rękawic Claya. Sekundy przymusowej przerwy były dla niego balsamem. Kryzys został opanowany, po wznowieniu pojedynku Cooper wkrótce skapitulował.

Niebawem wpadł Clay w nieliche tarapaty podczas walki, w której ostatecznie zdetronizował Sonny’ego Listona. Zanim doszło do wywieszenia przez championa białej flagi, spowodował on poważne problemy Cassiusa z widzeniem. Chodziło o to, że na rękawicy Listona znalazł się jakiś tajemniczy proszek, gdy zaprószył gałkę oczną Clay dosłownie musiał walczyć w ciemno. I kto wie, czy dokonałby wówczas przełomu w bokserskich rejestrach, gdyby nie skuteczne przemycie oka przez Dundee’ego.

Jesienią 1974 już nie Cassius Clay, tylko od dawna Muhammad Ali skrzyżował rękawice z Foremanem. Ten był dla speców wyraźnym faworytem, choć zairska publiczność modliła się, aby zgodnie ze skandowanym okrzykiem „Ali bomaye!” to Muhammad zabił George’a, a nie odwrotnie. Po perfekcyjnej serii zadanej przez Alego publika doczekała się pełni satysfakcji. Do pięściarskiego słownika wszedł wtedy termin „rope-a-dope”, odnoszący się do kapitalnego i zarazem absolutnie nowatorskiego wykorzystania przez Alego lin, co zaprowadziło go do triumfu. Foreman długo wietrzył w tym spisek, oskarżając Dundee’ego o celowe poluźnienie lin. Innym słowy, o stosowanie praktyk dalekich od fair play. Angelo, jako człowiek nadzwyczaj prawy, poczuł się oburzony tymi oskarżeniami. Wersję Foremana dementował na każdym kroku. Stara zwada straciła rację bytu dopiero po powrocie „Big George’a” na wielką scenę. Powyżej już napisałem, że podczas walki z Moorerem w narożniku Foremana pracował akurat Dundee.

Nie stał, pracował... W boksie, któremu poświęcił, bagatela, siedem dekad. Nieustannie czegoś szukał, coś ulepszał, a przy tym wnosił wielki szacunek dla ukochanej dyscypliny. Był jej najlepszym ambasadorem, jak właśnie powiedział znany trener, Teddy Atlas. Angelo zawsze robił to, co chciał. A czego nie chciał? Ano tego, aby żyjąc długo, choć szybko, nie odchodzić z tego świata zbyt wolno...

JERZY CIERPIATKA


Jerzy Cierpiatka



więcej wiadomości >>>
2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty