Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Piłka nożna > Wiadomości piłka nożna
RYSZARD NIEMIEC o tym co połączyło w sobotę w Mielcu Andrzeja Szarmacha, Krzysztofa Witkowskiego i Zbigniewa Bońka2015-09-20 20:02:00 Ryszard Niemiec

LEKCJA GIMNASTYKI (308)

Co mogą aniołki księdza Stasia?


Ksiądz Stanisław Wajdziak - kapelan małopolskiego futbolu, zatwierdzony osobistą decyzją księdza kardynała Stanisława Dziwisza, zadziwia inwencją szerzenia dobra w środowisku. Wybrał się do Mielca na mecz Termaliki Bruk-Betu Nieciecza z torbą pełną gipsowych aniołków ponumerowanych zgodnie z piłkarska nomenklaturą i przy mojej osobistej pomocy typował postaci, które figurkami obdarowywał.


Rzecz jasna pierwszym, któremu prezent się należał z urzędu niejako, był popularny „Diabeł”, czyli Andrzej Szarmach. W mieście nad Wisłoką zapamiętali go nie tylko jako znakomitego snajpera i bliźniaka Grzegorza Laty z duetu Bolka i Lolka, ale też zgrywusa, zdolnego do niejednego jajcarskiego wyczynu, takiego jak na przykład wprowadzenie konia na uroczystości imieninowe jednego ze stalowców, odbywające się w mieszkaniu na piętrze. Szarmach był piłkarzem wybitnym, tym nie mniej niezbyt chętnym do tyrania na boisku. Talent pozwalał mu na robienie sobie okazji do komfortowego stylu udzielania się w akcjach ofensywnych, przy całkowitej odmowie powrotów do defensywy. Bywały mecze, w których „Diabeł” – jakby to ujęli współcześni telewizyjni sprawozdawcy sportowi, całe kwadranse „bywał pod grą”, co frustrowało niektórych trenerów, zwłaszcza tych świeżo upieczonych, jak na przykład Konstanty Pawlikaniec. Wielka nadzieja naszego futbolu, z doktoratem zrobionym grubo przed 30-tką, obejmował stery Stali z zamiarem przekonania Szarmacha do stylu gry, jaki demonstrował Grzegorz Lato. Oznaczać to miało bieganie od szesnastki do szesnastki, dopasowanie się tempa poruszania się po murawie do prędkości inicjowanych przez Kasperczaka, Gąsiora i Hnatio kontrataków, a także do przychodzenia w sukurs własnym obrońcom. Im bardziej „doktorek” popędzał go do zdwojenia wysiłków, tym bardziej Andrzej leserował, nabywając u kibiców ksywę „stójkowego”. Poszło na ostro, ale poległ nie „Diabeł”, lecz „Doktor”… Piłkarza broniły zdobywane głową i nogami bramki, a przede wszystkim sztama pozostałych kolegów, którzy wyrazili, po namyśle, zgodę na spuszczenie Pawlikańca… Mówiło się, że „Diabeł” był złym duchem tej decyzji nie do końca przemyślanych przez władze Stali. Nie wiem, czy Andrzej przyjmując figurkę aniołka był świadom moich skojarzeń, wyzwolonych przez akcję księdza Stasia, atoli ja w pełni ogarniałem konteksty sceny, której byłem biernym świadkiem.


Nieco inne asocjacje niosła ze sobą operacja zaszczycenia anielskim prezentem właściciela patronującej Termalice Nieciecza firmy produkcyjnej Bruk-Bet - Krzysztofa Witkowskiego. Człowiek nagrabił sobie w ostatnich latach niemałe pensum grzechów, którymi dotknął futbolową Polskę. Po pierwsze, naraził 15 klubów ekstraklasy do dalszych wyjazdów ich zespołów do Niecieczy, nie dość, że oddalonej drastycznie od głównych traktów komunikacyjnych, to w dodatku nieobecnej na najbardziej dokładnych mapach sztabowych Sojuszu Północno-Atlantyckiego. Z tego powodu wracający z pucharowego meczu na Węgrzech piłkarze Lecha Poznań, ciekawi fenomenu sołectwa w gminie Żabno, powiat Dąbrowa Tarnowska, nie trafili za pierwszym razem do celu, gubiąc się w okolicach Radłowa. Po drugie, Witkowski stał się wyrzutem sumienia wszystkich klubowych bossów. Nie tylko płaci piłkarzom określone umowami honoraria za grę i podpisane kontrakty, to jeszcze czyni to w dokładnie oznaczonych dniach! Nie wkracza z pianą w ustach do szatni drużyny po porażce, nie rozpisuje składu wyjściowego trenerowi. Sprawy sportowe pozostawił w rękach fachowców, jakimi są niewątpliwie trener Piotr Mandrysz i dyrektor Marcin Baszczyński… To  może nie są grzechy śmiertelne, zapisane w katechizmie technokratów ligowego biznesu, ale do lekkich ich też nie da się zaliczyć. Czy fajansowy aniołek spowoduje skruchę Witkowskiego i uruchomi w nim proces przejmowania „obowiązujących” w elicie obyczajów? Nie sądzę, wszak wygląda on na niepoprawnego zatwardzialca, który wie swoje i tego się trzyma.


Co innego grzesznik Zbigniew Boniek, któremu krakowskiego kapłana przedstawiłem ze szczególną atencją. Wszak ksiądz Stasiu chłopcem będąc, nie myśląc jeszcze o powołaniu, został zaszczycony autografem reprezentanta Bońka, podczas wyjazdu na mecz naszej kadry w Chorzowie. Podpis na programie meczowym jest wyeksponowany w specjalnej izbie pamięci, którą jest cała plebania w Pleszowie, gdzie Wajdziak ma probostwo. Nie wiem, czy wręczona prezesowi PZPN figurka miała status „anioła pańskiego”, zapomniałem dopytać, ale jeśli by taka intencja towarzyszyła darowi, to zwyczaj 9-krotnego uderzenia w dzwony  byłby jak najbardziej na miejscu. Powód pewnie nie byłby na miarę wielkiej historii politycznej, czy militarnej, jak zwycięstwo polskiego oręża pod Grunwaldem i klęska w bitwie pod Warną, ale objawiony podczas wizyty Bońka na budowie stadionu w Niecieczy szacunek dla dokonań Witkowskich należy do okazji niezwykłych. Przechodzi do historii polskiego futbolu, albowiem mamy do czynienia z nawróceniem grzesznika, niewierzącego w sens robienia wysokowyczynowej piłki na wsi w randze sołectwa. „Zibi”- uosobienie wielkiego świata, wychowanek polskich i włoskich klubów metropolitarnych: Zawiszy, Widzewa, Juventusu i Romy, na wsi nie bywał nawet na wakacyjnych koloniach. Przesiąknięty do cna mentalnością człowieka sukcesu, także materialnego, od chwili usłyszenia o piłce w Niecieczy, nabierał sceptycystycznej niewiary w sens projektu Witkowskich. Wyniki piłkarzy Mandrysza i zapowiedziana gospodarska wizyta w Niecieczy zrobiły swoje. Pozostawiam do oceny księdza kapelana wstępną ocenę, czy aby nie mamy do czynienia z podejrzeniem o cudzie mniemanym…


Ryszard Niemiec



więcej wiadomości >>>
2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty