Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Piłka nożna > Wiadomości piłka nożna
RYSZARD NIEMIEC o swojej awersji do praktyk przypominających dawne cenzorskie kastracje tekstów dziennikarskich, w warunkach wolności słowa2015-04-06 14:00:00 Ryszard Niemiec

LEKCJA GIMNASTYKI (284)

Wielki powrót cenzury!


Najpierw legitymacja na stół! Kiedy Sejm złagodził w październiku 1981 roku ustawę o cenzurze, wydaliśmy w Dzienniku Polskim specjalny dodatek „Pejzażu Polskiego” wyłącznie z tekstami zdjętymi przez cenzurę. Był w nim tekst Jurka Wicherka (podpisującego się jako Maciej Lenart), opisujący haniebną głupotę niektórych zapisów cenzorskich. Utwór zatytułował „Pamiętnik cenzora”, co odpowiadało prawdzie, albowiem redaktor przez pewien czas zahaczył się w krakowskim oddziale Urzędu Kontroli Prasy i Widowisk. Zrobił się z tego wielki szum, bo naczelny cenzor PRL Stanisław Kosicki oskarżył autora o złamanie tajemnicy państwowej.


Prokurator wezwał mnie jako redaktora naczelnego do ujawnienia personaliów autora tekstu, co było podstawą do wytoczenia Wicherkowi procesu sądowego. Odmówiłem.  Jedynym wyjściem z opresji było wzięcie na siebie autorskiej odpowiedzialności za ten demaskatorski, na owe czasy bardzo odważny tekst. Tak zrobiłem, aliści za miesiąc nastąpił stan wojenny i umorzona przez prokuratora Krzysztofa Bachmińskiego (podpowiedział mi rozwiązanie poza budynkiem Prokuratury), działacza branżowej „Solidarności”, została wznowiona pod kątem zarzutu złożenia przeze mnie fałszywych zeznań. Groziło to wówczas paroletnim więzieniem. Na przesłuchaniu prowadzonym przez prokuratora Gawlikowskiego, twardo grożącego mi najwyższą karą, podtrzymałem uprzednie stanowisko i… czym prędzej pobiegłem do redakcji. Tam wspólnie z sekretarką, prowadzącą karty wierszówki - panią Majką Głuś, na gwałt przerobiliśmy karty Wicherka i moją, uprzednio zmieniając egzemplarz Dziennika, na który wpisywało się wyceny za opublikowane teksty dziennikarskie. Te zabiegi miały uwiarygodnić moje zeznanie jako rzeczywistego autora, nie mającego stażu w cenzurze, a tym samym nie podpadającego pod paragraf złamania tajemnicy państwowej… Ledwie uwiarygodniliśmy wspomniane dokumenty bezpieka była już w wydawnictwie i zażądała dokumentacji finansowej październikowego „Pejzażu Polskiego”… Na wszystkie strony nicowali karty i egzemplarz, ale w nich stało czarno na białym, że „Pamiętnik cenzora” spłodził… Ryszard Niemiec. Wicherek był uratowany!


W stanie wojennym utarczka z cenzurą zamieniła się w otwartą wojnę. Najpierw na pierwszej weryfikacji naczelnych, nie podałem ręki szefowi krakowskiej cenzury J.W., a potem puszczałem do druku wszystko, co zespół napisał. W ten sposób w 1982 roku Dziennik Polski został absolutnym rekordzistą polskich mediów w konkurencji ingerencji cenzorskich. Oficjalnie naliczono 131 całościowo zdjętych tekstów. Jak na 10 miesięcy, od marca do grudnia 82, wynik iście stachanowski, tym bardziej, że reszta prasy okazała się dziewiczo czysta, nie naruszając instrukcji KC dla mediów na czas stanu wojennego. Nie dziwota, że moja głowa musiała spaść…


Ten historyczny wstęp felietonu ma za zadanie uwiarygodnić moją awersję do praktyk przypominających tamte cenzorskie kastracje tekstów dziennikarskich, w warunkach wolności słowa, konstytucyjnie zawarowanego w ustroju, który szczęśliwie pozbył się urzędów cenzorskich ćwierć wieku temu. Mamy od tygodnia do czynienia z tzw. aferą biletową, czyli z sytuacją podejrzenia członka zarządu PZPN Kazimierza Grenia o trudnienie się handlem biletów na mecz Irlandia - Polska w Dublinie. Przez  pięciolatkę nasze relacje z Greniem układały się jak najgorzej. Wystarczy sięgnąć do archiwalnych wpisów na jego blogu, aby wyciągnąć wniosek o nadarzającej się okazji wzięcia na nim srogiego rewanżu. Tak się nie stanie z jednego ważnego powodu. Od początków reporterskiej posługi przyswoiłem sobie na zawsze maksymę, wpajaną przez moich wielkich nauczycieli z Klubu Reportażu SDP: Janusza Roszko, Stefana Kozickiego, Ryszarda Kapuścińskiego: „kiedy wszyscy napadają, ty bronisz, kiedy wszyscy wielbią, ty idziesz pod prąd!”.


Kiedy zatem przeczytałem tekst na ONECIE, autorstwa red. Dariusza Tuzimka, analizującego sytuację Grenia, pomyślałem o jeszcze jednym wyznawcy zbożnej dyrektywy. Tuzimek upomniał się o zachowanie proporcji pomiędzy dywanowym nalotem medialnym na rzeszowskiego działacza, a nagannym, aczkolwiek epizodycznym zdarzeniem, którego następstwa prawne pozostają zerowe. I niechby nawet „bileter z Dublina” dawał podstawy do postawienia mu zarzutów natury moralnej, to szarżujący na niego powinni najpierw rozejrzeć się wokół siebie, gdzie rozciąga się pejzaż ludzki wypełniony bardziej szemranymi postaciami. Z paragrafów etyczno-moralnych da się wywieść niejeden zarzut, godny potwierdzenia śledczą mitręgą sportowych dziennikarzy. Bogać tam; nikt nie ma zamiaru zgłębiać podważających sumienie związku macek kompleksu przemysłowo-bukmacherskiego, a raptem jednym słowem, podanym do apriorycznego wierzenia, skwitowano zatrzymanie dwóch działaczy komisji plażowej. Tymczasem na Grenia skierowano wszystkie lufy dyfamacyjnej artylerii. Dlaczego? Ano dlatego, że postanowił wyłamać się z ordynku rządzącego układu i dać upust swojej naturze wiecznego kontestatora i tropiciela przekrętów nawet tam, gdzie ich nie ma. Tuzimek nie napisał obraźliwego pamfletu na kolegów, jak usiłuje się wmówić opinii. W tekście nie znajdziemy ani jednego fragmentu zaskarżalnego, są natomiast przejawy słusznego protestu przeciwko nieuwzględnianiu uniwersalnej zasady, uwzględniania konieczności wysłuchania strony drugiej!


Rzeczony felieton należy już do czasu przeszłego dokonanego, albowiem został perfidnie zdjęty przez administratora portalu bez wiedzy autora. Ten natychmiast zareagował zerwaniem współpracy, co przydaje sprawie dodatkowej pikanterii i daje powody do zadumy. Oto po prawie 25 latach od pamiętnej ustawy o likwidacji Głównego Urzędu Kontroli Prasy i Widowisk, czyli represyjnej cenzury, po 35 latach od historycznego wystąpienia delegatów zjazdu SDP przeciwko gwałceniu wolności słowa, mamy do czynienia z recydywą bezpośredniej ingerencji administracyjnej. Tekst Tuzimka zdjęto, nie dając nawet drobnej notki o powodach zamykania mu ust.


Zamiast drapowania się w szaty pierwszego krytyka tej pożałowania godnej praktyki, przytoczę casus z własnego podwórka. Dobiega miesiąc od dnia, kiedy udzieliłem wywiadu w sprawach polaryzacji środowiska piłkarskiego. A stało się tak, bo znalazłem w komórce prośbę o pilny kontakt z Darkiem Dudkiem, któremu winienem był wiadomość o losie jego wniosku o przydzielenie drużyny Progresu N. Huta do wyższej klasy rozgrywek MZPN. Oddzwaniam, a po drugiej stronie słyszę podziękowanie reportera o zbieżnych personaliach z DD… Pytał o powody, dla których wieść środowiskowa upatruje we mnie głównego opozycjonistę wobec kierownictwa PZPN, w szczególności Prezesa. Przez kwadrans sprowadzałem wieść do poziomu realnej, cywilizowanej debaty o metody i cele działań centrali piłkarskiej, jej punktu widzenia na rolę struktur terenowych, różnic, a także zysków i strat powodowanych przekształcaniem federacji z cech stowarzyszeniowych w korporacyjne. Interlokutor, czyli red. Dudek (?) co i rusz, namolnie próbował zepchnąć tematykę na płaszczyznę prostackiej rozróby personalnej, w której rad by mi przypisać rolę warchoła i rozrabiacza, wojującego o przegraną sprawę. Nie dałem się sprowokować, trzymając się logiki wywodu, unikając demagogii i nienawistnego populizmu. A redaktorowi Dudkowi (?) nie o taką wersję wywiadu chodziło; wykonywał liczne łamańce myślowe, mające na celu dorobienie mi gęby. Nie udało się, bo wywiadu do tej pory nie dostrzegłem! Oprócz cenzury wciąż dobrze ma się autocenzura!


Ryszard Niemiec


Ryszard Niemiec



więcej wiadomości >>>
2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty