Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Piłka nożna > Archiwum > Małopolska 2011/2012 > Seniorzy > Ekstraklasa
JERZY CIERPIATKA jest w bardzo złym nastroju po meczu Wisły z Cracovią2012-05-04 08:30:00 Jerzy Cierpiatka

ZAMIAST DOGRYWKI (109)

Lepiej zapomnieć te derby, tylko jak?


Za bardzo nie wiem, co skłoniło Tomasza Kafarskiego do potraktowania meczu Wisły z Cracovią w kategoriach dobrej reklamy derbów. Zapędy do ironicznego potraktowania tematu? A może wisielczy humor, w jakim mógł być Kafarski zaraz po tym jak świeczka zgasła?

Myślę, że decydując się na żonglerkę słowną najwyraźniej minął się Kafarski z powołaniem. Osobiście wolałbym bowiem, aby z piłkarzy Cracovii zrobił żonglerów. Problem w tym, że to absolutnie niewykonalne. Po pierwsze, ze względu na wyjątkową toporność materiału do obróbki. Po drugie, ze względu na dokonania nauczyciela futbolu w klubie przy ul. Kałuży. Drużyna Kafarskiego uciułała pod jego przewodem całe pięć punktów w dziewięciu meczach. To w zupełności wystarczy, aby zamiast wygłaszania pomeczowych komentarzy dokonał samooceny. Z pozycji trenera, który nie zrobił nic konkretnego, aby Cracovia przestała płonąć łuną czerwonej latarni.

Dobiegający końca sezon jako żywo przypomina mi rozgrywki 1969/70. Wtedy styl żegnania się „Pasów” z ekstraklasą był rozpaczliwy. Wprawdzie zdarzały się fajerwerki (1-1 z Górnikiem Zabrze, identyczny remis z Ruchem akurat na 500. mecz „Niebieskich” w pierwszej lidze...), ale te incydentalne sukcesy utonęły w powodzi porażek, które przerodziły się w ostateczną klęskę.

Jak jest teraz? To widzi nawet ślepy. Piękny stadion stał się atrapą żenady. A jeśli mimo wszystko ktoś rośnie w siłę, to tylko tzw. kadra kierownicza. Jej zawsze było dobrze, niezależnie od cywilizacyjnego dystansu jaki obowiązkowo winien dzielić Kańczugę od Wawelu. Choćby po to, aby nie przenosić do Krakowa obyczajów prosto z zadupia. Skoro to jednak nie przeszkadza Najwyższemu... Nie zakłóca piękna szwajcarskich pejzaży...

Przez dwadzieścia minut - wcale nie na klęczkach, za to ze zdumieniem i nieustannie rosnącą irytacją - słuchałem wygłaszanej przez Mirosława Szymkowiaka litanii do słowa „super”. Na takim prawie niebiańskim pułapie ustawiał były piłkarz, a dziś niestety komentator naprawdę renomowanej stacji, dokonania podopiecznych Kafarskiego. A to, że są tacy agresywni... A to, że tak walczą... A to, że na tak mało pozwalają Wiśle...

Tym ochom i achom niestety nie towarzyszyła choćby wzmianka na temat, w którym Szymkowiak czuł się na boisku akurat bardzo mocno. Chodzi mi o widoczną gołym okiem, a przemilczaną, żenującą słabość techniczną. Exemplum? Prosta jak drut sytuacja Mateusza Żytki, który w odległości kilku kroków od bramki i pozbawiony opieki spartolił „setkę”. Żeby tylko... Otóż Żytko zrobił to w sposób absolutnie urągający standardom przyzwoitości. Zamiast skierować piłkę do siatki, on futbolówkę fatalnie kopnął. Choć i tak wydaje się sukcesem, że w nią w ogóle trafił...

Wisła wygrała zasłużenie, bo poza pierwszym fragmentem meczu była w nim mniej słaba od jeszcze słabszej Cracovii. Gol strzelony przez Maora Meliksona miał niewątpliwą urodę. Melikson był zresztą pierwszoplanowym aktorem widowiska, które wcale nie z winy Maora stało na jednoznacznie nędznym poziomie. Podobały się dryblingi Ivicy Ilieva, w całkowitej opozycji do jego niektórych dośrodkowań.

Coś jeszcze, jakieś szpeja, można jeszcze wrzucić na wagę, ale i tak prezentowała się Wisła dramatycznie. Z Michałem Czekajem w roli głównej, jego kiks na początku meczu przy próbie przecięcia podania do Saidiego Ntibazonkizy był godny politowania. I do pełni „szczęścia” brakowało Wiśle tylko, aby grająca w potrójnym osłabieniu Cracovia wyrównała w ostatnich sekundach po kornerze sprokurowanym całkiem po diabła. Brakowało tylko, aby na Reymonta doszło do powtórki z Suchych Stawów...

Mariusza Jopa nie było na murawie, więc żaden „samobój” tym razem nie padł. Ale te „samobóje” strzela sobie Wisła co chwila w innych sytuacjach. Ani mi w głowie występowanie w roli adwokata Roberta Maaskanta, bo wiem, co zrobił nie tak jak należy. Zwłaszcza przy opieraniu drużyny na filarach, które żadnymi filarami nie miały prawa być. (Chyba, że  w Alkmaar i to bardzo dawno temu...). Patrząc jednak na obecny stan Wisły, niejako przy okazji poznajemy swoisty epilog sprawy Maaskanta. Bo całkiem na miejscu będzie postawienie prostego pytania: jeśli za Maaskanta wyglądała Wisła nieciekawie, to jak wygląda teraz? Za stratega Michała Probierza? Jest lepiej czy gorzej? Bliżej niż dalej?

Niewątpliwie jest bliżej, a w zasadzie osiągnięto kres. Takimi decyzjami jak najpierw powołanie Kazimierza Moskala, a za chwilę jego odwołanie, skompromitowano klub. Idealnie wpisano się w pejzaże malowane przez Józefa Wojciechowskiego przy Konwiktorskiej w Warszawie. Czyli szast, prast i po wszystkim... Życie wciąż dopisuje puentę do kazusu Moskala, który przecież ani trochę nie zasłużył, aby potraktowano go jak przedmiot.

Skutek jest taki, że wysoce nieodpowiedzialnymi decyzjami rozwalono coś, co i tak ledwie trzymało się kupy. Teraz tę kupę trzeba będzie długo zbierać. Zresztą po drugiej stronie Błoń jest podobnie, a raczej jeszcze gorzej. Stanowi to jednak dla Wisły jakąś pociechę?

JERZY CIERPIATKA


Jerzy Cierpiatka


WIADOMOŚCI

2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty