Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Na topie
SMUTNY DEBIUT SELEKCJONERA SMUDY: Polska przegrała z Rumunią 0-12009-11-14 18:55:00

Na stadionie Legii w Warszawie rozegrany został towarzyski mecz Polska - Rumunia, w którym debiutował w roli selekcjonera Franciszek Smuda. Miało być obiecująco, a było jak zwykle, czyli bezbarwnie i bez polotu, choć okazje na gole były. W najbliższą środę w Bydgoszczy kolejny sprawdzian z Kanadą.

Spod kielni polała się  woda... - czytaj komentarz


Polska - Rumunia 0-1 (0-0)

0-1 Niculae 59
Sędziował Menashe Mashiah (Izrael). Żółte kartki: Lewandowski, Kokoszka - Rădoi, Codrea.
POLSKA:
Kuszczak - Kowalczyk, Żewłakow (90+1 Sadlok), Kokoszka, Piotr Brożek - Błaszczykowski (80 Peszko), Dudka, Obraniak (80 Roger), Kosowski (75 Rybus) - R. Lewandowski (70 Małecki), Jeleń.
RUMUNIA: Pantilimon - Maftei (78 Săpunaru), Rădoi, Chivu, Raţ - M. Roman (46 Nicolita), Codrea (52 Ghioane), I. Apostol, Cr. Tănase (69 Goian) - D. Niculae, Marica (61 Bucur).


Rozegranie meczu międzypaństwowego na przebudowywanym stadionie Legii nie było zbyt szczęśliwym posunięciem. Realizator telewizyjny - chcąc nieco ratować smutny obraz - starał się jak mógł, ale widoczne były nowe, betonowe trybuny. Jeszcze bez krzesełek, a więc i kibiców. Na dodatek na ciężką, rozmokłą murawę narzekali sami piłkarze, więc już pierwszy obraz towarzyskiej potyczki nie nastrajał optymistycznie.


Dla obu ekip mecz miał spore znaczenie, bowiem chciały się przełamać i nieco przysłonić fatalny start w eliminacjach mistrzostw świata. W roli selekcjonera polskiej drużyny debiutował Franciszek Smuda, który miał pokazać odmienione oblicze tak krytykowanej kadry.


Początek spotkania był toczony w wolnym tempie, a obustronne wolne ataki pozycyjne niewiele dawały. Po krótkim badaniu sił uwidoczniła się przewaga Polski. W 11 minucie akcję lewą stronę przeprowadził Kosowski i w swoim stylu wrzucił futbolówkę na pole karne. Szkoda tylko, że nieco spóźnił się Lewandowski i minął się z piłką. W 20 minucie próbował zaskoczyć uderzeniem z wolnego Chivu, ale golkiper Manchesteru Utd nie dał się zaskoczyć. Po chwili na rajd lewą stroną zdecydował się Tănase, jednak na nasze szczęście zachował się zbyt egoistycznie i mało precyzyjnie strzelił zamiast podawać do dobrze ustawionego Maricy. W 27 minucie Obraniak prostopadłym podaniem uruchomił Jelenia, który z prawej strony wbiegł w pole karne i spod kolana strzelił bez namysłu. Pantilimon odbił mokrą futbolówkę, lecz nie było nikogo na dobitkę.


Akcja Jelenia z 30 minuty mogła przynieść powodzenie. Gracz Auxerre wrzucił piłkę dość precyzyjnie, jednak szykującego się do główki Lewandowskiego uprzedził zdecydowanym wyjściem bramkarz. Za moment nie popisał się Kokoszka, który przy wyprowadzaniu futbolówki omal jej nie zgubił. Chyba zapomniał, że stojąca woda może sprawić psikusa.
Po zmianie stron z dużo lepszej strony pokazali się Rumuni. W 54 minucie na uderzenie z 25 metrów zdecydował się Maftei, którego odpuścił Kokoszka. Mocno bita piłka skozłowała przed Kuszczakiem i ten musiał się ratować wybiciem na róg. W odpowiedzi rajd przeprowadził Kosowski, lecz po jego wrzutce strzelającego Jelenia zablokował Radoi. W 59 minucie stało się. Z lewej strony Marica podał do Ghioane, a ten - choć upadł na śliskiej murawie - zdołał przedłużyć futbolówkę do Niculae, który gra w jednym klubie z Jeleniem. Uderzenie z 14 metrów pod poprzeczkę było mierzone, a na dodatek piłka otarła się o Dudkę, co nie ułatwiło zadania Kuszczakowi.


Nasz bramkarz potwierdził, że nie można na niego liczyć. Nie po raz pierwszy w karierze zanotował kompromitującą interwencję; w 86 minucie prostą piłkę przepuścił pod... brzuchem. Na jego szczęście futbolówka nie szybowała w światło bramki. Czyż można się dziwić kibicom, którzy zaczęli skandować: Boruc, Boruc? Minutę później Roger prostopadłym podaniem uruchomił Peszkę, a ten w doskonałej sytuacji strzelił z 16 m tak słabo, że Pantilimon czekał aż piłka wpadnie mu w ręce. Już w doliczonym czasie gry Peszko minął wybiegającego poza pole karne golkipera i zamiast skierować futbolówkę do pustej bramki, wdał się w drybling z obrońcą gości i szansę diabli wzięli. (AnGo)

 

Nasz komentarz

Spod kielni polała się  woda...

Po upragnionym zrzuceniu przez PZPN holenderskiego balastu pobrzmiał dzisiaj motyw rumuński. Zresztą w przeszłości towarzyszył  on niektórym selekcjonerom w debiucie. Bukareszteńskie wyprawy nie przysłużyły się Ryszardowi Kuleszy (0-1) i Antoniemu Piechniczkowi (0-2). Franciszek Smuda znalazł się dzisiaj w niepomiernie lepszym położeniu. „Franzowi” było dane, aby mógł otwierać nowy rozdział w domowych pieleszach. 

Z tym dobrodziejstwem wiązały się jednak określone zagrożenia. „W domach z betonu nie ma wolnej miłości” - śpiewała przed laty Martyna Jakubowicz. Na stadionach dotąd straszących pustką betonowych trybun jest programowo ciężko kreować frapujące widowiska. W przypadku dzisiejszego meczu z Rumunami pojawiła się inna trudność. Stan murawy był tak imponujący, że bardziej należało na niej ćwiczyć axle, salchowy i rittbergery niż objawiać kunszt z futbolówką u nogi. Wobec czego tematy stricte piłkarskie siłą rzeczy schodziły na plan dalszy.

W pierwszej połowie najbardziej podobał mi się ostry strzał Ireneusza Jelenia, który zaskakująco dał zatrudnienie bramkarzowi o trudnym nazwisku Pantilimon. Mogła przypaść do gustu wymiana trzech podań bez stopingu, choć bez postawienia końcowego akcentu przez Jakuba Błaszczykowskiego. Raz mógł wywołać drakę pod rumuńską bramką Robert Lewandowski. Natomiast na przedpolu Tomasza Kuszczaka kłopoty z opanowaniem piłki na śliskiej murawie, a nade wszystko znaczący brak wyobraźni objawił Adam Kokoszka. Igranie z losem ostatniego defensora przed Kuszczakiem w ogóle nie powinien mieć miejsca, coś takiego trzeba Kokoszce od razu wybić z głowy. Wnioski płynące z obserwacji pierwszej połowy też nie mogły być krzepiące. Gra była nijaka, albo nędzna.

W 59. minucie piłka wpadła za kołnierz Kuszczakowi. Najpierw zlekceważono akcję rozwijającą się na 40. metrze od polskiej bramki. Następnie zaś pozwolono Danielowi Niculae na oddanie strzału z 14. metra, z interwencją spóźnił się Dariusz Dudka, który niefortunnie zmienił lot piłki. Po godzinie meczu z buńczucznej zapowiedzi Smudy, że dzisiaj jego drużyna składać się będzie z samych desperados pozostały same słowa, ani trochę nie mające pokrycia w faktach. Odwołanie się do sennych rycerzy, albo jeźdźców bez głowy byłoby natomiast całkiem adekwatne.

Później Kuszczak znów był  wystawiony na ciężką próbę, ale jakoś sobie poradził. Pantilimon z kolei niemal w zęby złapał słabe uderzenie głową  Jelenia. Na boisku pojawił się Patryk Małecki. Miał  kwadrans z okładem, aby zamiast wykpiwać słabość swych młodzieżowych kolegów pokazał, że w przeciwieństwie do nich sam jest chojrakiem. Ale Małecki jako piłkarz milczał. Pewnikiem zatem znacznie mocniej czuje się w układaniu werbalnych klocków... Fatalnej, choć na szczęście nie zakończonej utratą gola wpadki Kuszczaka nie ma sensu komentować. W 86. minucie oko w oko z Pantilimonem znalazł się Sławomir Peszko. Z tej pierwszej w całym meczu stuprocentowej okazji stworzonej przez Polaków urodził się mizerniutki strzał, po którym piłka ledwie dotoczyła się do rąk rumuńskiego bramkarza. Za chwilę rozpędzony Peszko minął Pantilimona, ale zamiast z ostrego kąta posłać piłkę do siatki popisowo odegrał scenę z filmu „Zaginiony w akcji”. Scenę, rzekłbym, symboliczną. Dla Peszki i jego kolegów, choć poza najlepszym z Polaków, Kamilem Kosowskim.

- Podnosi się z trudem Apostel, Apostol... - na początku drugiej połowy poprawił się  Dariusz Szpakowski. Na początku budowy nowej reprezentacji, tej spod kielni majstra Smudy, nachodzi mnie taka refleksja, że to będzie iście francowata robota „Franza”. Piasku może nie zabraknie, cement być może uda się podprowadzić z sąsiedniej budowy. Pewny natomiast jestem o okna. A ściślej o kit, bo tego z pewnością będzie pod dostatkiem. Niewątpliwie najgorzej, wbrew temu co z absolutną pewnością przepowiada łaskawca Jerzy Engel, będzie z robotnikami. Na razie są niedouczeni, a swą rzekomą desperację śmiało powinni zastąpić poważnymi rozmyślaniami o zmianie doskonale płatnego zawodu.

Franciszka Smudę należy pocieszyć przypomnieniem, że „Toni” Piechniczek na dzień dobry też przegrał z Rumunami, ale 15 miesięcy później szczycił się trzecią drużyną na świecie. Jak jednak „Franz” doprowadzi misję do szczęśliwego końca w finałach „EURO 2012”? Czy w ogóle dotrwa jako selekcjoner do tej imprezy? Zaiste, nie potrafię mu pomóc. O radę i o wsparcie powinien Smuda poprosić Engela oraz inne tęgie głowy. One podobno wiedzą wszystko.
JERZY CIERPIATKA

 


rum1.jpg
rum2.jpg
rum3.jpg
rum4.jpg
rum5.jpg


2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty