Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Hokej
Odszedł ostatni hokejowy mistrz z 1937 roku2009-10-04 13:25:00

Dziś nad ranem zmarł wybitny hokeista Cracovii, Stanisław Stachura. W grudniu skończyłby 92 lata. Był ostatnim żyjącym reprezentantem drużyn Cracovii, które sięgały po tytuły mistrzostw Polski w 1937 (pierwszy w historii tytuł „Pasów) i w 1946 roku (pierwszy po wojnie).


Stanisław Stachura mieszkał w okolicach Parku Krakowskiego, w przedwojennej kamienicy przy ul. Konarskiego. Był wesołym, towarzyskim starszym panem, który niezwykle barwnie opowiadał o swoim życiu. Już po krótkiej wymianie zdań można się było zorientować, iż doskonale pamięta szczegóły sprzed 60-70 lat, a uwiarygadnia wydarzenia licznymi dokumentami i albumami ze starymi fotografiami. Wśród nich prawdziwe perełki - zdjęcia przedwojennych hokeistów Cracovii. Jedno ma szczególne znaczenie i nic dziwnego, że gospodarz prezentując je nie krył zadowolenia. Na fotce wykonanej podczas mistrzostw świata w Davos widnieje sylwetka jednego z najlepszych w historii hokeistów z odręczną dedykacją: „Mojemu następcy z życzeniami pomyślnych lodów – Jędrek Wołkowski.
Kraków, 24 maja 1939
”.
Przed kilkoma miesiącami reporter portalu sportowetemp.pl odwiedził p. Stanisława, aby wręczyć dwie książki hokejowe: "75 lat Szarotek" i "Hokej rocznik 2008". W obu znalazły się informacje o 2-krotnym mistrzu Polski i liczne fotografie. Gospodarz podziękował za prezenty i poprosił o dedykacje. Z przyjemnością je napisałem, a w zamian poprosiłem o możliwość zrobienia fotki z wydawnictwami. Dziś przypominam tekst poświęcony MISTRZOWI, jaki napisałem przed ponad trzema laty.

Willa na Kowańcu

Stanisław Stachura urodził się w 1917 roku w Nowym Targu. – Na Kowańcu mieszkaliśmy w pięknej willi „Orlę” z dużym, zadbanym ogrodem. W 1927 roku, kiedy opuszczaliśmy stolicę Podhala, odkupił ją burmistrz miasta p. Rajski. Ojciec Władysławbył sekretarzem starostwa, matka Felicja zajmowała się handlem, często jeździła po ciuchy do Wiednia i prowadziła sklep tekstylny na nowotarskim Rynku. Miałem 10 lat, kiedy na stałe zamieszkaliśmy w Krakowie, a do przeprowadzki przyczyniła się choroba ojca – wspomina.
Rodzina była majętna. Pani Felicja, kobieta czynu, pod Wawelem handel zamieniła na gastronomię i otworzyła kilka restauracji. Chcąc zmniejszyć koszty opłat nazywała je dość niecodziennie, sugerując niską klasę. Ta z rogu Karmelickiej i Rajskiej to „Bar przystanek”, a z rogu Garbarskiej i Łobzowskiej „Bufet okocimski”. – Początkowo zatrzymaliśmy się w podrzędnym hotelu „Victoria” przy ul. Zwierzynieckiej, bowiem w 1927 roku nie było łatwo kupić w Krakowie nieruchomości. I to nawet dysponując gotówką złotówkowo–dolarową. Po kilku miesiącach rodzice wynajęli lokal przy ul. Miechowskiej, a z okien rozpościerał się widok na stadion Wisły. Chodziłem na mecze, oczywiście za darmo, bo bilety były drogie. Miałem patent – prosiłem przypadkowe małżeństwa o wprowadzanie mnie i to się z reguły udawało. Rok później rodzice kupili kamienicę przy ulicy Konarskiego, co mnie ucieszyło, bo mogłem na pobliskim, zamarzniętym stawie w parku Krakowskim jeździć na łyżwach. Mieliśmy jeszcze kamienicę na Dębnikach, ale mama miała dość użerania się z niesolidnymi lokatorami i szybko ją sprzedała – mówi pan Stanisław.

Początek na podwórku

Eugeniusz Weiss, ówczesny dzierżawca parku, młodych chłopaków próbował przeganiać ze ślizgawki, bowiem brawurową jazdą przeszkadzali spokojnym łyżwiarzom, a tych pojawiało się nawet 500. I jakież było zdziwienie młodzieży, kiedy Weiss wykonał drugą taflę – przeznaczoną do hokeja – z bandami i prawdziwymi bramkami. – Ależ to były mecze naszej podwórkowej drużyny. Podejmowaliśmy inne amatorskie zespoły, najczęściej z Azorów. Na tym samym lodowisku występowali ligowcy: Cracovia, Sokół czy Makkabi. Przyglądaliśmy się hokeistom i z zazdrością patrzyliśmy na ich kije, łyżwy kanadyjskiej firmy CCM i kolorowe stroje. Uczęszczałem do VIII Gimnazjum przy ul. Studenckiej między innymi ze znakomitym później pływakiem Cracovii Szelestem. Byłem z hokejową reprezentacją Krakowa wWilnie na mistrzostwach Polski szkół średnich, gdzie w arktycznym mrozie zajęliśmy bezapelacyjnie pierwsze miejsce – dodaje Stachura.
„Pasem” został w dość typowych dla chłopców okolicznościach. Pewnego dnia zauważył, że przygląda mu się elegancki pan. – Widzę, że dobrze jeździsz. Czy chciałbyś grać w Cracovii? – zapytał dr Pischinger. - Początkowo byłem zaskoczony i oszołomiony, ale po kilku dniach trenowałem już z drugą drużyną i rozegrałem towarzyski mecz z Sokołem. Wygraliśmy 1–0, strzeliłem bramkę, a trzecią tercję oglądał pierwszy zespół z Marchewczykiem, Rochem–Kowalskim i Wołkowskim na czele.

List z Cracovii

- Po trzech tygodniach przychodzę do domu, a ojciec mi mówi, że przyszedł list z Cracovii. Okazało się, że jadę z najlepszymi do Bielska na mecz z BBSV. Zbiórkę wyznaczono pod zegarem dworcowym o 14, ale ja nie chcąc się spóźnić byłem godzinę wcześniej. Zadebiutowałem więc w pierwszej drużynie, ale nie grałem długo. Choroba płuc zmusiła rodziców do wysłania mnie do Zakopanego. Za zgodą kierownika sekcji, Zygmunta Szembeka, 5–6 meczów zagrałem w barwach Sokoła Zakopane. Tam nabrałem wiary we własne umiejętności i po powrocie do Krakowa znalazłem stałe miejsce w Cracovii. Ileż miałem radości będąc w drużynie, która wywalczyła pierwsze w historii klubu mistrzostwo kraju. Na początku lutego 1937 krynicki turniej finałowy nie został dokończony z powodu obfitych opadów deszczów. O naszym triumfie zadecydowało zwycięstwo Warszawianki z faworyzowanym AZS Warszawa, a rozegrane zostało tydzień później w stolicy. Nagrodą za mistrzostwo było 100 złotych i pamiątkowe odznaki z wygrawerowanym nazwiskiem. Większość kolegów kupiła materiał i zaniosła do krawca, aby uszyć po dwa garnitury – dodaje Stachura.
Tuż po wyzwoleniu nasz bohater otrzymał wezwanie z wojska. Służył w armii już przed wojną, stąd zdawał sobie sprawę, że jako przeszkolony żołnierz od razu dostanie niebezpieczne zadania. Kiedy stawił się w Wojskowej Komendzie Uzupełnień przy ul. Józefińskiej, spotkał znanego z czasów okupacji kapitana Teodora Sternalskiego. Ten poradzi mu, aby zatrudnił się na kolei, bo to nadal jednostka zmilitaryzowana. Wten sposób – jako pracownik Służby Ochrony Kolei – trafił z przydziału na Ziemie Odzyskane do Kłodzka. Wiedział, że do rozpoczęcia pierwszych, powojennych finałów mistrzostw Polski w hokeju nie pozostało wiele czasu. Trenował więc indywidualnie na zamarzniętej Nysie Łużyckiej i w niezłej formie przyjechał pod koniec stycznia 1946 roku do Krakowa. Zdobył z „Pasami” swój drugi tytuł, a tym razem nagrodą był skromny dyplom. Po zakończeniu turnieju – wiadomo, służba – wrócił do Kłodzka. Szybko awansował, został komendantem wartowni wWałbrzychu. Przez rok dojeżdżał, codziennie na dworcu mijając setki ludzi. I przypadkiem trafił na świetnych hokeistów, którzy przyjeżdżali na zachód w poszukiwaniu intratnego zajęcia. Z Władysławem Brzezińskim, Stefanem Migaczem (ojciec Bogdana, hokeisty Cracovii), braćmi Jędrolami i Zbigniewem Skotnickim z Krynicy, założyli przy fabryce włókienniczej Klub Hokejowy Len (w 1948 roku w 1/8 finału mistrzostw kraju 0–5 i 3–13 z Baildonem Katowice). Obok przeciętnych spotkań rozgrywał wielkie, choćby z warszawską Legią. Strzelał wiele bramek, po starciach z nim rywale opuszczali taflę mocno poobijani, z wybitymi zębami, a bywało, że i ze złamanym obojczykiem. Równocześnie był współzałożycielem Klubu Sportowego Kolejarz Wałbrzych z pięcioma sekcjami. Zimą grał w hokeja, a latem uganiał się za piłką na boisku piłkarskim. Kończył wyczynową karierę hokeisty w 1951 roku w barwach Kolejarza Wrocław.

Dreszcz wspomnień

W 1953 roku przeżył chwile niczym w filmie sensacyjnym. W połowie maja z grupą dziesięciu najlepszych swoich ludzi pojechał do Warszawy, bowiem to nie wojsko ani milicja, a SOK otrzymała zadanie ochrony hali mirowskiej podczas pamiętnych mistrzostwach Europy w boksie. – Nawet dziś, po 53 latach wstrząsają mną dreszcze. Chłopcy Stamma zdobyli pięć złotych medali, a ja przeżyłem osobisty dramat – mówi ściszonym głosem pan Stanisław. Początek był miły, bowiem został mianowany szefem kilku setek funkcjonariuszy z całego kraju. Z każdym dniem sytuacja stawała się jednak coraz mniej ciekawa. W wypełnionym po brzegi obiekcie Gwardii część widzów gwizdała i buczała, gdy na ringu pojawiał się zawodnik Związku Radzieckiego. Rozkazy dla ochrony były przejrzyste – wyłapywać „wrogi element” i wyprowadzać z hali. Stachura stał blisko ringu, gdzie miejsca były zarezerwowane dla specjalnych gości. W pewnym momencie zauważył dobrze ubranego mężczyznę, który co chwila wstawał i krzyczał. – Szanowny pan za głośno się zachowuje – powiedział Stachura w stronę delikwenta, ale ten nie reagował. – Jeśli pan ze mną nie wyjdzie, to ochrona wyniesie pana z hali – dodał. Dopiero wówczas dżentelmen posłusznie opuścił miejsce. Kto to był do dziś nie wiadomo. – Może prowokator z Urzędu Bezpieczeństwa? – zastanawia się Stachura. W każdym bądź razie następnego dnia pan Stanisław został odwołany i musiał wrócić do Wałbrzycha. Stracił pracę, pięciopokojowe mieszkanie i wkrótce był już w Krakowie.
Miał ogromne problemy z zatrudnieniem, ale w tych ciężkich chwilach pomocną dłoń wyciągnęli przyjaciele z lodowej tafli. Znalazł zatrudnienie w Krakowskim Okręgowym Związku Hokeja na Lodzie przewodnicząc Wydziałowi Gier i Dyscypliny. Po zdaniu egzaminów otrzymał uprawnienia sędziego hokejowego, prowadził mecze w finałach mistrzostw Polski, a przygodę z gwizdkiem zakończył w lutym 1961. Podczas otwarcia sztucznego lodowiska w Krakowie wraz z Mieczysławem Ostrowskim sędziowali pamiętne spotkania Cracovii ze Startem Katowice. – Z tego okresu najbardziej utkwił mi w pamięci mecz drużyny starszych panów z seniorami wówczas Ogniwa, którzy złośliwie wypowiadali się o hokeju w naszym wykonaniu. I na lodowej tafli, w 1953 roku, udowodniliśmy, że się mylą. Wygraliśmy 4–0 po dwóch bramkach Marchewczyka, Kopczyńskiego i mojej – dodaje Stachura.

Mistrz także w ogródku

W 1982 roku przeszedł na emeryturę i mając sporo wolnego czasu zajął się przydomowym ogrodem. I w tej dziedzinie okazał się mistrzem, bowiem liczne dyplomy zaświadczają o zajęciu pierwszego miejsca w krakowskim konkursie „Ogródek przed blokiem”. Nigdy nie ukazał się o nim artykuł, choć ze wszech miar na to zasłużył. Kilka skromnych wycinków z gazet pieczołowicie wkleił do albumu i od czasu do czasu je przegląda. Cracovia przez 50 lat o nim nie pamiętała i dopiero po interwencji starszych hokeistów otrzymał pismo podpisane przez ówczesnego prezesa Rafała Aksmana: „Z należytym szacunkiem pragniemy poinformować, że w dniu 12 X 1996 – podczas walnego zgromadzenia członków Klubu Sportowego Cracovia – podjęto jednomyślną uchwałę, mocą której nadano Panu tytuł Honorowego Członka Klubu”.

Od jubileuszu 100-lecia klubu wreszcie stał się postacią ważną i cenioną. To przecież on tworzył przedwojenną i powojenną historię „Pasów”... Został odznaczony medalem MERENTI KS CRACOVIA.
Mimo podeszłego wieku z wielką przyjemnością pojawił się w marcu tego roku na lodowisku przy ul. Siedleckiego. Był gościem honorowym pierwszego finałowego meczu Cracovii z GKS Tychy w play off. Otrzymał hokejową koszulkę, a kibice odśpiewali "Sto lat"...
ANDRZEJ GODNY

* * *

STANISŁAW STACHURA (29.12.1917-4.10.2009) – hokeista Cracovii, Sokoła Zakopane, Cracovii, Lnu Wałbrzych, Kolejarza Wrocław; piłkarz Kolejarza Wałbrzych. Hokejowy mistrz Polski z Cracovią w 1937 i 1946 roku. Grał m.in. z Janem Maciejko, Czesławem Marchewczykiem, Andrzejem Wołkowskim, Adamem "Rochem" Kowalskim, Władysławem Michalikiem, Mieczysławem Kasprzyckim.


stach1.jpg
stach2.jpg
stach3.jpg



więcej wiadomości >>>
2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty