Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Główna środek > Futbol mlodzieżowy
RYSZARD NIEMIEC z dedykacją dla działaczy Płaszowianki, którzy na żywym ciele swojej sekcji piłkarskiej usiłują zakwestionować popularność tej dyscypliny2016-08-07 10:00:00 Ryszard Niemiec

LEKCJA GIMNASTYKI (355)

Jak napinać łuk wrogości?


Bardzo ciekawą opinię przedstawił ostatnio nasz znakomity siatkarz, wicemistrz świata Łukasz Kadziewicz, rozpytywany w kwestiach społecznego zainteresowania i zapotrzebowania na poszczególne gry zespołowe… Podprowadzany przez dziennikarza, któremu udzielał wywiadu, ku zakwestionowaniu priorytetu piłki nożnej, udzielił bardzo pouczającej odpowiedzi. ”Nie ma sensu porównywać się z piłką, bo to nigdy nie wypali. Futbol to gra kochana przez cały świat, globalna zabawa, która zawsze będzie najpopularniejsza. Podobnie jest w Polsce”.


Cytat dedykować wypada działaczom dzielnicowego klubu krakowskiego - Płaszowianka, którzy na żywym ciele swojej sekcji piłkarskiej usiłują zakwestionować popularność tej dyscypliny. Układem odniesienia uczynili dyscyplinę, przygarniętą niegdyś w ramach ratowania potencjału sportowego Krakowa, w chwili gdy zasobniejszy i bardziej ustosunkowany Nadwiślan wypiął się na nią z dnia na dzień. Chodzi o łuczników, legitymujących się do niedawna statusem zespołu - członka krajowej czołówki, a nawet posiadaniem krajowego mistrza i olimpijczyka z Moskwy - Krzysztofa Włosika. Z punktu widzenia szeroko pojętego interesu krakowskiego i ogólnopolskiego wyczynu, tego rodzaju transfer zyskał poklask władz i opinii, dodając, od zarania piłkarskiej z krwi i kości Płaszowiance, walorów altruistycznych. Przez lata koegzystencja między sekcjami świeciła przykładem, nikt nikomu nie zawadzał, dla każdego starczało miejsca na stadionie i salce gimnastycznej, było też skromnie, ale sprawiedliwie, jeśli chodzi o dostęp do klubowej kasy.


Kłopoty zaczęły się od chwili, kiedy prezes Płaszowianki został równocześnie wybrany szefem małopolskich łuczników. Stając się dla nich ojcem, dla piłkarzy zaczął być macochą. Żeby było jasne: nikt z grona piłkarzy nie kwestionował wiodącej roli sekcji, sytuującej się w krajowej czołówce łuczniczej, przynoszącej klubowi chwałę i rozgłos. Z drugiej zaś strony psychologicznej barykady narastały z czasem negatywne emocje, sprowadzające się do podważania sensu prowadzenia w klubie piłki seniorskiej, angażującej środki finansowe, a nie wychodzącej poza opłotki rozpięte poza granicami rozgrywek klasy A, w porywach okręgówki. Syndrom odtrącania seniorskich futbolistów - tradycyjnych reprezentantów bujnie rozwijającej się dzielnicy - dokonał się parę lat temu, kiedy to zarząd zlikwidował pierwszą drużynę seniorów. Wkrótce zdominowany przez zwolenników łucznictwa zarząd poszedł dalej w swej likwidatorskiej pasji: dokonał eksterminacji grup juniorów starszych i młodszych.


W ten sposób monokultura łucznicza stała się faktem i to w stowarzyszeniu piłkarskim, założonym grubo przed II wojną światową! Na placu boju pozostały grupy naborowe do wieku trampkarza, służące zarządowi Płaszowianki głównie do pobierania z tego tytułu miejskiej dotacji na sport dziecięcy. Nie pomogły apele licznych rodziców, zatrwożonych zanikaniem realnych możliwości kontynuowania sportowej przygody ich dzieci w piłkarskiej Płaszowiance, prezes Włodarczyk w stylu nieznoszącym sprzeciwu przyspieszał proces obumierania dyscypliny. Tak rodziła się sytuacja, w której rodzice najzdolniejszych chłopców zasugerowali trenerom opuszczenie wrogich struktur klubowych i wyjście poza nie, na zasadzie stworzenia akademii piłkarskiej w Płaszowie. Exodus dokonał się dwa sezony temu, a bazą treningową nowego bytu organizacyjno-szkoleniowego stał się dzielnicowy „orlik”… Grono ponad setki młodych piłkarzy pod szkoleniową opieką trenerów Kusia i Wójsa, w przyjaznych warunkach, nabierało rozpędu i czyniło znaczne postępy w opanowywaniu arkanów futbolu, dochodząc jednakże do ściany braku pełnowymiarowego boiska - warunku przystąpienia do rozgrywek związkowych na terenie miasta. W tym miejscu opowieść płaszowska nabiera kolorytu dramatycznego, albowiem podjęta przez sportowe władze miasta, a nawet przez samego prezydenta Jacka Majchrowskiego, próba zażegnania sporu, skończyła się fiaskiem. Namawiani do powrotu do Płaszowianki przez Wydział Szkolenia Małopolskiego Związku Piłki Nożnej rodzice i trenerzy wychodźczej akademii spotkali sie ze strony prezesa Włodarczyka na poniżające warunki, uniemożliwiające powrót do stanu ante bellum…


Prezes zasłania się niechętnym stanowiskiem swego zarządu, który nie chce zapomnieć urazy wyprowadzenia poza Płaszowiankę najzdolniejszych i najmłodszych piłkarzy. Takie stanowisko nie dziwi, albowiem w ciągu ostatnich lat trwała operacja majoryzowania klubowych władz przez działaczy związanych z sekcją łuczniczą, z trudem patrzących na pałętającą się po obiekcie klubowym chłopięcą resztówkę po prężnej sekcji. Zwolennicy utrzymania parytetu, pozwalającego na pełny rozwój piłkarskiego segmentu klubu nie mają szans, albowiem i zbiorowe i pojedyncze próby wstąpienia do Płaszowianki, napotykają na barierę subiektywnej selekcji dotychczasowego zarządu. On to całkowicie zdominowany przez lobby prołucznicze, odrzuca kolejne deklaracje członkowskie i w trosce o swój monopol zarządzania klubem, przyznaje sobie prawo do oceny chętnych do pracy w klubie. Sytuacja ocierająca się o ograniczanie praw obywatelskich znana jest władzom miasta, aliści ani interwencje radnych miejskich i dzielnicowych, komisji sportu Rady Miasta in corpore, ani Wydziału Sportu, ani wreszcie -samego Prezydenta - nie zmieniają pożałowania godnego konfliktu, na którym cierpią dzieci i młodzież, cierpi najpopularniejsza dyscyplina i klubowa tradycja. W Płaszowiance jest dość miejsca dla piłkarzy i łuczników, ale nie ma miejsca dla szowinizmu międzysekcyjnego, w dodatku manifestowanego i praktykowanego na obiektach pozostających własnością społeczną, zarządzaną przez miasto!


Ryszard Niemiec


2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty