Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Koszykówka > Wiadomości koszykówka
RYSZARD NIEMIEC analizuje nieudany występ reprezentacji Polski w EuroBaskecie2017-09-09 18:48:00 Ryszard Niemiec

LEKCJA GIMNASTYKI (413)

Cd. 40-letniej smuty pod koszem


Satysfakcja to żadna, aliści fakty nie pozostawiają wątpliwości: miałem rację publikując przed EuroBasketem felieton o strukturalnej bryndzy polskiej koszykówki… Nie trzeba było być wizjonerem, aby dostrzec nadciągającą klapę, która ostro nakłuła balon hurraoptymizmu, wyhodowanego w kierowniczych kręgach Polskiego Związku Koszykówki. Wzięta z kapelusza prognoza zakładająca nie tylko wyjście z grupy (nawiasem mówiąc niespecjalnie trudne, bo z 6 zespołów awansowało 4), ale przedarcie się do strefy medalowej, świadczyła o oderwaniu się od rzeczywistości. Tymczasem warto było chodzić po ziemi i dostrzec w reprezentacjach Francji, Słowenii, Grecji i Finlandii konkurentów stanowczo za silnych dla naszej drużyny.


W dodatku wyprawa do Helsinek przeszła pod znakiem poważnych błędów popełnianych przez trenera Mike'a Taylora. Przejdzie, na przykład, do historii nieuctwa powołanie do składu drużyny raptem dwóch rozgrywających: Koszarka i Slaughtera. Kiedy ten drugi uległ kontuzji, najstarszy (33) w drużynie, zaliczający szóste finały ME - Koszarek, zmuszony był tyrać w dwóch spotkaniach przez 40 minut! Rzecz jasna, przekraczało to jego możliwości kondycyjne i aby złapać równy oddech siadał na ławce rezerwowych. Wtedy do rozgrywania brali się wysocy skrzydłowi, a nawet Kulig - gość o wzroście 206 cm. Zarówno Francuzi, jak i Grecy natychmiast skorzystali z taktycznego prezentu, wychodząc pressingiem na cały plac gry i zmuszając Polaków do strat w postaci błędu kroków i podań w ręce rywali bądź w aut! Przepraszam bardzo, ale o tym, że w zespole wybierającym się na tygodniowy turniej, niezbędnych jest trzech playmakerów, uczą na kursach instruktorskich, tymczasem trener z USA, pozwala sobie na eksperyment obciążony tak wielkim stopniem ryzyka sportowego…


Nie wypaliła też jego wizja czynienia z Karnowskiego centra, wokół którego da się organizować grę w ataku pozycyjnym… Właściwie była to powtórka z bardziej jednak efektywnego rozwiązania taktyczno-kadrowego, opartego na Gortacie. Niestety, Karnowski opisywany w polskich mediach jako gwiazda amerykańskiej koszykówki uniwersyteckiej, której na oczy nikt nie widział, a jej wielkość brał z czystej imaginacji, poddany został surowej weryfikacji. Na tle środkowych z ekip naszych rywali odstawał we wszystkich elementach wyszkolenia. W każdym meczu popełniał błędy kroków, raził jednostronnością repertuaru rzutów, nie miał atutów technicznych, aby robić użytek z tych swoich 216 centymetrów. Postawienie go obok fińskiego centra stanowi koronny dowód na słuszność decyzji draftu NBA, który temu pierwszemu zapalił światło do gry w Miami Heat, a Karnowskiemu postawił szlaban.


Dlatego, jeśli Taylor myślał o wyjściu z grupy musiał wynegocjować zgodę Gortata, albo oplastrować zbolałego Lampego i wrzucić któregoś z nich do piątki. Nie da się bowiem zwyciężać w Europie bez rozgrywającego i bez centra, który przynosi ca 15-20 punktów w meczu. Liczenie na wysoki procent celności rzutów z półdystansu Waczyńskiego, Ponitki, Slaughtera, ma sens tylko wtedy, gdy można spodziewać się, że kiedy oni się pomylą, środkowy pójdzie na zbiórkę i odzyska piłkę… Tak to się rozgrywa w zbiorowej psychice koszykarskiego teamu, dodaje pewności i skuteczności. W strukturze zdobytych przez Polskę punktów, razi dysproporcja pomiędzy zdobyczą graczy z obwodu, a sumą oczek, za którymi stoi ręka środkowych.


Podsumowując start reprezentacji Taylor tokuje o nieumiejętności rozgrywania końcówek, jako podstawowej naszej słabości. Nic bardziej fałszywego! Nikomu się nie zabrania rozgrywania spotkania na wysokich obrotach efektywności w ofensywie i defensywie przez 35 minut, odjechania przeciwnikowi na 30 punktów, a w końcówce - granej słabo - oddawać przeciwnikowi piłkę bez rzutu, wraz z wyczerpaniem limitu czasu na rozegranie jednej akcji. Nawet w takiej kumulacji błędów w ostatnich 5 minutach, jest szansa na dogrywkę… Wyimaginowany wyżej teoretyczny scenariusz, miał - w pewnym sensie - pokrycie w rzeczywistości podczas meczu z Francją. Przeciwnicy podeszli do gry na pełnym luziku, bez elementarnej koncentracji. Oddawali rzuty z nieprzygotowanych sytuacji, mnożyli niecelne podania i inne straty własne, co stworzyło wyjątkową sytuację wypracowania przewagi, której trudno by było Francuzom odrobić. Nic z tych rzeczy: stanęło na 18:8, co nie przyniosło przekucia zaliczki w końcowy sukces.


A wracając do sztuki wygrywania końcówek… Jest ona kwintesencją umiejętności taktyczno-taktycznych, weryfikuje rzeczywisty potencjał koszykarza, bo co innego jest miotać „trójki” we wcześniejszych fazach meczu, a co innego zaliczać je wtedy kiedy rozstrzygają się losy spotkania. Niestety, naszym w takich razach kiście sztywniały, rywalom wręcz przeciwnie. Co ciekawe, stać ich było dostosować rodzaj rzutu do aktualnego wyniku! Potrzebne były dwa punkty do remisu i dogrywki, rzucali za dwa punkty, trzeba było wyrównać, albo przechylić szalę na swoją korzyść, za pomocą strzału za punktów trzy - taki rzut był trafiany!


Kiedy wieje wiatr historii, pięknym ludziom rosną skrzydła, trzęsą się portki pętakom - wyimek z ballady Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, dotyczył problematyki dalekiej od sportu wyczynowego. Mnie się jednak zdaje, że wielkiego nadużycia nie popełniam, adaptując znany greps poety do spointowania problemu, nad którym się z troską, ale i z irytacją pochylamy…


Ryszard Niemiec



więcej wiadomości >>>
2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty