Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Lekka atletyka > Wiadomości LA
RYSZARD NIEMIEC rozgłasza o wydarzeniu nieprzeciętnej wagi: Kraków na tronie królowej sportu2011-10-02 10:40:00 Ryszard Niemiec

LEKCJA GIMNASTYKI (103)

Reflektory na AZS AWF!


Wyręczam, jak najbardziej, kolegów z krakowskich mediów w obowiązku rozgłoszenia miastu i światu o wydarzeniu sportowym nieprzeciętnej wagi. Stała się rzecz niebywała, bo oto lekkoatletyczna drużyna krakowskiej AZS AWF drugi raz z rzędu wywalczyła tytuł drużynowego mistrza Polski!

Wprawdzie sportowcy małopolscy od ładnych paru lat rozpieszczają naszych żurnalistów, dostarczając im paliwa do sycenia lokalnego patriotyzmu i produkowania rozlicznych laudacji i patetycznych aktów strzelistych, to wyczyn akademików to nie to samo, co laury piłkarzy i koszykarek Wisły, hokeistów Cracovii, siatkarek Muszynianki. Wyżej wymienione ekipy, regularnie wygrywające krajowe rozgrywki najwyższego szczebla, opierają swoją egzystencję i prymat na solidnej bazie ekonomicznej. Gwarantuje ona systematyczność wypłat pensji, a także lukratywnych kwot kontraktowych. Kasa Tele-Foniki, Comarchu, Spółdzielni „Postęp” w Muszynie, czy firmy  Can-Pack robi swoje, daje komfort koncentrowania się na uprawianiu sportu, solidnie motywuje, daje realne widoki na ustawienie się na czas życia za metą.

Nic takiego nie wchodzi w grę na czyżyńskim dworku królowej sportu, przytulonym do miłosiernej krakowskiej wyższej uczelni wychowania fizycznego. Akademia w dzisiejszych czasach, a warto to pamiętać, ledwie wiąże koniec z końcem, mając niemałe problemy z wydatkami na statutową działalność naukowo-dydaktyczną i wychowawczą, a tu spada nią słodki, bo słodki, ale jednak ciężar, utrzymania sekcji la. Na jej garnuszku wisi nie kilkunastoosobowa kadra, jak u siatkarek, czy koszykarek, jeno grupa kilkudziesięciu zawodniczek i zawodników, nie jednego, czy paru trenerów, ale tuzin coraz węższych specjalistów od biegów, skoków i rzutów. Wystarczy rzucić okiem na kalendarz mitingów krajowych, mistrzostw poszczególnych kategorii wiekowych, wreszcie tzw. rzutów ligowych, rozstrzygających o klasyfikacji w danym sezonie, pomnożyć to wszystko przez liczbę startujących, którym trzeba zapewnić przejazd, hotel i wyżywienie...

Trudno się zatem dziwić, że akademiccy lekkoatleci kokosów w tym klubie nie zażywają. Nawet zawodnicy klasy międzynarodowej nie mogą liczyć na stypendia godne ich umiejętności. Z tego powodu w ostatnich czasach w poszukiwaniu lepszych mecenasów, bardziej hojnych i w pełni wypłacalnych, opuszczali krakowski klub znakomici zawodnicy-wychowankowie, tacy jak reprezentacyjni sprinterzy Urbaś, Kuć, czy skoczek Starzak. Nikt ich specjalnie w Krakowie nie zatrzymywał, bo wszyscy doskonale zdają sobie sprawę, że dziś trudno robić wielki wyczyn lekkoatletyczny tak jak to się udawało w czasach Lerczakówny-Janiszewskiej, Kusion-Bibro, Jóźwiakowskiej-Biedy, kiedy temat socjalnego zabezpieczenia wysokiego wyczynu załatwiano bloczkami na pierogi w restauracji Kapusty i tzw. klubowym kadrowym circa 450 złotych. Pewnie, że najwybitniejsi zawodnicy, jeżdżący na zagraniczne mitingi dorabiali na drobnym przemycie (gorzała i kryształy na Zachód, dżinsy i ortalionowe płaszcze plus nonironowe koszule do kraju), ale cała reszta ledwie wiązała koniec z końcem.

Dlatego, kiedy słyszę, że w AZS AWF nagroda za indywidualne mistrzostwo Polski wynosi 1500 złotych, czyli tyle, ile stypendium dla piłkarskiego młokosa kopiącego w Młodej Ekstraklasie, rośnie we mnie podziw dla tego ostatniego już bodaj skrawka wyczynu, jeszcze nie ze wszystkim skomercjalizowanego. Nie bardzo wiem, skąd się to bierze, ale może z pielęgnowanej wielce tradycji takiej, jak na przykład pielęgnowanie zwyczaju organizowania dorocznych spotkań byłych członków sekcji, a nawet wyjazdy na miting do Spały, gdzie rozgrywane są konkurencje dawnych rycerzy królowej sportu. A może ta atmosfera to rezultat identyfikacji z Akademią i jej rosnącym autorytetem naukowym większości zawodników-studentów (w rankingu "Rzeczpospolitej" krakowska AWF wyprzedziła po raz pierwszy w historii wszystkie bratnie uczelnie typu WF, włącznie z niedościgłą dotąd warszawską AWF!).

Jeden aspekt tego zjawiska wymyka się kategorii domysłów i twardo siedzi w praktyce aktualnych władz uczelni pod rektorskim berłem profesora Andrzeja Klimka. Jest nim daleko posunięta otwartość kadry samodzielnych pracowników nauki wobec potrzeb studentów-sportowców. Nie kończy się ona bynajmniej na respektowaniu przywileju indywidualnego toku studiów, sięga niejednokrotnie głębiej w empatii dla wyczynowców. Niech ilustracją do tej tezy będzie przygoda jaka przydarzyła się Maciejowi Kotowi, czołowemu skoczkowi narciarskiemu z zakopiańskiego AZS. Zeszłoroczny maturzysta, pasjonat nauk ścisłych, zdał śpiewająco na geofizykę i zamierzał studiować na AGH. Przed złożeniem papierów zapewniono go, że uczelnia, którą kiedyś kierował profesor Jan Janowski, późniejszy premier pierwszego niekomunistycznego rządu polskiego, a wcześniej wybitny działacz TS Wisła, za którego przyczyną wielu sportowców zdobyło w Akademii profesurę (że wymienię jedynie koszykarzy: Macieja Pietrzyka, Andrzeja Łędzkiego, Jacka Mościńskiego, Krystiana Czernichowskiego), pójdzie mu na rękę w indywidualnym toku studiów. Jakież było rozczarowanie zakopiańskiego kadrowicza, kiedy zaraz po inauguracji dziekan postawił stanowcze veto dla planu dostosowania kalendarza startów sportowca z harmonogramem zajęć, zaliczeń i egzaminów. Na tak postawiony rygor zawodnik-kandydat na najbliższą olimpiadę musiał szukać pomocy na AWF. I znalazł ją bez kłopotów, co może wydawać się naturalnym rozwiązaniem, tyle, że nie do końca…

Ryszard Niemiec
(GAZETA KRAKOWSKA)
Specjalnie dla portalu SPORTOWETEMPO.PL


Ryszard Niemiec



więcej wiadomości >>>
2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty