Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Sportowe Podkarpacie
RYSZARD NIEMIEC uważa, że przyczyną regresu przemyskiej Polonii jest samorządowy syndrom macoszy, czyli zostawienie klubu na pastwę losu przez gospodarzy miasta2015-01-12 17:41:00 Ryszard Niemiec

LEKCJA GIMNASTYKI (272-bis)

Nędzne resztki „Polskiej Barcelony”


Zwrócono mi uwagę na kompletne odwrócenie się mojej felietonistyki od problemów sportu przemyskiego, który „me genuit”. Tak się składa, że właśnie minęła - uwaga, uwaga, uwaga! - czterdziesta rocznica opublikowania pierwszego mego utworu pretendującego do miana felietonu, a był on pamfletem, wymierzonym w prezesa KS Polonia Przemyśl.


Dla uczczenia nieprawdopodobnej żywotności tego ulotnego przecież gatunku, tydzień w tydzień rozpowszechnianego na rozmaitych łamach, postanowiłem wrócić do źródeł i spiąć jubileusz tematem przemyskim. Tekst rekomenduję do zaniedbanej serdecznie rubryki podkarpackiej SPORTOWEGO TEMPA, licząc na to, że dotrze ona do mojego najwierniejszego Czytelnika, a zarazem Przyjaciela - Staszka Moskalskiego, który już parę lat temu dostrzegł w moich tekstach coraz mniej ostrych sądów. Jest faktem, że w miarę upływu lat człowiek nabiera pokory wobec poruszanych problemów, staje się bardziej wyważony, nie atakuje na oślep, nadmiernie korzystając z przywileju „licencja felietonistyka”. Tamten debiutancki utwór zrzucił pochopnie całą odpowiedzialność za sportowy kryzys przemyskiej Polonii na pana Zbigniewa Jabłońskiego - prezesującego najstarszemu klubowi Rzeszowszczyzny od paru sezonów. Obcesowość tekstu polegała na publicznym wezwaniu człowieka do podania się do dymisji, co w końcu się stało, niestety, z negatywnym skutkiem dla środowiska. Jabłoński był zawodowo sekretarzem Prezydium Miejskiej Rady Narodowej, a więc osobą wpływową, otwierającą niejedną furtkę w mieście. Udawało mu się wytrzasnąć, nawet spod ziemi, jakieś mieszkanie dla zawodników, załatwiał sportowcom pracę w komunalnych firmach, szukał przedsiębiorstw pomagających finansowo Polonii… Kiedy, uniesiony ambicją, dotknięty do żywego, odszedł z klubu, przyszli po nim działacze bez możliwości, pogłębiając jedynie marazm i beznadzieję.


Formułę listu otwartego, zawierającego propozycję nie do odrzucenia, czyli autodymisję, powtórzyłem w jakiś czas później, kierując ją na ręce prezesa PZPN - gen.Mariana Ryby. Zarzuciłem mu kompletną indolencję w zarządzaniu federacją, a zwłaszcza bezradność w rozwiązywaniu problemu wychowawczego nr 1 polskiego futbolu, jaką wówczas okazała się afera na lotnisku Okęcie. Ponieważ odpowiedzialnym zabalowania Młynarczyka i stworzenia grupy reprezentantów (Boniek, Żmuda, Terlecki), broniących kolegę jak niepodległości, poczuł się selekcjoner Ryszard Kulesza, rezygnując ze stanowiska, zasugerowałem Rybie podobny krok. Czy jednak mogę sobie zaliczyć skalp generała-prezesa na swoje konto, nie ma pewności. Nadchodziły wtedy ciekawe czasy w kształcie nieodległego „festiwalu Solidarności”, dlatego trudno wykluczyć, że Ryba, jako wysoko postawiony funkcjonariusz establishmentu partyjno-wojskowego, już na początku 1980 roku szykowany był do innych zadań. Z prezesury mogło go zatem zmieść przysposabianie do roli prokuratora generalnego, a nie kaprys felietonisty. Ale to typowa dygresja, ukazująca ulotność uprawianego od 4 dekad gatunku wypowiedzi dziennikarskiej…


Tymczasem powrót do wątków przemyskiej Polonii zaskakuje swoją druzgocącą powtarzalnością! W 1975 roku klub miał charakter wielosekcyjny, wspierany przez federacyjne możliwości Ogniwa. Wprawdzie sztandarowa sekcja piłkarska pałętała się na pograniczu okręgówki i A klasy, a nawet była rozebrana nakazem administracyjnym (5 najlepszych zawodników przeniesiono wbrew klubowi do faworyzowanej Polnej!), ale w wielkim rozpędzie do mistrzowskich lotów znajdowała się drużyna ciężarowców (II liga). Ale kto by podówczas brał na poważnie mistrzostwa kraju juniorów zdobywane przez ciężarowca Stanisława Karpiuka, jego rekordy kraju. W społecznym odbiorze liczyła się piłka nożna, potem koszykówka i żeńska siatkówka, schodząca na poziom czystej amatorki... Ciężarowcy, zdecydowany suweren w płd. części kraju za rok, dwa, stali się I-ligowcami, ale ich sukcesy nosiły charakter wagi… piórkowej, w której występował akurat Karpiuk, przyszły młodzieżowy wicemistrz świata. Opinia miała za złe zarządowi i prezesowi, że piłkarze są na równi pochyłej, a koszykarze w środku sezonu wycofują się z rozgrywek międzyokręgowych z powodu braku funduszy! Ponieważ rezygnacja w trakcie sezonu to kuriozalny fakt w 105-letniej historii, właśnie wtedy nie zdzierżyłem, atakując z personalnym impetem Jabłońskiego.


Dziś, po upływie czterdziestolecia, tamtejszą sytuację sportowo-organizacyjną Polonii przyjąłbym z pocałowaniem ręki. Strach mówić, ale prawda jest okrutna: po siatkarkach i ciężarowcach nie pozostał nawet ślad, przed rokiem szlag trafił sekcję koszykówki, mającą na koncie tytuł wicemistrza Polski w 1997 roku! Następców Langiewicza rozpędzono, a niedobitki schroniły się w dziwnym tworze organizacyjnym, którego nazwa nic mi nie mówi(Gimbasket), dzięki czemu udało się utrzymać dla miasta drużynę na 3 poziomie rozgrywek niby ogólnopolskich. Ktoś, kto podejmował decyzję o zamknięciu działalności sekcji, która wychowała najwybitniejszego polskiego koszykarza wszechczasów (moje subiektywne zdanie, ale podzielane przez wielu znawców przedmiotu), a także wybitnego polskiego trenera - Michała Mochnackiego, musi legitymować się wyobraźnią orangutana i mentalnością alfonsa!


Po stronie strat należy zapisać też desperackie wyprzedawanie „rodzinnych sreber” w postaci terenów po stadionie klubowym przy ul. Sportowej… Co jakiś czas opylane sute kąski terenów doraźnie ratują Polonię przed bankructwem i pozwalają tworzyć złudne wrażenie witalności stupięciolatki. A wszystko po to, by kolejnym zastrzykiem finansowej kroplówki ratować trwale nierentowną drużynę piłkarską. Niegdyś drugoligowa (1949-1952), długo napędzana była ambicjami powrotu do tej klasy rozgrywkowej, obecnie szczytem jej aspiracji staje się III-ligowy come back, czyli czwarty poziom współzawodnictwa piłkarskiego. Nie jestem w stanie pojąć, jak to możliwe, aby w 75-tysięcznym mieście jego sztandarowy zespół nie mógł wygrać rywalizacji z jedenastkami z Tuczemp, Targowiska, Malawy, Wólki Pełkińskiej (z całym szacunkiem dla tych wiejskich klubów)? Na felietonowy użytek rzucę jedynie spostrzeżenie z oddali i czynię go ważną przyczyną regresu klubu nazywanego przed wojną „Polską Barceloną”. Jest nią samorządowy syndrom macoszy, czyli zostawienie Polonii na pastwę losu przez gospodarzy miasta!


Ryszard Niemiec


Ryszard Niemiec


2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty