Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Inne > Boks
W obronie legendy „El Flaco Explosivo”2009-07-26 14:23:00 Jerzy Cierpiatka

Zaraz po tragicznej śmierci Alexisa Arguello rozległy się, niestety akurat w naszym kraju, głosy dezawuujące klasę dawnego championa zawodowych ringów. Ktoś gromko zaprotestował przeciwko ustawianiu Alexisa w szeregu „legendarnych” postaci, o których de facto nikt nigdy nie słyszał. W innym komentarzu podpowiedzianym przez ironię zaapelowano o ogłoszenie żałoby narodowej. Wykpienia ostatniej roli Arguello, tej w charakterze burmistrza Managui, również nie zabrakło. Ani oskarżenia rzuconego pod adresem osoby niewątpliwie tchórzliwej, skoro ucieczkę od życia w kierunku zaświatów świadomie wybierają tylko ludzie pozbawieni odwagi. Gdzieś na marginesie i w zdecydowanej mniejszości znalazły się opinie wyrażające szczery żal po odejściu autentycznej megagwiazdy boksu. Z absolutnym przekonaniem poszerzam niniejszym to nieliczne grono.


Prawda jest bowiem taka, iż Arguello był pięściarzem fenomenalnym, któremu świat długo padał do stóp. Z Cesarem Luisem Menottim, słynnym argentyńskim trenerem futbolu, łączyła go ksywa „El Flaco”, czyli „Chudy”. Z tym, że w przypadku Alexisa opatrzono ją niezbędnym i jakże adekwatnym przymiotnikiem „Explosivo”. Ten zabieg nie wziął się z powietrza. Arguello był bowiem - jak na wagi piórkową i lekką - wysoki jak tyka, za to obdarzony morderczym ciosem. W krainę marzeń wysłał wielu, na przykład Kevina Rooneya, późniejszego trenera Mike’a Tysona... Wprawdzie podczas profesjonalnego debiutu w wieku ledwie 16 lat Alexis zabawił się w inkasenta uderzeń nikaraguańskiego rodaka - Cachorro Amayi, ale później on sam wyznaczał reguły walk. Zazwyczaj przebiegały one pod hasłem „nokaut”, na 88 stoczonych pojedynków Arguello wygrał aż 64 przed czasem. Mistrzem świata został w 1974, w dramatycznych okolicznościach demolując meksykańskiego herosa Rubena Olivaresa. Brutalne sceny rozegrały się cztery lata później, gdy zachował tytuł po dramatycznej konfrontacji z Portorykańczykiem Alfredo Escalerą. Paradoks chce, że w dziejach boksu najdobitniej zapisał się Alexis dzięki dwóm pojedynkom, w których mimo punktowego prowadzenia ostatecznie został zmuszony do wywieszania białej flagi. W 1982 i rok później doszło do fantastycznych walk z Aaronem Pryorem. (Tego Amerykanina zapamiętał z amatorskich ringów pokonany przez niego w Warszawie mistrz Europy, Ryszard Tomczyk. Zaś ponoć właśnie z powodu wielkiej klasy Pryora na przejście o kategorię wyżej zdecydował się w obliczu Olimpiady w Montrealu jej złoty medalista, Sugar Ray Leonard...).

Otóż prawie po upływie trzech dekad wielu najwybitniejszych speców boksu utrzymuje, że pojedynki Arguello z Pryorem pod względem rewelacyjnego poziomu i dramaturgii trzeba plasować w kategoriach zdarzeń absolutnie nadzwyczajnych. Pryor na 40 walk w całej karierze przegrał tylko raz. Arguello wprawdzie częściej (osiem), ale warto pamiętać, że recordy obu  rywali w chwilach skrzyżowania przez nich rękawic w Miami oraz Las Vegas wyglądały jeszcze okazalej. Pryorowi dokuczał w obu przypadkach deficyt punktowy, lecz umiał być jeszcze lepszym od znakomitego przeciwnika.  W snutej tu i ówdzie spiskowej teorii dziejów znalazła się wersja o rzekomym wypiciu przez Aarona tajemniczego eliksiru, dzięki któremu w jednym z pojedynków zdławił opór Alexisa. Tego bodaj nigdy nie uda się zweryfikować. Natomiast nie ulega kwestii, że mimo wykonania dwóch wyroków na Arguello Pryor miał i ma go za fenomenalnego pięściarza, z którym tym chętniej zawiązał wieloletnią przyjaźń.

Alexis i Aaron byli niemal rówieśnikami o pokolenie starszymi od Oscara De La Hoyi. Ten z kolei widział w Arguello swego idola, którego ringowym tropem warto było podążyć. Nie sądzę, aby „The Golden Boy” kierował się przy dokonywaniu wyboru chwytami obliczonymi na tanią popularność. Przecież bez liku i na podorędziu miał wielu idoli rodem z Meksyku czy Stanów Zjednoczonych. A jednak symbolicznie oprawił Oscar w cenne ramy portret kogoś akurat z Nicaragui, niby brata ani swata... Co przesądziło o takim postawieniu sprawy? Ano bez wątpienia wielkość Arguello, któremu fantastycznej klasy nie jest w stanie odebrać nikt. Jeśli natomiast, jak na kanwie opisanego pojedynku z Pryorem, mnożyć wątpliwości - istotnie można to czynić w kontekście skomplikowanych dróg życiowych Arguello. Pod koniec lat 70. ubiegłego wieku z rąk sandinistów zginął brat Alexisa. Później te same siły podpisały wyrok śmierci na samego pięściarza, ale udało mu się jakoś uciec spod kosy. W tej sytuacji dziwić musi, jeśli to prawda, że jako wcześniej zdeklarowany przeciwnik sandinistów jednak przeszedł Arguello do ich obozu. No i to, niestety już ostatnie, wręcz samobójcze pytanie: „dlaczego?”. Mimo ponoć jednoznacznej treści aktu zgonu też chyba i jeszcze długo będą okoliczności zgonu poddawane najróżniejszym spekulacjom.

Za to wszystkim niedowiarkom, którzy robią sobie kpiny z najprawdziwszej prawdy, że Alexis Arguello zasłużenie stanowi autentyczną legendę boksu - zwykłe wara. Łącznie z gratisowym biletem choćby do youtube.


Jerzy Cierpiatka



więcej wiadomości >>>
2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty