Facebook
kontakt
logo
Strona główna > STREFA BLOGU
RYSZARD NIEMIEC o panabońkowej awersji do kandydatów ze świata polityki i o jego mocno spóźnionych rejtanowskich gestach...
autor
Ryszard Niemiec (ur. 1939), dziennikarz, reporter, felietonista, działacz sportowy. Koszykarz m. in. Cracovii, Sparty Nowa Huta, Resovii. Były redaktor naczelny "Dziennika Polskiego", "Tempa", "Gazety Krakowskiej". Laureat Złotego Pióra (1979, 1985). Członek Zarządu Polskiego Związku Piłki Nożnej. Od 1993 prezes Małopolskiego Związku Piłki Nożnej.
Wcześniejsze wpisy:

LEKCJA GIMNASTYKI (274)

Powtórka z propedeutyki demokracji

Wbrew temu, co się powszechnie sądzi, żeby kogoś obrazić nie wystarczy chcieć i móc to zrobić. Trzeba trafić na człowieka, który może i chce być obrażony - rzecze hiszpański filozof, u nas kompletnie nieznany, Daniel Innenarity… Jestem takim człowiekiem i z zimną krwią przyjmuję nieustanne ataki Zbigniewa Bońka oraz zwasalizowanych przez niego warszawskich pisarczyków. Ostatnio poświęcił mi akapit w dwukolumnowym wywiadzie, jaki udzielił dziennikarzom Przeglądu Sportowego. Co ciekawe, próba zaprezentowania mnie jako osoby dwulicowej, zmieniającej poglądy jak chorągiewka, w zależności od doraźnej potrzeby polemicznej, nie znalazła miejsca w drukowanej wersji dziennika. Zepchnięto ją do wydania internetowego, co interpretuję jako chęć ukrycia redakcyjnej konfuzji, wynikającej z żałosnej przygany, czynionej mi przez udzielającego wywiad.


Nie podoba się Bońkowi mój sprzeciw (podzielany przez zdecydowaną większość delegatów na zjazd PZPN) przeciwko wykluczaniu czynnych polityków szczebla centralnego (m.in. europosłów, posłów, senatorów, ministrów, szefów centralnych urzędów) z grona kandydatów na wybieralne stanowiska w zarządzie polskiej federacji. Nie chce się po prostu wierzyć w tak daleko posuniętą ignorancję obywatela świata, ze stałym meldunkiem w stolicy cywilizacji śródziemnomorskiej, osoby inteligentnej, nie mającej zapewne kłopotu ze zrozumieniem abecadła demokracji, dominującej w krajach euroatlantyckiej hemisfery. Można nie znać rejestru wartości, jaka przyświeca twórcom zjednoczonej Europy, można nie pojmować sensu polskiej ustawy zasadniczej, można wreszcie olewać istotę praw obywatelskich, ale o wadze i znaczeniu słowa „egalite” (równość), obok „liberte” (wolność) i „fraternite” (braterstwo) dla współczesnych społeczeństw, uznaliśmy już w podstawówce (hasłowo) i w liceum (także bydgoskim)…


Jest oczywistą oczywistością nielegalność odbierania biernego prawa wyborczego przedstawicielom jakiejkolwiek grupy społecznej, a kompletnym nieporozumieniem stawianie szlabanu przed politykami - co by nie powiedzieć - posiadaczami pokaźnego, zweryfikowanego zaufania społecznego. Przypominam imponderabilia po to, aby obronić środowisko piłkarskie przez oskarżeniem o nieuctwo i fobie, wynikające z żenującej ignorancji. Intencje mam czyste, bo ani politykiem, ani posesjonatem godności w związkowej wierchuszce być nie zamierzam. Tymczasem pan prezes chcąc zagonić mnie w kozi róg, konfabuluje o mojej niekonsekwencji i wiarołomstwie. Rzeczywiście podczas warszawskiej promocji mojej książki - tomu felietonów pt. Na barykadach wojny futbolowej, nie szczędziłem krytyki wszystkich ministrów sportu, począwszy od Dębskiego po Drzewieckiego, za to, że chcieli podporządkować sobie PZPN i ręcznie nim sterować. Chodziło o wykazanie bezprawnych represji wobec demokratycznie wybranych władz związku, zawieszanie ich w prawach, wprowadzanie kuratorów, napuszczanie urzędów skarbowych do nękania kontrolami i inspirowanie medialnej nagonki na ekipy Dziurowicza, Listkiewicza i Laty. Z łamów książki leją się ciężkie słowa potępienia dla inspiratorów i wykonawców pomysłu zhołdowania związku pod kątem interesów grup trzymających władzę. Boniek opowiada, że dostał ode mnie zaproszenie na promocję, co niestety, nie odpowiada rzeczywistości, ale niech mu będzie, jeśli czuł się zaproszony, a nie mógł przybyć…


Niestety, nie ma racji, stawiając w jednym rzędzie moją dezaprobatę praktyk sprawowania władzy ministerialnej przez kolejnych ministrów, którzy wkrótce skończyli jako przestępcy, z ogółem populacji polityków, wśród których są dziesiątki godnych szacunku obywateli, posiadających prywatnie aspiracje działania na rzecz polskiego futbolu. Mamy bowiem do czynienia nie z regułą, ale z wyjątkiem od reguły, jak każda patologia będąca odchyłką od normy. Nie czarujmy się, Boniek ma świadomość tej różnicy, ale z niskiej pobudki, apriorycznego usuwania z drogi do swej reelekcji poważnych konkurentów, znanych - vide Roman Kosecki i nieznanych, forsuje projekt statutu wedle własnego interesu i obstalunku. W dodatku obłudnie twierdzi, że nie ma nic wspólnego ze wznowieniem intencji ponownego przepchania go przez czerwcowy zjazd PZPN. Wskazuje palcem komisję statutową, której reprezentatywność budzi zasadniczy sprzeciw i która bezrefleksyjnie dając do konsultacji ten sam dokument, jednomyślnie zmasakrowany na zjeździe 2013, ukazała swą poddańczą uległość.


Na koniec pointa, nawiązująca do panabońkowej awersji do kandydatów ze świata polityki… Połowa lutego 1998 r., sala narad w GKKFiS przy ulicy Świętokrzyskiej w Warszawie. Prezes urzędu, równoznacznego z resortem sportu - Jacek Dębski, ponura postać z pogranicza świata polityki i półświatka mafijno-gangsterskiego, oddaje pierwszą  ultymatywną salwę we władze PZPN. Dyrektor generalny GKKFiS Jan Maj - o paradoksie, były zasłużony prezes związku I połowy lat 70-tych, sterroryzowany dymisją, rzuca 7 ultymatywnych żądań pod adresem PZPN. Odmowa, bądź niemożliwość ich spełnienia, będzie skutkować zawieszeniem zarządu federacji i posłaniem tam kuratora. W jakiś czas potem groźba została spełniona, aliści z poważnym naruszeniem prawa, co sądownie zostało potwierdzone. Decyzję o zawieszeniu mnie w prawach członka zarządu PZPN mam biurku, podobnie jak uzasadnienie przywrócenia do tej funkcji. Kiedy zaś Dębskiemu paliło się pod dupą, a policja była na jego tropie, pofatygował się do Krakowa i w redakcji GK osobiście mnie przeprosił za to, że w wywiadzie dla Trybuny nazwał mnie głównym sprawcą zła w futbolu polskim (skąd my to znamy?). Na tym feralnym spotkaniu byłem jedynym mówcą ze strony związkowej, dając bezpardonową odprawę łamaniu prawa i prorokując nikczemny koniec pana Dębskiego.


Od tego czasu aż do jesieni 2012 roku, nie doczekałem się od Bońka słów obrony niezawisłości i podmiotowości PZPN. A przecież jego autorytet bardzo by się był przydał, kiedy związek był w opresji i tylko interwencje UEFA i FIFA ratowały go przed delegalizacją. Wręcz przeciwnie, jak wszyscy dobrze pamiętamy, w trakcie programu TVP - Debata, u red. Durczoka, obecny w studio Zibi nieźle poużywał sobie na PZPN, a także na mnie, wspierając na całej linii oskarżenia rozsierdzonego „Dębola”. Dlatego jego rejtanowskie gesty, osłaniające związek przed politykami, są wielce spóźnione…


Ryszard Niemiec

2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty