Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Koszykówka > Wiadomości koszykówka
RYSZARD NIEMIEC o Mścicielach ze Sparty, drużynie tkwiącej głęboko w epoce amatorskiej...2016-04-24 18:28:00 Ryszard Niemiec

LEKCJA GIMNASTYKI (340)

Co zostało z tamtych lat?


We własnym, kameralnym wnętrzu duchowym, obchodzę złote gody rozwodu z najbardziej oryginalnym klubem koszykarskim, jaki kiedykolwiek występował w naszej ekstraklasie… Myślę o Sparcie Nowa Huta, noszącej zagadkową ksywę „Mścicieli”. Była na utrzymaniu Zakładów Tytoniowych w Czyżynach i przez długie 12 sezonów w epoce największych sukcesów polskiego basketu utrzymywała się w ekstraklasie będąc utrapieniem koszykarskiej elity klubowej: Legii, Lecha, Śląska, Polonii W-wa, GKS Wybrzeże. Specyficzny styl nowohuckiej drużyny oparty na szybkim ataku w ofensywie i obronie strefowej 3-2 w defensywie, wyrastał z konieczności, jakim była nikczemna średnia wzrostu podstawowej dwunastki graczy, oscylującej wokół 185 cm. Nadrabialiśmy ruchliwością i refleksem, a także sprytem, traktowanych przez niektórych jako skutek sporego potencjału inteligencji boiskowej, brany z dumnego faktu legitymowania się 100 procent kadry wyższym wykształceniem lub robieniem studiów na wyższych uczelniach.


„Mścicieli” do życia powołał Przegląd Sportowy, dziennik promujący na swoich łamach koszykówkę z niebywałym rozmachem informacyjno-publicystycznym. Miał zespół w składzie łatwe do zapamiętania nazwiska: Lelek, Chanek, Kosek, Muszak, Żmuda, Jeleń, Niemiec, Naskręt, choć najlepsi to Jagiełowicz (jedno „ł”) i Włodarczyk. Dumne przezwisko wzięło się z tego, że Sparta lubiła sprawiać psikusa możnym ekstraklasy, odbierając punkty faworytom, którzy poprzedniego dnia święcili zwycięstwa nad Wisłą - nieustającym kandydatem do tytułu mistrzowskiego. Zrobiła się z tych faktów swoista tendencja: kto w sobotę wygrywał na Reymonta, musiał się liczyć, że pokonana Wisła mogła liczyć na pomstę ze strony Sparty. A ponieważ zdarzyło się, że taka pomsta na ekipie Łopatki i Frelkiewicza - wrocławskim Śląsku, dała na tacy „Wawelskim Smokom” (Wiśle) mistrzostwo Polski, ksywa nabrała nie tylko semantycznej urody, ale i praktycznego kontekstu. Pamiętam ten mecz z detalami, a wśród nich przebija się postać trenera Wisły Jurka Bętkowskiego, który wraz ze swoimi zawodnikami przyjechali na halę Wandy, aby dopingować nas w dobrze pojętym własnym interesie… Gwoli prawdzie, interes mieliśmy przede wszystkim własny: nie spaść z ekstraklasy mianowicie. Ten motyw towarzyszył spartanom przez wszystkie sezony, może poza dwoma, kiedy uplasowali się zaraz za czołówką, na piątym bodaj miejscu. Trener wiślaków był kiedyś moim nauczycielem koszykówki szkoląc przemyską, drugoligową Polonię, i za każdym razem kiedy dostawałem piłkę w ulubionym miejscu parkietu, w lewym rogu boiska, wydawał jak niegdyś proste wskazówki - rozkazy („rzucaj!”), stając krok za linią boczną, pod przeszklona ścianą obiektu Wandy…


Sparta była drużyną tkwiącą głęboko w epoce amatorskiej, podczas gdy polski basket z przytupem wkroczył wtedy w fazę rozwoju profesjonalnego. Trenowaliśmy raptem cztery razy w tygodniu, a jedynym ekwiwalentem materialnym była 450-złotowa kwota tytułem tzw. „dożywiania”. W sezonie letnim, kiedy trenowaliśmy na obiekcie kortowym wewnątrz Zakładów Przemysłu Tytoniowego, zdarzały się korzyści z przemyconego kartonu papierosów marki „Carmen” lub „Caro”. Niestety, ten incydentalny profit nie miał szerszego zastosowania, jako że większość zawodników była uodporniona na uzależnienie od nikotynizmu. Amatorskość w całej okazałości odbiła się na moich dwóch najlepszych dla wyczynu latach, spędzonych w roli zawodnika… dojeżdżającego liniami PKP z Przemyśla do Nowej Huty! Podejmując po studiach pracę w Przemyślu, postanowiłem odmówić przenosin do II-ligowej pobliskiej Resovii i za perswazją trenera Piotra Jagiełowicza zostałem w Sparcie. No, i mam za sobą staż zawodnika-korespondenta, raz w tygodniu (środa) dojeżdżającego na trening osobowym pociągiem relacji Przemyśl - Kraków (wyjazd 12.15 - przyjazd 18.05) i zakładową nyską spod Dworca Głównego do Nowej Huty, hala przy ul. Bulwarowej. Podobna, 6-godzinna podróż, po treningu, w drogę powrotną odbywała się w pociągu nocnym do Zamościa (wyjazd z Krakowa - 21. 20). A że pociąg skręcał w Muninie na północny wschód, miałem musową przesiadkę w Rzeszowie i o 4.30 ruszałem w drogę prosto do pracy…


Nikt przez dwa lata nie spytał jaki jest bilans zysków i strat fizycznych takiego treningu i trybu życia, bo do tej odysei złożonej z peregrynacji kolejowej, obiadokolacji o północy w dworcowej knajpie, dochodziły treningi z drużyną ligi okręgowej, a przede wszystkim rozgrywanie wszystkich sobotnio-niedzielnych meczów… na wyjazdach (scenariusz podróżny podobny do środowego). A przecież gdzie indziej w Polsce zawodnicy ligowi mogli liczyć na mieszkania z puli władz miejskich przeznaczonej dla osób niezbędnych dla miasta… Jeśli zaś w Nowej Hucie - epicentrum ówczesnego rozkwitu budownictwa mieszkaniowego, nie dało się załatwić lokum dla zawodnika miejscowego klubu, można było pomyśleć o talonie na samochód, który o połowę mógł skrócić wędrówki kolejową osobówką…


Nie ulega kwestii, że takie możliwości gdzie indziej istniały, o czym wkrótce się przekonałem przechodząc do Resovii. Pożegnanie z „Mścicielami” nastąpiło pod wpływem bodźca zewnętrznego! Wracając do domu po morderczych derbach Wisła -Sparta, tradycyjnym, zamojskim pociągiem-widmo, setnie zmęczonego zmorzył twardy sen. Przespałem stacje Rzeszów, Łańcut, Przeworsk, Jarosław, by obudzić się gdzieś za Lubaczowem, na Dzikich Polach Rzeszowszczyzny, zarywając następny dzień i zaliczając bumelkę w liceum, w którym zarabiałem na życie. Wtedy powiedziałem sobie: starczy tego dobrego! Ale dziś, po latach, Spartę wspominam bynajmniej także symbolicznie; coraz częściej zdaje mi się, że była realnym przedłużeniem starożytnej lacedemońskiej tradycji. Siłą rzeczy, do nowszych czasów nie przystawała, chociaż Zakłady Tytoniowe wciąż tłuką miliony paczek „Marlboro”, a koncern Philip Morris, do którego od dawna należą, polskim sportem wyczynowym gardzi, koncentrując się na zbijaniu kapitału żerującego na zdrowiu Polaków. Co do mojego zdrowia, zostawionego na parkiecie, ma się nieźle, zwłaszcza że rzucając Spartę–Tytoniowca, rzuciłem nałóg!


Ryszard Niemiec



więcej wiadomości >>>
2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty